Scobie odzyskał równowagę. W jego głosie pojawiła się owa miękkość, która przypominała pogodę gór w Idaho, skąd pochodził.
— To prawda — przyznał. — Nie ma czegoś takiego jak zbyt wiele informacji, kiedy się jest poza Ziemią, czy wystarczająca ilość informacji. — Zatrzymał się. — Tym niemniej bojaźliwość może być równie niebezpieczna jak popęd li wość… choć nie znaczy to, że ty jesteś bojaźliwy, Mark — dodał pośpiesznie. — Skądże, przecież moglibyście żyć sobie spokojnie razem z Rachel z emerytury.
Danzig odprężył się i uśmiechnął.
— To dla mnie wyzwanie, że się tak pompatycznie wyrażę. Ale mimo wszystko chcemy wrócić do domu, kiedy już tu będzie po robocie. Powinniśmy zdążyć w sam raz na konfirmację prawnuka czy dwóch. Dlatego potrzebne jest, abyśmy pozostali przy życiu.
— Mnie chodzi o to, że jeśli ktoś zaczyna odczuwać onieśmielenie, to może się to dla niego skończyć gorzej niż… A, nieważne. Pewnie masz rację, a my niepotrzebnie zaczęliśmy z tym fantazjowaniem. Przedstawienie trochę nas wciągnęło. To się już nie powtórzy.
A jednak kiedy Scobie ponownie spojrzał na lądolód, w jego oczach było coś więcej niż tylko beznamiętność uczonego. Podobnie było w przypadku Broberg i Garcilasa. Danzig uderzył pięścią w otwartą dłoń.
— Ta gra, ta cholerna, dziecinna gra — mruknął tak cicho, że jego towarzysze nie usłyszeli. — Nie mieli czegoś rozsądniejszego?
2
Czy nie mieli czegoś rozsądniejszego? Może i nie.
Jeśli mamy odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się trochę w historie. Kiedy pierwsze działania gospodarcze w Kosmosie dały nadzieję na uratowanie cywilizacji i Ziemi od zagłady, stało się konieczne lepsze poznanie najbliższych jej planet, zanim zacznie się je eksploatować. Rozwiązywanie tego zadania należało zacząć od Marsa, jako planety najmniej wrogiej człowiekowi. Żadne prawa przyrody nie wzbraniały wysyłania tam niewielkich statków kosmicznych z załogą. Jedynym przeciwwskazaniem było absurdalne zużywanie ogromnych ilości paliwa, czasu i wysiłku, by trzy czy cztery osoby mogły spędzić kilka dni w jednym punkcie na powierzchni planety.
Budowa jednostki J.Peter Vajk zabrała dużo więcej czasu i pieniędzy, ale opłaciła się, gdy statek, a właściwie kosmiczna kolonia, rozpostarł swój potężny żagiel słoneczny i zabrał tysiąc osób, wioząc je do celu przez pół roku nawet w nie najgorszych warunkach. Opłacalność wzrosła i jeszcze bardziej, gdy koloniści zaczęli wysyłać cenne minerały z Fobosa, których nie potrzebowali dla siebie. Owe potrzeby oczywiście objęły wieloletnie, szczegółowe badania Marsa, a w tym lądowania w różnych punktach jego powierzchni, nawet na jeszcze dłuższy okres.
Tyle przypomnienia wystarczy; nie ma potrzeby wspominać o wszystkich sukcesach tej podstawowej koncepcji w całym wewnętrznym Układzie Słonecznym aż do Jowisza. Tragedia Yladimira dała powód do podjęcia kolejnej próby z Merkurym… a na swoisty, polityczny sposób skłoniła konsorcjum brytyjsko-amerykańskie do podjęcia programu Chronos.
Nazwa ta lepiej pasowała do statku, niż przypuszczali jego projektodawcy: czas żeglugi do Saturna wyniósł osiem lat.
Nie tylko uczeni musieli być ludźmi zdrowymi, o bystrych umysłach. Tacy sami musieli być członkowie obsługi, technicy, lekarze, policjanci, nauczyciele, duchowni, przedstawiciele branży rozrywkowej — wszystkie elementy tej społeczności. Każdy musiał mieć więcej niż jedną umiejętność, aby w razie konieczności kogoś zastąpić, a owe zdolności należało utrzymywać w stałej sprawności poprzez regularne, żmudne ćwiczenia. Środowisko było hermetyczne i spartańskie; łączność z domem wkrótce ograniczyła się do krótkich audycji nadawanych skupionym promieniem. Ci, którzy dotąd byli kosmopolitami, znaleźli się jakby w odciętej od świata wiosce. Czym się mieli zająć?
