– Witaj. Bar wygląda nieziemsko – pochwaliła.
– Fakt. Nieźle to wyszło.
Miał zadowoloną minę. Był ubrany w wytarte dżinsy i niebieską hawajską koszulę w wielkie różowo – żółte kwiaty. Dziś też był nieogolony. Zaczęła się zastanawiać, czy całowanie się z takim nieogolonym facetem nie sprawia bólu.
Oczywiście nie miała na myśli siebie, tylko w ogóle…
– Przepraszam za tamten wieczór.
– Mnie było przykro tylko z twojego powodu. Nie powinni ci dyktować, jak masz żyć.
Uśmiechnął się i położył jej ręce na ramionach, jak gdyby chciał powiedzieć coś więcej, ale ktoś go odwołał do baru, gdzie wyniknął jakiś problem.
Przecież się nie spotykamy – mruknęła Holly do siebie. Od tamtego wieczoru Daniel dzwonił niemal codziennie. Teraz uzmysłowiła sobie, że czeka na jego telefony. Znów zaczęła ją nurtować jakaś niejasna myśl. Holly zauważyła Denise, podeszła. Koleżanka spoczywała na leżaku, popijając niebieski płyn.
– I co sądzisz o nowym rozgrzewającym drinku na zimę? Wskazała butelkę.
Denise zrobiła minę.
– Mocny. Wypiłam tylko kilka, a już mi szumi w głowie.
Przez cały wieczór Holly dobrze się bawiła. Śmiała się i rozmawiała z Denise i Tomem. Ledwo zamieniła słowo z Danielem, którego zajmowały obowiązki gospodarza. Patrzyła, jak wydaje polecenia personelowi, który natychmiast je wykonywał. Wyraźnie cieszył się szacunkiem. Potrafił dopiąć swego. Za każdym razem, kiedy zmierzał w jej stronę, kłoś go zatrzymywał z prośbą o wywiad albo po prostu o rozmowę. Najczęściej, ku irytacji Holly, były to dziewczęta w bikini.
Denise zamknęła szufladę kasy biodrem i podała klientowi paragon.
– Dziękuję – odparła z uśmiechem, który szybko zniknął z jej twarzy, kiedy klient odwrócił się od lady. Głośno westchnęła, widząc długą kolejkę. Podminowana, wzięła od następnego klienta zakupione ubranie, zdjęła przywieszkę, wczytała, zapakowała.
– Przepraszam, czy pani Denise Hennessey? – usłyszała niski, zmysłowy głos. Przed nią stał policjant. Zaczęła grzebać w pamięci, czy ostatnio dopuściła się jakiegoś występku. Uznała jednak, że nie ma nic na sumieniu i uśmiechnęła się.
– Owszem.
– Porucznik Ryan. Proszę, żeby zechciała pani udać się ze mną na komisariat.
Właściwie było to żądanie, a nie prośba. Denise oniemiała. Absolutnie nie widziała w nim atrakcyjnego funkcjonariusza, lecz złego glinę, który na pewno zamknie ją w ciasnej celi bez ciepłej wody i bez dostępu do makijażu. Przełknęła ślinę.
– Za co?
– Wszystkiego dowie się pani na komisariacie.
Policjant obszedł ladę, Denise spojrzała bezradnie na długą kolejkę. Wszyscy się na nią gapili.
– Sprawdź jego dokumenty, złotko – poradziła jedna z klientek. Głos jej drżał, kiedy poprosiła go o legitymację służbową, co i tak nie miało sensu, bo nigdy nie widziała legitymacji policyjnej ani nie wiedziała, jak wygląda.
Ręce jej się trzęsły, kiedy na nią patrzyła, ale nie przeczytała ani litery.
– Nie pójdę, dopóki mi pan nie powie, o co chodzi – uparła się.
– Panno Hennessey, radzę się podporządkować, w przeciwnym razie będę musiał zastosować inne środki.
I wyciągnął parę kajdanków.
– Przecież ja nic nie zrobiłam! – zawołała, wpadając w panikę.
– Omówimy to na komisariacie. On też już wpadał w złość.
Denise skrzyżowała ręce.
– Powiedziałam, że nie pójdę, dopóki się nie dowiem, o co chodzi.
– No dobrze. – Wzruszył ramionami. – Skoro pani nalega.
Miał jeszcze coś dodać, ale Denise krzyknęła, bo poczuła, że na nadgarstkach zatrzaskuje jej zimne srebrne kajdanki. Wstrząśnięta, nie odezwała się słowem, kiedy wyprowadzał ją ze sklepu.
