9. Przedsiębiorcza kobieta interesu, która bierze życie w swoje ręce: – Hm. Jutro sprawdzę oferty.
W końcu padła na łóżko i przyśniło jej się, że jako wybitna specjalistka od reklamy prowadzi ważną prezentację na najwyższym piętrze wieżowca z widokiem na Grafton Street. Rzeczywiście Gerry radził jej mierzyć wysoko.
Nazajutrz rano obudziła się wcześnie. Rozemocjonowana snem o sukcesie, poszła do miejscowej biblioteki, żeby poszukać pracy w Internecie. Bibliotekarka wskazała jej rząd komputerów w głębi sali.
– Opłata wynosi pięć euro za dwadzieścia minut w sieci.
Holly wręczyła jej ostatnie dziesięć euro. Tylko tyle udało jej się wyjąć rano z banku, zanim bankomat zapiszczał: Brak środków na koncie. Nie mogła uwierzyć, że już nic jej nie zostało.
– Nie teraz – powiedziała bibliotekarka i oddała jej pieniądze. – Zapłaci pani, kiedy pani skończy.
Ruszyła do komputerów, ale zorientowała się, że wszystkie są zajęte. Stała, bębniła palcami w torebkę i rozglądała się. Wtem zobaczyła klikającego Richarda. Podeszła, dotknęła go w ramię. Aż podskoczył, wystraszony, i obrócił się z krzesłem.
– Cześć – przywitała go szeptem.
– Cześć, Holly. Co ty tu robisz? – zapytał speszony, jakby go przyłapała na gorącym uczynku.
– Czekam na komputer – wyjaśniła. – Postanowiłam rozejrzeć się w końcu za pracą – oznajmiła z dumą.
– W takim razie weź ten – zaproponował i zgasił ekran.
– Wcale cię nie poganiam – wybąkała.
– Ale ja już skończyłem. Szukałem czegoś do pracy.
– Aż tutaj? – spytała zaskoczona. – Czy nie macie komputerów w Blackrock?
Nie była pewna, gdzie Richard pracuje, ale niegrzecznie byłoby pytać teraz, skoro nie zainteresowała się tym przez ponad dziesięć lat. Wiedziała, że chodzi w białym kitlu po laboratorium i wpuszcza kolorowe substancje do probówek.
– Służba nie drużba – zażartował ni w pięć, ni w dziewięć Richard. Pożegnał się prędko i podszedł do lady, żeby zapłacić.
Holly usiadła do komputera i rozpoczęła poszukiwania. Po czterdziestu minutach też podeszła do lady. Bibliotekarka kliknęła w komputer.
– Piętnaście euro.
Holly zdumiała się.
– Przecież mówiła pani, że pięć za dwadzieścia minut.
– Zgadza się – potwierdziła bibliotekarka z uśmiechem.
– Przecież korzystałam z sieci czterdzieści minut.
– Dokładnie czterdzieści cztery, czyli rozpoczęła pani następne dwadzieścia minut.
Holly ściszyła głos.
– Bardzo przepraszam, ale mam przy sobie tylko dziesięć. Czy mogłabym resztę donieść później?
Bibliotekarka pokręciła głową.
– Pani wybaczy, ale nie ma takiej możliwości. Trzeba zapłacić całość na miejscu.
– Tak, ale nie mam tyle przy sobie – wyjaśniła Holly. Kobieta patrzyła na nią tępo zza lady.
– No dobrze – powiedziała Holly i wyjęła komórkę.
– Przepraszam, ale tu nie wolno korzystać z telefonów. Wskazała napis Zakaz używania telefonów komórkowych. Holly policzyła w myślach do pięciu.
– W takim razie wynikł pewien problem. Czy mogę stąd wyjść, żeby zadzwonić?
– Tylko proszę nie oddalać się od wejścia.
Kobieta zaczęła przekładać papiery, udając, że wraca do pracy.
Holly stanęła na zewnątrz przy drzwiach i zastanowiła się, do kogo zadzwonić. Nie chciała, żeby promieniejące szczęściem Denise i Sharon dowiedziały się o jej kłopotach. Nie mogła też zadzwonić do Ciary, która pracowała w pubie „U Hogana”. Jack teraz wykładał, Declan miał zajęcia na uczelni, a Richard w ogóle nie wchodził w grę.
Łzy pociekły jej po twarzy, kiedy przewijała listę znajomych w telefonie. Większość w ogóle nie zadzwoniła do niej po śmierci Gerry’ego. Odwróciła się plecami do bibliotekarki, żeby nie widziała jej zdenerwowania. Jakie to upokarzające prosić kogoś przez telefon o pięć euro. A jeszcze bardziej upokarzające, było to, że nie miała do kogo zadzwonić. Wybrała więc pierwszy numer, jaki jej przyszedł do głowy.
