Czas się zabrać za grudniowy numer, uznała. Najpierw jednak musi zadzwonić do Denise.
– Halo? Tu ohydny, staromodny, koszmarnie drogi sklep z ciuchami. Mówi wkurzona kierowniczka. Czym mogę służyć?
– Denise – wybąkała zdumiona Holly. – Nie możesz tak odbierać telefonu!
Koleżanka zachichotała.
– Mam prezentację numeru, wiedziałam, że to ty.
– Nagrałaś mi się na sekretarkę.
– Dzwoniłam, żeby potwierdzić twój udział w balu. W tym roku Tom opłaca stolik.
– W jakim balu?
– Gwiazdkowym, na który chodzimy co roku, matołku.
– A no tak. Przepraszam, ale w tym roku nie mogę.
– Przecież jeszcze nie wiesz, kiedy się odbędzie – zaoponowała Denise. – Tym razem trzynastego listopada. Możesz!
– Wybacz, Denise – przeprosiła Holly. – Ale przez dziesięć lat chodziłam z Gerrym. Nie dam rady.
– To ja przepraszam. Nie pomyślałam – odpowiedziała Denise. – Nie idź, jeżeli masz się źle czuć. Wszyscy zrozumiemy.
Holly odłożyła słuchawkę, obiecując, że zadzwoni później, kiedy podejmie decyzję. To przecież tylko głupi bal, nie musi iść, jeżeli nie ma ochoty. Tyle że ten głupi bal przypominał jej chwile znakomitej zabawy. Uwielbiali ten wieczór w gronie przyjaciół. Jeżeli pójdzie bez Gerry’ego, przekreśli ich tradycję, zastąpi szczęśliwe wspomnienia całkiem innymi. A tego nie chciała.
Pragnęła zachować wszystkie wspomnienia, co do jednego. Przerażało ją, że jego twarz zaciera jej się w pamięci. Nadal dzwoniła na jego telefon komórkowy, płaciła operatorowi co miesiąc, byle móc czasem usłyszeć jego głos nagrany w poczcie głosowej. Z domu zniknął jego zapach, a ubrania dawno wyrzuciła. Starała się więc zachować każdy, najmniejszy nawet ślad po mężu. Gerry był dla niej przecież całym światem. A teraz przestał istnieć. I dlatego kompletnie się zagubiła.
Po wyjściu z biura zajrzała do „Hogana”. Coraz lepiej się czuła w towarzystwie Daniela. Ustąpiło skrępowanie towarzyszące tamtej kolacji. Dawniej nie miała przyjaciół wśród mężczyzn, oprócz, oczywiście Gerry’ego, z którym łączyło ją przecież więcej. Dlatego zażyłość z Danielem z początku tak ją dziwiła. Z czasem zrozumiała, że przyjaźń z wolnym mężczyzną wcale nie musi mieć romantycznego podtekstu. Nawet jeżeli facet jest przystojny.
Przywitała go uśmiechem.
– Wybierasz się na bal? – zapytała i zmarszczyła nos. On też zmarszczył nos.
Roześmiała się.
– I znów zakochane pary będą się obnosiły ze swoim szczęściem. Podsunął jej stołek barowy, usiadła.
– Możemy w ogóle nie zwracać uwagi na innych.
– To po co iść? – Daniel usiadł obok i oparł kowbojski but o szczebelek jej stołka. – Chyba nie sądzisz, że będę cały wieczór rozmawiał tylko z tobą? Już się nagadaliśmy. Nie sądzisz, że może mnie to nudzić?
– W porządku! – Holly udawała, że się obraziła. – Zresztą i tak miałam zamiar cię ignorować.
– No, no! – Daniel potarł czoło i oznajmił: – W takim razie na pewno się wybiorę.
Holly przybrała poważny ton.
– Bo chyba powinnam się tam pokazać. Daniel przestał się śmiać.
– No, to chodźmy.
Uśmiechnęła się.
– Myślę, że i tobie ten bal dobrze zrobi – dodała cicho. Odwrócił wzrok.
– Jakoś się trzymam – powiedział nieprzekonująco. Pocałowała go na pożegnanie w czoło.
– Danielu Connelly, już przestań zgrywać silnego macho. Mnie nie nabierzesz.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Miotała się, spóźniona, po sypialni, wybierając strój na bal. Najpierw przez dwie godziny się malowała, potem się popłakała, rozmazała i musiała poprawiać makijaż.
– Kopciuszku, zajechał królewicz! – zawołała Sharon z dołu. Serce jej załomotało. Całkiem zapomniała, po co wybiera się na ten bal. Teraz zobaczyła wszystko w czarnych barwach.
