– Hej, Deco, wchodzimy! – zawołał chłopak z niebieskimi włosami.
– Do zobaczenia później! – rzucił Declan i pobiegł na scenę.
– Powodzenia! – krzyknęła za nim Holly. – A więc poznałam Hogana – powiedziała, przenosząc wzrok na Daniela.
– Niezupełnie. Nazywam się Connelly – wyjaśnił z uśmiechem. – Kupiłem ten lokal dopiero kilka tygodni temu.
– Ach tak. – Holly zdziwiła się. – Nie wiedziałam, że zmienił właściciela. I będzie się teraz nazywał „U Connelly’ego”?
– Nie stać mnie na tak długi napis nad wejściem.
Holly roześmiała się.
– Wszyscy już znają nazwę „U Hogana”. Chyba głupotą byłoby ją zmieniać.
Daniel przyznał jej rację.
– Też się tym kierowałem.
Nagle w drzwiach zjawił się Jack i Holly przywołała go gestem.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedział, ściskając siostrę.
– Zacznie się dopiero za chwilę. Jack, poznaj Daniela. Jest nowym właścicielem klubu.
– Bardzo mi miło – przywitał się Daniel, wyciągając rękę.
– Dobrze grają? – spytał Jack, głową wskazując scenę.
– Prawdę powiedziawszy, nie słyszałem ich ani razu.
– To odważne wyznanie – powiedział Jack ze śmiechem.
– Mam nadzieję, że nie zbyt odważne – stwierdził Daniel, kiedy chłopcy weszli na scenę.
Rozległy się oklaski. Declan zasiadł na stołku i przewiesił sobie gitarę przez ramię. Kiedy zaczęli grać, nie dało się już zamienić słowa. Wszyscy podrygiwali, bez przerwy ktoś deptał Holly po nogach. Daniel przecisnął się przez tłum, wszedł za bar. Po chwili wrócił z trunkami i stołkiem dla Holly. Muzyka nie przypadła Holly do gustu. Zresztą przy takim natężeniu decybeli nie potrafiła stwierdzić, czy Czarne Truskawki grają dobrze, czy źle.
Po czterech piosenkach nie wytrzymała i pocałowała Jacka na pożegnanie.
– Miło cię było poznać, Danielu! – krzyknęła i zaczęła przedzierać się w stronę cywilizacji. Całą drogę powrotną dudniło jej w uszach. Do domu dotarła o dziesiątej. Do końca maja pozostały dwie godziny. Już niedługo będzie mogła otworzyć kopertę.
Siedziała przy stole w kuchni i nerwowo bębniła palcami po drewnianym blacie. Z trudem wytrzymała te dwie godziny bez snu; najwyraźniej przesadziła z alkoholem na przyjęciu. Dochodziło pół do dwunastej. Przed chwilą wydało jej się, że koperta, którą trzyma przed sobą, pokazuje jej język i śpiewa:
– Na – na na – na – na.
Kiedy otwierała dwie pierwsze koperty, odczuwała silną więź z Gerrym. Zupełnie jakby siedział tuż za nią i śmiał się z jej reakcji. Jak gdyby toczyli ze sobą jakąś grę, mimo że znajdowali się teraz w dwóch różnych światach.
Wreszcie mała wskazówka zegara stanęła na północy. Holly ostrożnie rozerwała kopertę, wyjęła kartkę i powoli rozłożyła ją na stole.
Oby tak dalej, Disco Diwa! W tym miesiącu przełam strach przed karaoke w „Klubie Diwa”. Być może spotka Cię nagroda. PS Kocham Cię…
Czując na sobie wzrok Gerry’ego, uśmiechnęła się delikatnie, po czym zaczęła śmiać się głośno i serdecznie. – Nie ma mowy! – krzyknęła, gdy tylko złapała oddech. – Gerry, ty łotrze! Przecież wiesz, że się nie przełamię!
Ale Gerry śmiał się głośniej.
– To wcale nie jest śmieszne! Przecież mnie znasz. Tym razem odmawiam. Nienawidzę karaoke!
– Ale musisz – powtarzał ze śmiechem Gerry. – Zrób to dla mnie. Na dźwięk telefonu Holly aż podskoczyła. W słuchawce rozległ się głos Sharon.
– Jest pięć po dwunastej. I co tym razem napisał?
– Skąd wiesz, że otworzyłam?
– Też coś! – prychnęła Sharon. – Przyjaźnimy się od lat. Znam cię trochę. No, mów!
– Nie zrobię tego, o co mnie prosi – wybuchła Holly.
