Выбрать главу

Zgięta w pół w szybie, który wykopała, przekręciła Luisa na brzuch. Zatrzepotał ramionami i monotonnie majaczył:

— Demon mnie atakuje, jestem oślepiony, ale czuje powiew skrzydeł.

Odłączyła baterię i cisnęła ją na powierzchnię ze słowami:

— Jeśli się uda, powinniśmy zanieść ją na statek.

Często się zdarza, że człowiek trzyma się rzeczywistości tylko dzięki drobiazgom.

Na górze Scobie przyjrzał się ponuro baterii. Nie zostało w niej nawet tyle ciepła, by wywołać parowanie, jak to się stało w przypadku ich zużytych ogniw. Leżała na lodzie całkiem nieruchomo. Obudową jej była metalowa kasetka, o wymiarach trzydzieści na piętnaście, na sześć centymetrów, całkowicie gładka poza dwoma bolcami kontaktowymi na jednej z szerokich ścianek. Regulatory wbudowane w obwody skafandra pozwalały na ręczne sterowanie reakcją chemiczną wewnątrz baterii, ale zwykle pozostawiało się ten obowiązek termostatowi i aerostatowi. Teraz zaś reakcja dobiegła końca. Do czasu naładowania bateria była po prostu kawałkiem złomu.

Scobie pochylił się, obserwując poczynania Broberg w dole o głębokości około dziesięciu metrów. Z ekwipunku Garcilasa wyjęła zapasową baterię, wstawiła na odpowiednie miejsce skafandra na wysokości lędźwi i przymocowała zatrzaskami do spodniej części stelaża.

— Daj drut, Colin — powiedziała.

Scobie zrzucił jej metr grubego kabla, który należał do stałego wyposażenia przy wychodzeniu poza statek, na wypadek gdyby trzeba było zrobić jakieś specjalne połączenie elektryczne lub dokonać naprawy. Broberg splotła go z dwoma pozostałymi — jej i Garcilasa — zrobiła pętlę na jednym końcu, drugi zaś doczepiła u góry własnego stelaża, z trudnością manipulując ponad lewym ramieniem. Potrójny kabel stanął pionowo niczym antena.

Pochyliwszy się wzięła Garcilasa na ręce. Na lapetusie ważył wraz ze sprzętem mniej niż dziesięć kilogramów; podobnie jak ona. Teoretycznie powinna móc wyskoczyć od razu z otworu wraz z obciążeniem. W praktyce skafander zbytnio krępował ruchy: półsztywne stawy pozwalały co prawda na znaczną swobodę ruchów, ale nie taką, jak goła skóra, szczególnie biorąc pod uwagę, że temperatura na księżycach Saturna wymagała dodatkowej izolacji. Poza tym, gdyby Broberg nawet doskoczyła do brzegu dołu, nie utrzymałaby się: miękki lód usunąłby się spod palców i stoczyłaby się z powrotem w dół.

— No to skoczę — powiedziała. — Lepiej postaraj się złapać mnie za pierwszym razem, Colin. Nie wydaje mi się, by Luis mógł znieść wiele wstrząsów.

— Kendrick, Ricia, gdzie jesteście? — jęknął Garcilaso. — Czy też wtrącono was do piekła?

Scobie zaparł się obcasami o grunt w pobliżu krawędzi otworu i przykucnął w gotowości. Ujrzał unoszącą się pętlę z kabla; schwycił ją prawą dłonią. Rzucił się w tył, by nie dać się ściągnąć do otworu, i poczuł, że złapany ciężar gdzieś się zaklinował. Ból przeszył mu klatkę piersiową. Udało mu się jakoś wyciągnąć uczepionych na bezpieczną odległość, nim zemdlał.

Ocknął się po chwili.

— Nic mi nie jest — wychrypiał w odpowiedzi na niespokojne pytania Broberg i Danziga. — Dajcie mi tylko odetchnąć.

Jean skinęła głową i uklękła, by zająć się pilotem. Odpięła mu stelaż ze sprzętem, by mógł leżeć na wznak, z nogami i głową utrzymywanymi w górze przez pojemniki. To zapobiegnie znacznym stratom ciepła w wyniku konwekcji i zmniejszy te, które wynikają z odpływu do gruntu. Tym nie­mniej jego bateria będzie się wyładowywać znacznie szybciej, niż gdyby mógł stanąć na nogi, a i tak po pierwsze musi wyrównać straszny deficyt energetyczny.