Zadawano prace. Podejmowano przedsięwzięcia szczególnie przy ulepszaniu wnętrza statku. Zajmowano się badaniami, pisaniem książek, studiowaniem różnych przedmiotów, sportem, udziałem w klubach hobbistów, prowadzeniem działalności usługowej lub rzemieślniczej, sprawom bardziej intymnym, czy też… Były także nagrania wideo w wielkim wyborze, ale Centrala Lotu udostępniała odbiorniki tylko na trzy godziny na dobę. Nie należało przyzwyczajać się do bierności.
Ludzie narzekali, kłócili się, tworzyli i rozwiązywali koterie i kliki, podobnie jak zawiązywali i rozwiązywali małżeństwa oraz stosunki mniej otwarte, czasem poczynali i wychowywali dzieci, wielbili, wykpiwali, uczyli się, tęsknili i w większości znajdowali w życiu wystarczające zadowolenie. Niektórzy jednak, a w tym znaczna część utalentowanych, potrzebowali czegoś więcej, czegoś, co stałoby między marnością i zadowoleniem. Tym czymś stała się psychodrama.
Minamoto
Świt prześliznął się ponad lodem na skałę. Było to światło jednocześnie przyćmione i nieprzyjemne, ale wystarczyło, by Garcilaso zebrał ostatnie dane potrzebne do lądowania.
Szum motoru ścichł, kadłubem wstrząsnął łoskot uderzenia o grunt, wyrównały położenie statku, zapadła cisza. Przez chwilę nikt nic nie Wszyscy patrzyli na lapetusa.
W najbliższym otoczeniu była taka sama pustka, jaka panuje na większości wciął Układu Słonecznego. Spowita mrokiem równina wyraźnie opadała w dół ku horyzontowi, który z wysokości wzroku człowieka zdawał się odległy zaledwie o trzy kilometry; z wysokości kabiny statku wzrok sięgał dalej, co jednak tylko pogłębiało wrażenie przebywania na maleńkiej kulce wirującej pośród gwiazd. Grunt był pokryty cienką warstwą pyłu i żwiru kosmicznego; tu i tam niewielki krater czy występ skalny wysuwały się ponad regolit, rzucając długie, ostre, zupełnie czarne cienie. Odbłyski światła sprawiały, że mniej było widać gwiazd, a niebo przemieniało się w czarną misę nocy. W połowie drogi między zenitem i kierunkiem południowym widoczny częściowo Saturn i jego pierścienie dodawały urody widokowi.
Podobnie zresztą lodowiec — czy też lodowce? Nikt nie był tego pewien. Wiadomo było jedynie, że z odległości lapetus błyszczał jasno, gdy znajdował się na zachodniej stronie orbity, ciemniał zaś, przesuwając się na wschód, ponieważ z jednej strony pokryty był jakąś białawą substancją, z drugiej zaś nie; linia graniczna przebiegała prawie dokładnie pod planetą, ku której księżyc był niezmiennie zwrócony. Próbniki Chronosa doniosły, że warstwa jest gruba i daje zagadkowe widma, które zmieniają się w zależności od miejsca. Niewiele więcej było wiadomo.
W tym czasie czwórka ludzi spoglądała ponad posiekaną rozpadlinami pustką i widziała istne cuda unoszące się ponad horyzontem. Od północy w kierunku południa ciągnęły się mury, baszty, iglice, czeluście, nawisy a ich kształty i cienie dawały upust niezliczonym fantazjom. Na prawo Saturn rzucał łagodne światło o barwie bursztynu, jednak niemal całkowicie przyćmione blaskiem padającym ze wschodu, gdzie Słońce, skarlałe prawie do rozmiarów gwiazdy, świeciło jednak zbyt mocno, by można było nań spoglądać gołym okiem. Srebrzysty blask rozpryskiwał się tam w brylantowe kaskady rozproszonego światła, chłodnych błękitów i zieleni. Oczy, oślepione aż do łez, widziały obraz zanikający i falujący jakby z pogranicza krainy snów, krainy baśni. Ale mimo wszelkich delikatnych misterności pod spodem krył się chłód i brutalna masa; tu też mieszkali Lodowi Olbrzymi. Broberg pierwsza odzyskała mowę.