– Powodzenia, złotko – zawołała za nią życzliwa klientka.
W głowie wirowały jej wizje wspólnej celi z psychopatycznym mordercą. Może znajdzie ptaszka ze złamanym skrzydłem, otoczy go opieką i nauczy latać, żeby jakoś przeżyć lata za kratami.
Aż spąsowiała, kiedy wyszli na Grafton Street. Tłum natychmiast się rozstąpił. Szła ze spuszczoną głową w nadziei, że nikt znajomy jej nie zauważy. Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy policjant prowadził ją do wysłużonego mikrobusu z zaciemnionymi szybami, w znanym granatowym policyjnym kolorze. Usiadła w pierwszym rzędzie dla pasażerów za kierowcą i chociaż czuła, że ktoś siedzi za nią, trzymała się sztywno, zanadto przerażona, żeby się odwrócić i poznać przyszłych towarzyszy niedoli.
– Dokąd jedziemy? – zapytała, kiedy minęli komisariat.
Porucznik Ryan milczał.
– Halo, pan mówił, że mamy jechać na komisariat. Brak odzewu.
– Ja nic nie zrobiłam! Nadal brak odzewu.
– Do cholery, przecież mówię panu, że jestem niewinna!
Denise zaczęła kopać fotel, żeby zwrócić uwagę funkcjonariusza. Zagotowało się w niej, kiedy włożył kasetę do magnetofonu. Zdumiał ją wybór piosenki.
Porucznik Ryan wstał z promiennym uśmiechem.
– Denise, byłaś bardzo niegrzeczna. – Podszedł bliżej. Przełknęła ślinę, kiedy zaczął ruszać biodrami w takt piosenki „Gorący numer”.
Już miała kopnąć go w krocze, kiedy usłyszała śmiechy i wiwaty. Odwróciła się i zobaczyła swoje siostry, Holly, Sharon i pięć innych koleżanek. Wreszcie się połapała, o co chodzi, kiedy siostry zarzuciły jej welon na głowę i zaczęły wykrzykiwać:
– Wesołego wieczoru panieńskiego!
– Świnie! Splunęła w ich stronę.
Dziewczyny trzymały się za brzuchy ze śmiechu.
– Masz szczęście, że cię nie kopnęłam w jaja! – rozdarła się na wirującego gliniarza.
– Poznaj Paula – powiedziała roześmiana Fiona. – To twój dzisiejszy striptizer.
Denise zmrużyła oczy.
– Omal nie dostałam zawału. A co sobie pomyślą moi klienci? I pracownicy?
Sharon roześmiała się.
– Wszyscy są wtajemniczeni.
– Po powrocie do pracy zwolnię cały personel.
– Nie denerwuj się – pocieszyła ją siostra. – Poprosiłyśmy twoich pracowników, żeby po twoim wyjściu ze sklepu poinformowali klientów, co się za tym kryje.
– Jak ich znam, na pewno tego nie zrobią i wylecę z pracy.
– Denise, przestań się zamartwiać! – poprosiła Fiona. – Twój szef też uznał to za fajny pomysł. No więc, odpręż się i dobrze baw przez cały weekend.
– Weekend? Dokąd zabieracie mnie na weekend?
Popatrzyła zdziwiona na dziewczęta.
– Jedziemy do Galway. Więcej nie musisz wiedzieć – oznajmiła tajemniczo Sharon.
Cały pokój wirował. Zamknęła oczy, ale nadal nie mogła zasnąć. Była piąta rano, to znaczy, że piła blisko dwanaście godzin. Dręczyły ją mdłości, usiadła na łóżku.
Odwróciła się do Denise, żeby porozmawiać, ale chrapanie przyjaciółki wykluczało wszelkie próby nawiązania kontaktu. Westchnęła. Żałowała, że tyle wypiła, ale kiedy dziewczyny zaczęły rozmawiać o mężach, przeraziła się, jak przeżyje najbliższe dwa dni. Koleżanki Denise okazały się jeszcze gorsze od niej. Jeszcze bardziej jazgotliwe, rozwydrzone i rozbawione, jak to bywa na wieczorze panieńskim. Z trudem to wytrzymywała.
Jej własny wieczór panieński wydawał się tak niedawny, a przecież od tamtej pory minęło ponad siedem lat. Pamiętała, jak była wtedy podniecona i jak różowo rysowała się przed nią przyszłość. Wychodziła za mężczyznę swoich marzeń. Miała z nim spędzić resztę życia. A teraz życie obróciło się dla niej w koszmar.