Po tylu latach szkolenia przegląd wykonali automatycznie. Gdy palce Jean sprawdzały skafander Colina, oczy jej błądziły po okolicy.
— Sala Balowa nie istnieje — szepce Ricia. — Sądzę, że Król zniszczył ją, by zapobiec naszej ucieczce.
— Ja też tak sądzę. Jeśli pozna, że nie zginęliśmy i szukamy ducha Alvarlana… Hej, stop! Przestań z tym!
Głos Danziga drżał.
— Co z wami?
— Wygląda na to, że nie jest źle — odparł Scobie. — Mój pancerz nieco dostał, ale nie pękł czy coś w tym rodzaju. Teraz musimy znaleźć Luisa… Jean, ty może zataczaj kręgi w prawo od dna krateru, a ja pójdę w lewo.
Odszukiwanie Garcilasa zajęło trochę czasu, bulgotanie bowiem dobywające się z miejsca, gdzie leżał zagrzebany, było minimalne. Scobie zaczął kopać. Jean popatrzyła, jak się porusza, posłuchała, jak oddycha i w końcu rzekła:
— Daj mi tę łopatkę. A w ogóle co cię boli?
Scobie przyznał się do złamanych żeber i odsunął się od otworu. Broberg zaczęła wyrzucać lód całymi bryłami. Praca posuwała się szybko, lód bowiem w tym miejscu składał się na szczęście z czegoś kruchego, a w ciążeniu panującym na lapetusie można było wyciąć otwór o ścianach niemal pionowych.
— Spróbuję się przydać — rzekł Scobie — i poszukam drogi wyjścia.
Kiedy ruszył pod górę najbliższym stokiem, grunt zadrżał. Natychmiast odrzuciła go w tył zsuwająca się masa lodu, która szeleściła na pancerzu skafandra, podczas gdy hełm oblepiła chmura białego pyłu. Zaciskając z bólu zęby uwolnił się na dnie krateru i spróbował w innym miejscu. W końcu mógł tylko tyle przekazać Danzigowi:
— Niestety, nie ma łatwej drogi odwrotu. Kiedy krawędź zapadła się w miejscu, w którym staliśmy, skutki nie ograniczyły się tylko do wstrząsu, który zniszczył delikatne struktury wewnątrz krateru. Poza tym zwalił jeszcze na jego dno tony lodu — dziwnego lodu, który w tutejszych warunkach zachowuje się jak drobny piasek. Ściany krateru są nim całkowicie pokryte. Prawie wszędzie leży jego wielometrowa warstwa na bardziej stabilnym podłożu. Tam, gdzie warstwa jest cieńsza, zsuwalibyśmy się szybciej, niż potrafilibyśmy się wspinać; gdzie jest grubsza, po prostu zapadlibyśmy się. Danzig westchnął.
— Zdaje się, że czeka mnie miły spacer dla zdrowia.
— Mam nadzieję, że wezwałeś pomoc.
— Oczywiście. Dwie szalupy przybędą tu za mniej więcej sto godzin. To najprędzej, jak można. Wiedzieliśmy o tym.
— Mhm. A nasze baterie wystarczą tylko na pięćdziesiąt.
— O, z tym nie ma zmartwienia. Wezmę ze sobą zapasowe i zrzucę je wam, jeśli będziecie musieli tam siedzieć, dopóki nie przybędzie pomoc. Hmmm…
Lepiej będzie, jak zrobię procę czy coś.
— Możesz mieć trudności z odnalezieniem nas. To nie jest zwykły krater, ale potężny kocioł erozyjny, którego wlot jest na poziomie lodowca. Ta wymyślna struktura na krawędzi, która służyła nam za drogowskaz, już nie istnieje.
— Mamy kłopot. Pamiętaj, że mam na was namiar poprzez antenę kierunkową. Kompas magnetyczny może być tu nieprzydatny, ale umiem się orientować za pomocą nieba. Saturn ledwie się po nim przesuwa, podobnie jak Słońce i gwiazdy.
— Cholera! Masz rację, zupełnie o tym nie pomyślałem. Mam w głowie tylko Luisa, co mnie choć trochę tłumaczy. — Scobie spojrzał poprzez półmrok ku Broberg. Pochylona nad miejscem, w którym kopała, stała, zmuszona do krótkiego odpoczynku. W słuchawkach usłyszał jej chrapliwy oddech.
Musi oszczędzać siły, które mu jeszcze pozostały, na później. Napił się wody z rurki, wsunął kęs jedzenia przez zawór w hełmie, markując apetyt.
