Выбрать главу

Jak mógł najszczelniej, oddzielił swoją świadomość od Broberg i Garcilasa, i podjął pracę.

Godzinę później ignorując ból, oczyszczał pasmo na powierzchni warstwy skalnej. Zdawało mu się, że na przedzie leżała góra solidnej, twardej zamarzłej wody, ale wolał się upewnić.

— Jean! Colin! Słyszycie mnie?

Scobie wyprostował się i stanął sztywno. Jakby z bardzo daleka usłyszał głos Broberg:

— Jeśli nie mogę niczego dla ciebie uczynić, Alvarlanie, niechże się pomodlę za spokój twej duszy.

— Mark! — wyrwało się z ust Scobiego. — Nic ci nie jest? Co się stało, do cholery?

— Taak, niewiele oberwałem — powiedział Danzig. — A statek też cały, choć chyba już nigdy więcej nie poleci. A co z tobą? Jak Luis?

— Stan się ciągle pogarsza. No dobrze, mów, jak było.

Danzig zaczął opisywać wypadek.

— Pokoziołkowałem w nieznanym kierunku na nieznaną odległość. Nie mogło to być daleko, bo szybko walnąłem o grunt. Najwyraźniej wryłem się w wielką, hm, zaspę, która osłabiła impet uderzenia, ale wytłumiła fale radiowe. Teraz jej już nie ma — wyparowała. Widzę dookoła pofalowaną białość i jakieś formacje w oddali… Nie jestem pewien, jakich uszkodzeń doznały podpory i dysze rufowe. Statek stoi pochylony pod kątem około czterdziestu pięciu stopni, prawdopodobnie na podłożu skalnym. Jednak jego tylna część nadal znajduje się wewnątrz mniej ulotnej substancji — woda i CO2, jak myślę — która osiągnęła równowagę temperatur. Dysze są na pewno tym zatkane. Gdybym próbował włączyć odrzut, rozwaliłbym cały interes.

Scobie skinął głową.

— Na pewno by tak było.

Glos Danziga załamał się.

— O mój Boże, co ja zrobiłem? Chciałem pomóc Luisowi, a naraziłem na śmierć ciebie i Jean.

Usta Scobiego zacisnęły się.

— Nie ma co płakać, to jeszcze nie nasz pogrzeb. Jasne, że to jakaś zła passa. Ale ani ty, ani ktokolwiek inny nie mógłby przewidzieć, że można dotknięciem spowodować pod sobą wybuch.

— Co to mogło być? Masz jakiś pomysł? Nic takiego się jeszcze nie zdarzyło w przypadku zderzenia z kometą. Bo wierzysz, że ten lodowiec jest szczątkami komety, prawda?

— Owszem, z tym, że uległy one modyfikacji w wyniku działania ciepła. Uderzenie spowodowało wyzwolenie ciepła, wstrząs, zakłócenia. Molekuły się porozbijały. Przez moment musiał tu występować stan plazmowy. Mieszani­ny, związki, klatraty, stopy — powstawały takie substancje, jak nigdzie indziej w wolnej przestrzeni. Wiele by się tu można nauczyć z chemii.

— Po to tu przyleciałem… No więc mijałem złoże jakiejś substancji czy kilku, które gwałtownie wysublimowały pod działaniem odrzutu. Kiedy ta szczególna para dotknęła kadłuba, natychmiast na nim zamarzła. Musiałem od środka odmrażać iluminatory — a przecież śnieg sam z nich odparował.

— Gdzie się znajdujesz w odniesieniu do nas?

— Mówiłem ci już: nie mam pojęcia. I nie wiem też, czy w ogóle będę to mógł ustalić. Uderzenie zniszczyło antenę kierunkową. Wyjdę na zewnątrz i rozejrzę się.

— Dobrze, zrób to — powiedział Scobie. — A ja się tymczasem wezmę za robotę.

Kontynuował ją, dopóki straszne jęki i zawodzenia Jean nie ściągnęły go pędem z powrotem do skały.

Scobie odłączył baterię Gareilasa.

— To, co w niej zostało, może stanowić tę różnicę, dzięki której my przeżyjemy — powiedział. — Uważajmy to za podarunek. Dzięki, Luis.

Broberg wypuściła z rąk ciało pilota i uniosła się z kolan. Wyprostowała kończyny, które trzepotały w śmiertelnej walce, i złożyła mu ręce na piersiach. Nic nie mogła poradzić na opadniętą szczękę i oczy wpatrzone w niebo. Wyjmowanie go w tym miejscu ze skafandra jeszcze by pogorszyło jego wygląd. Nie mogła też zetrzeć łez z własnej twarzy. Próbowała jedynie je powstrzymać.

