— Zatrzymajcie się — powiedział chyba już po raz dziesiąty. — Chcę zrobić parę zdjęć.
— Czy ktoś to zrozumie nie będąc tutaj? — szepnęła Broberg.
— Prawdopodobnie nie — odparł Garcilaso tym samym ściszonym głosem. — Może nikt w ogóle poza nami.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — rozległo się pytanie Danziga.
— Nieważne — rzucił Scobie.
— Chyba… wiem — powiedział chemik. — Owszem, to piękny widok, ale dajecie się mu zahipnotyzować.
— Jeśli nie przestaniesz gadać — ostrzegł go Scobie — wyłączymy cię z obwodu. Cholera, mamy pełne ręce roboty. Odwal się od nas.
Danzig westchnął urywanie.
— Przepraszam. Hm… czy macie już jakieś dane na temat natury tego… tego tam, przed wami?
Sobie wyostrzył obraz w kamerze.
— No więc — zaczai, częściowo udobruchany — różne odcienie i struktury, a bez wątpienia i różne kształty, zdają się potwierdzać to, co zasugerowały dane spektrometryczne sondy. Skład jest mieszaniną albo gmatwaniną, czy też jednym i drugim, różnych materiałów i zmienia się w zależności od miejsca. Lód wodny jest z pewnością, ale nie mam też wątpliwości co do obecności dwutlenku węgla, a zaryzykowałbym też zakład, że znajdę tu amoniak, metan i może mniejsze ilości innych substancji.
— Metan? Czy coś takiego może istnieć w stanie stałym, w temperaturze otoczenia i próżni?
— Będziemy musieli to sprawdzić. Jednakże sądzę, że przez większość czasu jest tu dostatecznie zimno, przynajmniej dla warstwy metanowej, która znajduje się w środku, pod ciśnieniem.
Otoczona witrylową kulą hełmu twarz Broberg zajaśniała radością.
— Chwileczkę! — wykrzyknęła. — Mam pomysł na to… co się stało z sondą, która wylądowała. — Zaczerpnęła oddechu. — Pamiętacie, że było to prawie u podnóża lodowca. To, co widzieliśmy z Kosmosu, zdawało się wskazywać, że pogrzebała ją lawina, ale nie potrafiliśmy pojąć, co mogło ją wywołać. No więc przypuśćmy, że dokładnie w krytycznym punkcie stopiła się warstwa metanu. Może ogrzały ją silniki ładownika, a te brakujące parę stopni dodał promień radarowy, używany do rysowania konturów. Warstwa popłynęła i wszystko, co spoczywało na niej, runęło w dół.
— To możliwe — rzekł Scobie. — Moje gratulacje, Jean.
— Nikt o tym wcześniej nie pomyślał? — zadrwił Garcilaso. — Ależ my mamy naukowców!
— Którzy uginają się pod robotą, od kiedy dotarliśmy do Saturna, a jeszcze dochodzą coraz to nowe dane — odrzekł Scobie. — Wszechświat jest większy, niż możesz to pojąć, ty lub ktokolwiek inny, ty narwańcze.
— Och. No pewnie. Nie chciałem nikogo obrazić. — Wzrok Garcilasa powrócił na lód. — Tak, nie zabraknie nam tajemnic, prawda?
— Nigdy… — Oczy Broberg, ogromne, świeciły w ciemnościach. — W sercu wszechrzeczy panować będą czary. Król Elfów rządzi…
Scobie odłożył kamerę do futerału.
— Przestań gadać i rusz się — rzucił szorstko.
Jego wzrok napotkał na chwilę oczy Broberg. W niesamowitym, zmieszanym świetle widać było, że jej twarz pobladła, potem poczerwieniała, zanim kobieta jednym skokiem znalazła się obok niego.
W noc sobótkową Ricia udała się samotnie do Księżycowego Lasu. Król znalazł ją tam i posiadł, jak to zaplanowała. Jednak rozkosz przemieniła się w trwogę, gdy potem ją oddalił. A mimo to okres niewoli w Lodowym Mieście przyniósł jej o wiele więcej takich godzin oraz cudów i dziwów, jakie nie są znane śmiertelnym. Alvarlan, jej nauczyciel, wysłał swą duszę na jej poszukiwanie i sam został oczarowany tym, co zobaczył. Wiele wysiłku woli kosztowało go powiadomienie pana Kendricka z Wysp, gdzie przebywa Ricia, mimo że zobowiązał się do pomocy w jej uwolnieniu.
N’Kuma, Pogromca Lwów, a także B’ela z Kresów, Karina z Dalekiego Zachodu, pani Aurelia, Olaf Harfista — wszyscy byli daleko, gdy to się wydarzyło.