– Cześć, tu Gerry. Proszę zostawić wiadomość po sygnale, oddzwonię, kiedy tylko będę mógł.
– Cześć, Gerry – powiedziała zapłakana. – Jesteś mi potrzebny.
Godzinę później leżała skulona na kanapie u mamy w Portmarnock. Czuła się znów jak nastolatka. Mama podjechała po nią do biblioteki, zapłaciła i przywiozła ją do domu na podwieczorek.
– Dzwoniłam do ciebie wczoraj wieczorem. Wychodziłaś? – zapytała. Holly łyknęła herbaty. Ten magiczny napój rzeczywiście czyni cuda.
Stanowi lek na wszystkie życiowe kłopoty. Na dotkliwą plotkę – filiżanka herbaty, na zwolnienie z pracy – filiżanka herbaty, na wiadomość, że mąż ma guz mózgu – filiżanka herbaty…
– Tak, byłam na kolacji z dziewczynami i setką nieznanych mi osób.
Holly przetarła ze znużeniem oczy.
– I co u nich słychać? – zapytała serdecznie Elizabeth. Zawsze znajdowała wspólny język z przyjaciółmi Holly, podczas gdy koleżanki Ciary po prostu ją przerażały.
Kolejny łyk herbaty.
– Sharon jest w ciąży, a Denise się zaręczyła – powiedziała, patrząc przed siebie.
Elizabeth westchnęła, nie wiedząc, jak zareagować wobec oczywistego przygnębienia córki.
– I co teraz czujesz? – spytała cicho, odgarniając włosy z twarzy Holly.
Holly wbiła wzrok w swoje ręce. Usiłowała wziąć się w garść. Ale nic z tego nie wyszło, jej ramiona zaczęły drgać.
– Och, dziecko… – szepnęła smutno Elizabeth i przysunęła się do córki. – Rozumiem, że to boli.
Holly nie mogła się opanować. Wtem trzasnęły drzwi wejściowe.
– Jesteśmy! – zawołała Ciara.
– To świetnie – powiedziała Holly, kładąc głowę na piersi mamy.
– Gdzie są wszyscy? – krzyczała Ciara, trzaskając drzwiami w całym domu.
– Poczekaj, kochanie! – odkrzyknęła Elizabeth, zniecierpliwiona, że przeszkodzono jej w ważnej rozmowie z Holly.
– Mam wiadomość! – Jej głos nasilał się w miarę, jak zbliżała się do salonu. Po chwili wparował do niego Mathew, który niósł Ciarę na rękach. – Wracam z Mathew do Australii! – obwieściła rozradowana. Urwała na widok roztrzęsionej siostry w objęciach mamy. Zeskoczyła z rąk Mathew, oboje wyszli, zamykając cicho drzwi.
– I na dodatek Ciara wyjeżdża.
Holly rozszlochała się teraz na dobre, a Elizabeth zapłakała cicho razem z nią.
Do późna w nocy zwierzała się matce z przeżyć ostatnich miesięcy. I chociaż Elizabeth nie szczędziła jej ciepłych słów, Holly nadal czuła się jak w potrzasku. Przenocowała w pokoju gościnnym, a nazajutrz rano obudził ją kociokwik typowy dla tego domu. Aż uśmiechnęła się, słysząc znajome odgłosy – brat i siostra biegali po domu i wykrzykiwali, że się spóźnią, jedno na uczelnię, drugie do pracy. Świat najzwyczajniej kręcił się dalej i nie było dostatecznie dużego klosza, by mogła się schować.
Koło południa tata podrzucił Holly do domu i wcisnął jej czek na pięć tysięcy euro.
– Nie mogę przyjąć – odmówiła bardzo wzruszona jego gestem.
– Weź – poprosił serdecznie. – Pozwól sobie pomóc, kochanie.
– Zwrócę co do centa – obiecała, przytulając go mocno.
Stała w drzwiach i machała odjeżdżającemu ojcu. Spojrzała na czek i natychmiast poczuła, że spadł jej ciężar z barków. W jednej chwili uświadomiła sobie dwadzieścia pilnych potrzeb i po raz pierwszy nie było wśród nich wydatków na ciuchy.
Usiadła w pustym pokoju przy komputerze i zaczęła pisać życiorys. Dopiero po dwóch godzinach wydrukowała zadowalającą wersję. Roześmiała się, pełna nadziei, że przekona przyszłych chlebodawców, którzy uwierzą w jej przydatność zawodową. Ubrała się elegancko i pojechała do agencji pośrednictwa pracy samochodem, który wreszcie mogła zatankować. Przestaje tracić czas. Skoro Gerry polecił jej znaleźć pracę, to znajdzie.