— Żegnaj, Luis — wyszeptała.

Zwróciwszy się do Scobiego, powiedziała:

— Masz dla mnie jakieś zajęcie? Proszę cię o nie.

— Chodź — polecił jej. — Wyjaśnię ci, jak mam zamiar wydostać się na powierzchnię.

Byli w połowie drogi przez krater, gdy odezwał się Danzig. Nie dopuścił, by umieranie kolegi opóźniło jego wysiłki; niewiele też w tym czasie mówił. Raz, bardzo cicho, odmówił modlitwę za konających.

— Nic z tego — zaraportował niczym maszyna. — Zrobiłem największe koło, jakie mogłem, nie chcąc stracić z oczu statku, ale zauważyłem jedynie dziwne, zamarzłe kształty. Nie mogą być od was daleko, bo widziałem na tej żałośnie małej kulce wyraźnie odmienny układ gwiazd. Znajdujecie się prawdopodobnie w promieniu od dwudziestu do trzydziestu kilometrów ode mnie. Ale to kawał terenu.

— Słusznie — rzek! Scobie. — Możliwe, że nie zdołasz nas znaleźć w ciągu tego czasu, który nam pozostał. Wracaj do statku.

— Hej, chwileczkę — zaprotestował Danzig. — Mogę zataczać coraz większy łuk, znacząc drogę. Może się na was natknę.

— Bardziej się przydasz, jeśli wrócisz — rzekł mu Scobie. — Zakładając, że zdołamy się stąd wydostać, powinniśmy móc do ciebie dotrzeć, ale potrzebny będzie znak sygnalizacyjny. Przychodzi mi do głowy, by użyć w tym celu samego lodu. Niewielkie wyładowanie energii, jeśli będzie skupione, powinno wyzwolić wielką chmurę metanu czy czegoś równie lotnego… Rozprężając się, gaz powinien obniżyć temperaturę, ponownie ulec kondensacji wokół cząsteczek pyłu uniesionych ze sobą — będzie przecież parowało — i chmura Z pewnością uniesie się odpowiednio wysoko, nim znów wyparuje, abyśmy ją stąd dostrzegli.

— Kapuję! — Nuta ożywienia pojawiła się w głosie Danziga. — Zaraz się tym zajmę. Zrobię próby, wybiorę miejsce, gdzie uzyskam najbardziej spektakularne wyniki i… a co ty na to, bym zmajstrował bombę termito-wą? Nie, ona może być za gorąca. No, coś tam wymyślę.

— Informuj nas na bieżąco.

— Ale jeśli chodzi o mnie… to chyba nie będę miała czasu na pogawędki — włączyła się Broberg.

— Nie, będziemy mieli pełne ręce roboty, ty i ja — zgodził się Scobie.

— Hm, jedną chwileczkę — odezwał się Danzig. — A co będzie, jeśli nie zdołacie się wydostać? Sugerowałeś, że taka możliwość istnieje.

— No to wtedy będzie czas na bardziej radykalne środki, obojętne na razie jakie — odparł Scobie.

— Szczerze mówiąc, w tej chwili myśli mam zbyt zaprzątnięte… Luisem i wybieraniem najlepszej drogi wyjścia… żeby myśleć o innych sprawach.

— Mhm, owszem, też myślę, że na razie mamy dość tych kłopotów, które są, żeby jeszcze starać się o nowe. Ale wiecie, coś wam powiem. Kiedy przygotuję już mój sygnalizator, zrobię tę linę, o której mówiłem. Może się okazać, że przyda się wam na pranie, kiedy tu przyjdziecie. — Danzig milczał przez kilka chwil, nim dokończył: — Bo przecież musicie przyjść, do cholery, prawda?

— Scobie wybrał punkt na północnej stronie krateru, gdzie zamierzał spróbować podejścia razem z Jean. Wystawały tam dwie półki skalne, jedna w pobliżu podłoża, druga zaś kilka metrów wyżej, co wskazywało, że skała sięga przynajmniej do tego miejsca. Za półkami znajdowały się rozmieszczone nieregularnie występy twardego lodu. Pomiędzy nimi i ponad najwyżej umieszczonym występem, znajdującym się niewiele powyżej połowy odległości do krawędzi krateru, widać było jedynie gładki, nie dający oparcia stopie stok pyłu kryształów. Kąt ich ułożenia dawał w rezultacie stromiznę, w wyniku czego owa powierzchnia była w dwójnasób zdradziecka. Pytanie, na które odpowiedź mogła dać jedynie próba, brzmiało: jak głęboko skrywała ona warstwy, po których mogli się wspinać, oraz czy podobne warstwy sięgały do samej góry.