— Spróbuję odtworzyć, co zaszło — powiedział. — Masz rację, Mark, zachowaliśmy się nierozsądnie, jak szaleńcy. Gra… Osiem lat gry to za długo jak na otoczenie, które tak piało przypominało nam o rzeczywistości. Ale kto mógł to przewidzieć? Boże mój, wyślij ostrzeżenie do Chronosa! Przypadkiem wiem, że jedna z grup wysyłanych na Tytana jeszcze przed startem zaczęła celowo, tak jak my, grę w wyprawę do wodnej krainy pod Oceanem Karmazynowym – a to z powodu czerwonych mgieł na Tytanie…
Scobie przełknął ślinę.
— No więc — mówił z trudem dalej — nie wiem, czy kiedykolwiek dokładnie się dowiemy, co tu zaszło. Jest jednak oczywiste, że konfiguracja terenu była ledwie metastabilna. Także i na Ziemi niezmiernie łatwo czasem spowodować lawinę. Stawiałbym na to, że tu pod powierzchnią znajduje się warstwa metanowa. Gdy po wschodzie słońca temperatura się podniosła, metan zaczął się topić, co nie miałoby większego znaczenia przy małej grawitacji i w próżni… ale przyszliśmy my. Ciepło, wibracja — w każdym razie owa warstwa wyśliznęła się spod nas, co spowodowało ogólny zawał. Czy ta hipoteza wydaje ci się prawdopodobna?
— Tak, amatorowi takiemu jak ja — odrzekł Danzig. — Podziwiam, że w tych warunkach zachowujesz akademicki spokój.
— Jestem po prostu praktyczny — odciął się Scobie. — Luisowi może być potrzebna pomoc lekarska wcześniej, niż gdy przylecą po niego te dwie szalupy, Jeśli tak, to jak dostarczymy go do naszej?
Głos Danziga zesztywniał.
— Co proponujesz?
— Właśnie dochodzę do tego. Zwróć uwagę: misa ma nadal w zasadzie ten sam kształt. Oznacza to, że nie cała rupieciarnia się zawaliła i że gdzieś powinien być twardy materiał, lód wodny i właściwa skała. Prawdę mówiąc, widzę kilka występów, które się ostały: wychodzą ponad tę piaskopodobną substancję. Czym ona jest naprawdę — może mieszaniną amoniaku i dwutlenku węgla, czy może czymś bardziej egzotycznym — przyjdzie czas zbadać później. Teraz zaś… moje przyrządy geologiczne powinny pomóc wyśledzić, gdzie twardsza warstwa leży najbliżej powierzchni. Wszyscy oczywiście mamy saperki. Możemy spróbować oczyścić sobie drogę zygzakiem, tam gdzie najłatwiej. Nie ulega wątpliwości, że w ten sposób zwalimy sobie kolejną lawinę z góry, ale to z kolei przyspieszy nasze posuwanie się naprzód. Tam gdzie odkopane półki okażą się zbyt strome lub śliskie, by można się było na nie wspiąć, możemy wykuć stopnie. Będzie to praca ciężka i powolna; możemy też natrafić na stromiznę, której nie uda się pokonać albo coś w tym rodzaju.
— Mogę pomóc — zaproponował Danzig. — Przez tę godzinę, kiedy się nie odzywaliście, przejrzałem nasze zapasy kabla, lin, sprzętu, który mogę poświęcić, by wyjąć ze środka drut, a także ubrań i pościeli, które można podrzeć na pasy — wszystko, co da się związać w linę. Nie musi to być zbyt wytrzymałe. Oceniam, że będzie tego ze czterdzieści metrów. Według twoich słów sięgnie gdzieś do połowy wysokości ścian krateru, w którym jesteście uwięzieni. Jeśli zdołacie pokonać pozostały odcinek, będę mógł was Wyciągnąć.
— Dzięki — rzekł Scobie — chociaż…
— Luis! — zaskrzeczało w słuchawkach. — Colin, chodź prędko, pomóż mi, to straszne!
Nie zwracając uwagi na ból, jeśli nie liczyć paru przekleństw, Scobie pośpieszył z pomocą do Jean Broberg.
Garcilaso był tylko częściowo nieprzytomny i na tym głównie polegała groza sytuacji. Słychać było jego mamrotanie:
— …Do diabła, Król cisnął moją duszę do piekła, nie potrafię odnaleźć wyjścia, zginąłem, dlaczego w piekle jest tak zimno?…
Nie widzieli jego twarzy; hełm zamarzł od środka. Dłużej i głębiej zagrzebany niż oni oboje, a poza tym ciężej kontuzjowany, umarłby natychmiast po wyczerpaniu się baterii. Broberg odkopała go prawie w ostatniej chwili — jeśli już nie było za późno.