— Topi mu się lód w hełmie — poinformowała. — Matko Boska, krew! Wydaje się jednak, że pochodzi ze skóry głowy i już nie leci. Musiał uderzyć potylicą w witryl. Powinniśmy nosić miękkie czapki w tych hełmach. Tak, wiem, że nic podobnego się dotąd nie wydarzyło, ale… — Odpięła od pasa latarkę, pochyliła się i skierowała światło w dół. — Oczy ma otwarte. Źrenice… tak, silne uderzenie i możliwe pęknięcie czaszki z krwotokiem do wewnątrz mózgu. Dziwię się, że nie wymiotuje. Czyżby to w wyniku zimna? Może wkrótce zaczną się wymioty? Może się nimi zakrztusić, tam w środku, i nikt nie będzie w stanie mu pomóc.

Ból dręczący Scobiego osłabł do znośnego natężenia. Podniósł się, podszedł, spojrzał i gwizdnął.

— Sądzę, że może nie przeżyć, jeśli go szybko nie dostarczymy do łodzi i nie zajmiemy się nim odpowiednio. Co nie jest możliwe.

— Och, Luis. — Łzy potoczyły się po policzkach Jean.

— Myślisz, że nie dożyje do chwili, gdy przyniosę tę linę i będziemy mogli go zanieść do statku? — zapytał Danzig.

— Boję się, że nie — odparł Scobie. — Przechodziłem kurs paramedyczny, a zresztą na własne oczy, widziałem podobny przypadek. A ty skąd znasz objawy, Jean?

— Dużo czytam — powiedziała tępo.

— Płaczą, łkają umarłe dzieci — mamrotał Garcilaso.

Danzig westchnął.

— Dobrze więc, przylecę do was.

— Co takiego? — wybuchnął Scobie, a Broberg krzyknęła:

— Czy ty też postradałeś zmysły?

— Nie, słuchajcie — Danzig zaczął szybko mówić: — nie jestem wykwalifikowanym pilotem, ale miałem to samo podstawowe przeszkolenie na tego rodzaju statkach, jak wszyscy, którzy mogą nimi latać. Statek można poświęcić, zabiorą nas szalupy ratunkowe. Gdybym wylądował przy krawędzi lodowca, nie dałoby to wiele — w dalszym ciągu musiałbym robić linę i tak dalej — aż tego, co stało się z sondą, wiemy, że ryzyko byłoby znaczne. Lepiej wlecę prosto do waszego krateru.

— Lądowanie na powierzchni, którą płomienie z dysz natychmiast spod ciebie odparują? — parsknął Scobie. — Założę się, że nawet Luis uznałby to za wyczyn kaskaderski. A ty, mój drogi, rozwalisz się jak nic.

— No? — niemal widzieli wzruszenie jego ramion. — Upadek z niewielkiej wysokości, przy tym ciążeniu może najwyżej lekko mną potrząsnąć. Ogień odrzutu wypali otwór aż do skały. To prawda, że otaczający lód natychmiast zapadnie się wokół kadłuba i uwięzi go. Może będziecie musieli dokopać się do śluzy, choć podejrzewam, że promieniowanie cieplne kabiny nie pozwoli na zakrycie górnej części statku. Nawet jeśli statek przewróci się i uderzy bokiem — a w takim przypadku zagłębi się jakby w opadającej poduszce po­wietrznej — nawet gdyby stało się to na litej skale, nie powinien doznać poważniejszych uszkodzeń. Zaprojektowano go tak, by wytrzymał silniejsze uderzenia. — Danzig zawahał się. — Oczywiście istnieje możliwość, że narażę was na niebezpieczeństwo. Jestem pewien, że was nie spalę odrzutem, zakła­dając, że wyląduję w pobliżu środka, a wy odejdziecie na taką odległość, jak tylko będzie można. Możliwe jednak… możliwe, że spowoduję jakiś wstrząs, który was zabije. Nie ma sensu, by jeszcze dwie osoby miały stracić życie.

— Albo trzy, Mark — powiedziała cicho Broberg. — Pomimo twych odważnych słów sam również możesz się narazić na śmierć.

— Och, ja jestem starym człowiekiem. Owszem, kocham życie, ale wy macie jeszcze tyle lat przed sobą. Słuchajcie, przypuśćmy najgorsze: przypuść­my, że nie tylko fatalnie wyląduję, ale całkowicie rozwalę statek. Wtedy Luis umrze, ale to by go i tak czekało. Natomiast wy dwoje zyskacie dostęp do za­pasów na pokładzie, wliczając w to zapasowe baterie. Według mnie ryzykuję niewiele, a mogę dać Luisowi szansę przeżycia.

— Hmmm — odezwał się Scobie głęboko, gardłowo. Ręką bezwiednie sięgnął do podbródka, podczas gdy jego wzrok błądził po skrzącej się powierzchni krateru.