Lodowiec (niewłaściwa nazwa dla czegoś, co może nie ma odpowiednika w całym Układzie Słonecznym) wystrzelał w górę od razu niczym ściana. Stojąc przed nim, troje uczonych nie mogło dojrzeć jego wyższych partii. Dostrzegali jednak, że stok, który zakręcał stromo pod górę ku filigranowo zwieńczonej krawędzi, nie był gładki. W niezliczonych maleńkich kraterach kładły się niebieskie cienie. Słońce uniosło się już dostatecznie wysoko, by je wywołać; dzień na lapetusie ma prawie osiemdziesiąt dni ziemskich.
W słuchawkach zatrzeszczało im pytanie Danziga:
— I co, jesteście już zadowoleni? Wrócicie, zanim zaskoczy was kolejna lawina?
— Nie zaskoczy — odparł Scobie. — My to nie pojazd, a tutejsza struktura jest wyraźnie stabilna od wielu wieków albo jeszcze dłużej. Poza tym, jaki jest sens wyprawy ludzkiej, jeśli nikt nie będzie niczego badać?
— Zobaczę, czy uda mi się tam wejść — zaofiarował się Garcilaso.
— Nie, zaczekaj — nakazał mu Scobie. — Ja mam pewne doświadczenie z górami i nawisami śnieżnymi, o ile w ogóle może się tu ono przydać. Najpierw opracujemy drogę podejścia.
— Chcecie na to wleźć całą bandą ? — wybuchnął Danzig. — Czyście zupełnie powariowali?
Brwi i wargi Scobiego ściągnęły się.
— Ponownie cię ostrzegam, Mark, że jeśli nie będziesz kontrolował swych emocji, wyłączymy cię. Pójdziemy drogą, którą ja uznam za bezpieczną.
Chodził tu i tam, podskokami charakterystycznymi dla małej grawitacji, oglądając uważnie lodowiec. Widać było wyraźnie warstwy i bloki poszczególnych substancji, niczym kamienie ciosowe ułożone ręką murarza-elfa… tam, gdzie nie były tak wielkie, żeby musiał je kłaść olbrzym… Maleńkie kratery mogły być posterunkami wartowników w najniższej linii obrony Miasta.
Garcilaso, tak zawsze pełen wigoru, stał teraz nieruchomo i pozwolił swym oczom napawać się widokiem. Broberg uklękła, by zbadać grunt, ale jej oczy też błądziły dookoła.
W końcu skinęła dłonią.
— Podejdź tu, Colin, proszę — powiedziała. — Chyba dokonałam odkrycia.
Scobie zbliżył się do niej. Unosząc się zebrała garść drobniutkich czarnych cząstek leżących na gruncie, na którym stała, i przepuściła je między palcami.
— Myślę, że oto jest powód, dla którego granica lodowa jest tak ostra — powiedziała do niego.
— Co za powód? — zapytał Danzig z oddali.
Nie doczekał się odpowiedzi.
— Gdy tu szliśmy, zauważyłam, że pyłu jest coraz więcej — mówiła dalej. — Jeśli padał na połacie i bryły zamrożonych gazów, odizolowane od głównej masy, i pokrył je, powinny one absorbować ciepło słoneczne, dopóki nie wyparują albo też, co bardziej prawdopodobne, wysublimują. Przy tej niskiej grawitacji nawet cząsteczki wody ulecą w Kosmos. Główna masa była na to zbyt wielka: prawo kwadratu-sześcianu. Ziarna pyłu w takim miejscu po prostu wytopiłyby sobie niewielki kanał w głąb, a następnie zostałyby przykryte zapadającym się okolicznym materiałem i proces uległby zatrzymaniu.
— Hm — Scobie uniósł dłoń, by podrapać się w podbródek, ale natrafił na hełm i wykrzywił się w uśmiechu. — To brani prawdopodobnie. Ale skąd się wzięło tyle pyłu… a zresztą i lodu?
— Myślę… — głos jej ścichł tak, że ledwie ją słyszał, a wzrok powędrował ku Łuis9WJ-, Sqobie, nadal patrzył na nią, na jej profil widoczny na tle gwiazd. — Myślę, że to potwierdza twoją hipotezę o komecie, Colin. lapetus doznał kolizji z kometą. Nadleciała z tego właśnie kierunku, ponieważ tak bardzo zbliżyła się do Saturna, że musiała zatoczyć ostry łuk wokół planety. Była ogromna; jej lód pokrył prawie całą półkulę pomimo tego, że znacznie większa jego część wyparowała i została utracona. Pył częściowo pochodzi z komety, a częściowo powstał podczas uderzenia.