Wieczorem zadzwoniła do niej rozgorączkowana Denise.
– Nastaw prędko Dublin FM! – Holly podbiegła do radia, włączyła.
– Tu rozgłośnia Dublin FM. Mówi Tom O’Connor. Jeżeli ktoś dopiero teraz zaczął nas słuchać, powtarzam, że rozmawiamy o ochroniarzach. Ponieważ wejście do klubu „Boudoir” wymagało nie lada zabiegów ze strony bohaterek „Dziewcząt w wielkim mieście”, chcielibyśmy poznać państwa zdanie na temat bramkarzy w lokalach. Czy macie o nich pochlebne zdanie? Czy są zbyt brutalni? Nasz numer to… Holly znów podniosła słuchawkę.
– No i co? – spytała koleżanka.
– Denise, aleśmy narozrabiały!
– Wiem – roześmiała się. – Widziałaś dzisiaj gazety?
– Owszem. Trochę to wszystko głupie.
Słuchały dalej audycji. Jakiś słuchacz pomstował na ochroniarzy, a Tom próbował studzić jego emocje.
– Słuchasz go? – zapytała Denise. – Prawda, że mój ukochany brzmi zmysłowo?
– Chyba tak. Rozumiem, że nadal jesteście razem?
– Jasne – odparła Denise urażonym tonem. – Niby dlaczego mielibyśmy nie być?
– No wiesz. Spotykacie się już jakiś czas. A ty zawsze twierdziłaś, że nie wytrzymujesz z facetem dłużej niż tydzień!
– Ale Tom jest inny – zapewniła koleżankę Denise. – Znalazłam w nim bratnią duszę. Poza tym dba o mnie, zaskakuje mnie małymi podarunkami i bez przerwy rozśmiesza. Nigdy się przy nim nie nudzę, jak to było przy innych facetach. No i jest taki przystojny.
Holly stłumiła ziewnięcie. Denise zawsze tak mówiła po pierwszej randce, po czym w krótkim czasie zmieniała zdanie. Może zresztą tym razem było to prawdą. Wytrzymali ze sobą już kilka tygodni.
– Cieszę się twoim szczęściem – powiedziała z głębi serca.
Nazajutrz Holly zwlokła się z łóżka i wybrała na spacer. Powinna zacząć się gimnastykować, a też pomyśleć o nowej pracy. Gdziekolwiek się znalazła, usiłowała sobie wyobrazić, że tam pracuje. Wykluczyła sklepy z ubraniami, restauracje, hotele, bary, z całą pewnością urzędy, czyli praktycznie wszystko.
Usiadła na ławce w parku naprzeciwko placu zabaw i słuchała gwaru rozkrzyczanych, szczęśliwych dzieci. Przypomniała jej się bolesna uwaga Richarda, że nigdy nie będzie musiała użerać się z dziećmi. Jakże by teraz marzyła, żeby jakiś mały Gerry biegał po placyku. Kilka miesięcy przed diagnozą Gerry’ego zaczęli rozmawiać o dziecku. Później, gdy już wiedzieli, okłamywali się godzinami, wymyślając imiona i wyobrażając sobie siebie w roli rodziców.
O wilku mowa, pomyślała na widok Richarda, który opuszczał placyk z Emily i Timmym. Miał taką młodzieńczą twarz, kiedy ganiał dzieci po parku. One też najwyraźniej dobrze się bawiły – a w ich przypadku był to nadzwyczaj rzadki widok. Zbierała siły na rozmowę z bratem. Spodziewała się najgorszego.
– Halo, Holly! – przywitał ją Richard, idąc ku niej przez trawnik.
– Cześć – odparła Holly. Uścisnęła dzieciaki, które podbiegły, żeby się przywitać z ciocią. Miła odmiana. – Co cię tu sprowadza? – zapytała Richarda. – Chciało ci się jechać taki szmat drogi?
– Przywiozłem dzieci do dziadków – wyjaśnił i zmierzwił włosy Timmy’emu.
– I byliśmy w McDonaldzie – pochwalił się Timmy z przejęciem.
– Pycha! – zawołała Holly. – Prawda, że macie najlepszego tatę pod słońcem?
Richard uśmiechał się z zadowoleniem.
– Takie niezdrowe jedzenie? – spytała ze zdziwieniem brata.
– Oj tam – powiedział i machnął ręką. – Wszystko można, byle z umiarem, prawda Emily? – Usiadł obok Holly. Pięcioletnia dziewczynka ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Jeden obiad w McDonaldzie ich nie zabije – przyznała mu rację Holly.
Timmy złapał się za szyję, udając, że się dusi. Twarz mu spurpurowiała, zaczął się krztusić, upadł na trawę i zastygł w bezruchu. Richard i Holly roześmiali się.