– Ale dlaczego? O co cię prosi? – spytał John, włączając się do rozmowy z drugiego aparatu.
– Gerry chce, żebym wzięła udział w konkursie karaoke w „Klubie Diwa”. A ja nawet nie wiem, gdzie on się mieści.
Przyjaciele zaczęli śmiać się tak głośno, że Holly musiała odsunąć słuchawkę od ucha.
– Zadzwońcie, kiedy choć trochę ochłoniecie – rzuciła poirytowana i rozłączyła się.
Po kilku minutach zadzwonili ponownie.
– Dobra, wracamy do tematu – obwieściła Sharon bardzo poważnie. – Już się uspokoiłam. John, tylko nie patrz na mnie – rzuciła gdzieś w bok. – Przepraszam cię, ale przypomniałam sobie, jak ostatnio…
– No właśnie, no właśnie – przerwała jej Holly. – Nie musisz mi przypominać. Przeżyłam największy wstyd w całym życiu.
– Daj spokój, nie możesz się tak denerwować z byle powodu. Małe potknięcie, i tyle…
– Stokrotne dzięki! Aż za dobrze wszystko pamiętam! W każdym razie wiem, że nie umiem śpiewać. I właśnie wtedy przekonałam się o tym aż za dobrze.
Sharon umilkła.
– Sharon, jesteś tam?
Cisza.
– Sharon, śmiejesz się?
Holly dała za wygraną.
Usłyszała cichy pisk i połączenie zostało przerwane.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Ściśle rzecz biorąc, spóźnionych urodzin – dodał, śmiejąc się nerwowo, Richard. Holly oniemiała z wrażenia na widok brata stojącego w progu. Niespotykany widok! Kto wie, czy nie odwiedził jej po raz pierwszy.
– Przyniosłem ci storczyk, to miniaturka falenopsis - powiedział, wręczając siostrze kwiat w doniczce. – Świeża dostawa, niedługo będzie kwitł.
Holly pogłaskała małe różowe pączki.
– Skąd wiedziałeś? Storczyki to moje ulubione kwiaty!
– Masz tu piękny ogród i… taki zielony. – Odchrząknął. – No może trochę zaniedbany.
– Wejdziesz, czy zajrzałeś tylko na chwilę?
Błagam, nie wchodź, myślała. Mimo tak starannie wybranego prezentu nie miała ochoty przyjmować teraz Richarda.
– Chętnie wstąpię na małą pogawędkę. Długo i dokładnie wycierał buty.
Przypominał Holly starego matematyka ze szkoły, który zawsze chodził w brązowym kardiganie i brązowych spodniach ledwo zakrywających porządne brązowe pantofle.
Richard wyglądał, jakby nigdy nie czuł się dobrze w swojej skórze. Zawsze wydawało się, że dusi go krawat, a kiedy się uśmiechał, jego oczy nigdy się nie śmiały. Musztrował własne ciało i natychmiast wymierzał mu karę, gdy tylko pokusiło się o odrobinę człowieczeństwa. Holly zaprowadziła brata do salonu i postawiła doniczkę na telewizorze.
– Nic z tego, Holly – powiedział, grożąc jej palcem. – Musisz umieścić go w przewiewnym miejscu, z dala od przeciągów, nasłonecznienia i grzejników.
– Rozumiem.
Holly w popłochu rozejrzała się po pokoju.
– Na tym stoliku pośrodku powinno mu być dobrze.
Postawiła roślinę na stole.
– Napijesz się kawy? A może herbaty? – spytała, licząc w duchu na to, że odmówi.
– Chętnie – odpowiedział i klasnął w dłonie. – Marzę o herbacie. Tylko z mlekiem, bez cukru.
Holly wróciła z dwoma kubkami herbaty i postawiła je na stoliku. Miała nadzieję, że para z kubków nie zabije biednej roślinki.
– Musisz go regularnie podlewać, a wiosną dodatkowo odżywiać.
Nadal mówił o storczyku. Holly pokiwała głową, chociaż wiedziała aż za dobrze, że nic z tego nie będzie.
– Nie przypuszczałam, Richard, że masz taką smykałkę do ogrodnictwa. Lubisz pracować w ogrodzie?
– Żebyś wiedziała. Uwielbiam – odparł z uśmiechem.
Poczuła się, jak gdyby obok siedział nieznajomy mężczyzna. Zrozumiała, jak mało o nim wie i jak mało on wie o niej. Fakt, że Richard zawsze trzymał ludzi na dystans. Nigdy nie okazywał emocji, nie dzielił się wrażeniami. Zawsze przekazywał fakty i tylko fakty.