Nie powinna iść, bo cały wieczór przepłacze albo przesiedzi przy stoliku z tak zwanymi przyjaciółmi, którzy nie odezwali się do niej od śmierci Gerry’ego.
Powinna iść, bo podpowiada jej to intuicja.
Oddychała głęboko, żeby powstrzymać łzy.
– Weź się w garść. Dasz radę – szepnęła do swojego odbicia w lustrze. Powtórzyła to sobie kilka razy. Podskoczyła, kiedy skrzypnęły drzwi.
– Przepraszam – powiedziała Sharon, zaglądając do pokoju. – Och, Holly, pięknie wyglądasz! – zawołała.
– Koszmarnie – pożaliła się.
– Przestań tak gadać – zezłościła się Sharon. – Ja wyglądam jak balon i nie narzekam. Dostrzeż wreszcie w sobie atrakcyjną laskę! – Uśmiechnęła się do Holly w lustrze. – Zobaczysz, będzie dobrze.
– Dziewczyny, pospieszcie się – poganiał je z dołu John. – Taksówka czeka. Musimy jeszcze podjechać po Toma i Denise.
Przed zejściem na dół wyjęła z szuflady toaletki listopadowy list od Gerry’ego, który otworzyła kilka tygodni temu. Potrzebowała otuchy. Wyjęła kartkę z koperty i przeczytała:
W tym miesiącu Kopciuszek musi iść na bal. Będzie wyglądał olśniewająco i bawił się wspaniale, tak jak zawsze. Tylko tym razem nie w białej sukni. PS Kocham Cię…
Holly westchnęła i zeszła na dół.
– Och… – zdumiał się Daniel. – Przepięknie wyglądasz, Holly.
– Jak strach na wróble – zbyła go Holly, a Sharon spojrzała na nią karcąco. – Ale dziękuję – dodała szybko. Denise pomogła jej wybrać czarną suknię zapinaną z tyłu na szyi, z gołymi ramionami i wysokim rozcięciem pośrodku.
Zabrali się siedmioosobową taksówką. Ruch był wyjątkowo mały, toteż biorąc jeszcze po drodze Toma i Denise, dotarli do hotelu w rekordowym czasie.
Podeszli do stolika przy wejściu. Siedząca tam kobieta przywitała ich z uśmiechem.
– Witajcie, Sharon, John, Denise. Och, witaj Holly! Jak to dobrze, że mimo wszystko przyszłaś…
Przeglądała listę gości, zaznaczając nazwiska.
– Chodźmy do baru – zaproponowała Denise i wzięła Holly pod rękę. Kiedy szli przez salę, do Holly podeszła kobieta, która nie odzywała się do niej przez wiele miesięcy.
– Tak mi przykro z powodu Gerry’ego. To był wspaniały człowiek.
– Dziękuję.
Uśmiechnęła się, ale Denise pociągnęła ją dalej. W końcu dotarły do baru.
– Witaj, Holly – usłyszała za plecami znajomy głos.
– Witaj, Paul – powiedziała, odwracając się do biznesmena, który sponsorował ten bal na cele dobroczynne. Był wysoki, zażywny, miał czerwoną twarz zapewne z powodu wysiłku związanego z prowadzeniem interesów na tak wielką skalę. Poza tym sporo wypił.
– Wyglądasz ślicznie jak zawsze. – Pocałował ją w policzek. – Napijesz się czegoś?
– Nie, dziękuję.
– Nalegam. – Wezwał gestem barmana. – Na co masz ochotę?
Holly poddała się.
– W takim razie proszę białe wino.
– I temu twojemu nieszczęsnemu mężowi też postawię drinka – dodał ze śmiechem, rozglądając się za Gerrym. – Co on pije?
– Jego tu nie ma – powiedziała Holly i poczuła się dziwnie.
– Co za safanduła! Co on kombinuje? – spytał Paul na cały głos.
– Umarł na początku roku – wyjaśniła spokojnie Holly, z nadzieją, że nie wprawi go tym w zakłopotanie.
– O kurczę! – Paul poczerwieniał teraz jak burak. Spojrzał w bok. – Bardzo mi przykro.
– Dziękuję – powiedziała Holly, licząc w myślach sekundy, zanim będzie mogła przerwać rozmowę. Ale Paul i tak po chwili odszedł, mówiąc, że musi zanieść żonie coś do picia. Holly została sama przy barze, Denise odeszła do grupy stojącej z kieliszkami w dłoniach. Wzięła więc swoje wino i ruszyła w ich stronę.