– I widzisz, Holly? – zażartował Richard. – Chyba się myliliśmy. Jednak McDonald zabił Timmy’ego.
Holly spojrzała na brata zdumiona, że zwraca się do syna zdrobniale. Richard wstał i zarzucił sobie chłopca na ramię.
– To może go teraz pochowajmy.
Timmy, przewieszony przez ramię ojca, zaczął chichotać.
– O, jednak żyje! – zawołał Richard ze śmiechem.
– Wcale nie – odparł rozbawiony Timmy.
– Musimy pędzić – powiedział Richard. – Pa, Holly.
– Pa, Holly – zawołały wesoło dzieci. Richard odszedł z Timmym na ramieniu, a Emily podskakiwała radośnie i tańczyła koło taty, łapiąc go za rękę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Barbara skończyła obsługiwać klientów, a kiedy wszyscy już wyszli z biura, natychmiast pobiegła do pokoju dla personelu i zapaliła papierosa. W agencji turystycznej Swords Travel przez cały dzień panował istny kocioł. Koleżanka z pracy, Melissa, zadzwoniła rano, że jest chora, dlatego Barbara musiała się uwijać sama. Wraz z listopadem nadeszły przygnębiające ciemne wieczory i ulewne deszcze, toteż drzwi agencji się nie zamykały, bo wszyscy rezerwowali wyjazdy do ciepłych krajów.
Kiedy szef w końcu wyszedł załatwić coś w mieście, Barbara wymknęła się na długo oczekiwanego papierosa. Pech jednak chciał, że dzwonek do drzwi znów zadzwonił. Zaklęła w duchu, pociągnęła ostatni dymek i poprawiła szminkę. Wybiegła z pokoju dla personelu, spodziewając się zobaczyć klienta niecierpliwie czekającego za ladą, ale starszy pan dopiero człapał w jej stronę.
– Przepraszam – odezwał się słabym głosem.
– Witam uprzejmie. Czym mogę służyć? – spytała, zaskoczona, że z bliska okazał się młodym człowiekiem. Szedł przygarbiony i podpierał się laską, jakby miał za chwilę upaść. Cerę miał ziemistą, chociaż w wielkich piwnych oczach igrał uśmiech. Barbara też się uśmiechnęła.
– Chciałbym zarezerwować wczasy – powiedział. – Czy pomogłaby mi pani wybrać odpowiednie miejsce?
Zwykle przeklinała w duchu klientów, którzy zaprzęgali ją do tak niewdzięcznej roboty. Większość miała zupełnie niesprecyzowane wymagania, toteż przesiadywała z nimi całymi godzinami. Tym razem zaskoczyła samą siebie.
– Z przyjemnością. Mam na imię Barbara. Proszę spocząć, zaraz przejrzymy broszury. – Wskazała mu krzesło i odwróciła wzrok, żeby nie patrzeć na jego zmagania z własną słabością. – Czy wybrał pan już wstępnie kraj?
– Najchętniej Hiszpania. Może Lanzarote. Wyjazd w lecie. Przejrzeli broszury, wreszcie mężczyzna znalazł ofertę, która mu odpowiadała.
– A w którym miesiącu?
– Może w sierpniu?
– To dobry miesiąc. Pokój z widokiem na morze?
Spojrzał przed siebie z uśmiechem.
– Bardzo chętnie.
– Pochwalam wybór. Pańska godność i adres?
– Zaraz podam, ale nie rezerwuję wyjazdu dla siebie. – Jego piwne oczy zasnuł smutek. – Chcę zrobić niespodziankę żonie i jej koleżankom.
– Bardzo sympatyczny prezent.
Kiedy zapisała jego dane, dokonał wpłaty.
– Czy mógłbym powierzyć organizację wyjazdu pani? Nie chciałbym zgubić gdzieś dokumentów. Żona dowie się dopiero w lipcu, dlatego prosiłbym do tej pory o dyskrecję.
– Ależ oczywiście.
– Dziękuję za pomoc, pani Barbaro – ukłonił się.
– Bardzo mi było miło, panie… Clarke?
– Po prostu Gerry – powiedział z uśmiechem.
– Bardzo mi miło, Gerry. Żona z pewnością świetnie wypocznie. Moja koleżanka wykupiła podobny turnus i była zachwycona.
– Muszę już wracać. Nie powinienem wstawać z łóżka. I z uśmiechem powlókł się do czekającej taksówki.
Pierwszego lipca Barbara siedziała smętnie za kontuarem w biurze. Był najgorętszy dzień w roku, klienci wchodzili do agencji w szortach i skąpych bluzkach. Ona wierciła się na fotelu w niewygodnym kostiumie. Klepnęła wentylator, który nagłe stanął.