Выбрать главу

-Schwycił ją za ramię okryte skafandrem.

— To twoja teoria, Jean. Ja nawet nie byłem pierwszy, który poddał myśl o komecie, ale to ty uzupełniłaś ją szczegółami.

Zdawało się, że nie dostrzegła tego, poza tym, że mruczała dalej:

— Pył może też tłumaczyć wystąpienie erozji, która stworzyła te cudowne formacje. Wywołał on topnienie i sublimację na powierzchni, według wzoru, w jaki się ułożył, a także zgodnie z budową lodu, dopóki nie został wypłukany czy otorbielony. Kratery, te mniejsze oraz większe, które oglądaliśmy z orbity, mają odrębne, choć podobne pochodzenie. Meteoryty…

— Hej, chwileczkę — zaprotestował. — Każdy większy meteoryt wyzwolił­by dość energii, by wyparowało prawie całe pole.

— Wiem o tym. Dowodzi to, że zderzenie z kometą było niedawne, mniej niż tysiąc lat temu, inaczej nie oglądalibyśmy dziś tego cudu. Nic większego jeszcze tu nie uderzyło. Miałam na myśli maleńkie kamyki, piach kosmiczny na postępujących orbitach wokół Saturna, które uderzały z niewielką prędkością względną. Większość kamieni po prostu robi dołki w lodzie. Ponieważ jednak są ciemne, leżąc zbierają ciepło słoneczne i oddają je topiąc swe otoczenie, dopóki nie zatoną pod lodem. Pozostawione przez nie zagłębienia odbijają przypadkowe promieniowanie z jednego boku na drugi i w ten sposób rosną. Efekt kotła erozyjnego. I znowu, ponieważ różne rodzaje lodu mają różne właściwości, nie otrzymujemy doskonale gładkich kraterów, ale te fantastyczne czary, które widzieliśmy przed lądowaniem.

— Na Boga! — Scobie uściskał ją. — Jesteś genialna!

Oparłszy swój hełm o jego uśmiechnęła się.

— Nie — odparła. — To oczywiste dla wszystkich, którzy widzą to na własne oczy. — Milczała przez chwilę, nadal w objęciach Scobiego. — Przy­znaję, naukowa intuicja to śmieszna rzecz — powiedziała w końcu. — Roz­ważając ten problem ledwie zdawałam sobie sprawę z istnienia mego umysłu logicznego. Myślałam zaś o… o Lodowym Mieście wykutym w gwiezdnych kamieniach z tego, co jakiś bóg zesłał z nieba…

— Jezus Maria! — Garcilaso obrócił się gwałtownie i wytrzeszczył na nich oczy.

Scobie wypuścił Jean z objęć.

— Pójdziemy poszukać dowodów — powiedział niepewnym głosem. — Do tego wielkiego krateru, który widzieliśmy nieco w głębi, jak pamiętacie. Wydaje się, że po tej powierzchni można stąpać całkiem bezpiecznie.

— Nazwałam ten krater Salą Balową Króla Elfów — zamyśliła się Jean, jak gdyby jakiś sen do niej wracał.

— Uważajcie — zadudnił śmiech Garcilasa. — Tam są wielkie czary. Król jest tylko spadkobiercą. Te mury zbudowali olbrzymi dla bogów.

— Chyba muszę się jakoś tam dostać, nie? — odparł Scobie.

— Zaiste — powiada Aharlan. — Nie mogę cię dalej prowadzić. Mój duch może spoglądać jeno przez oczy śmiertelnych. Służyć ci będę jedynie swą radą, dopóki nie zbliżymy się do bramy.

— Czyście już zapadli w sen lunatyczny z powodu tej waszej bajki? — rozległ się ryk Danziga. — Wracajcie, zanim spowodujecie własną śmierć!

— Nie możesz się zamknąć? — warknął Scobie. — To tylko taki styl rozmów między nami. Jeśli nie możesz tego zrozumieć, to twój mózg bardziej się marnuje niż nasz.

— Posłuchajcie mnie, dobrze? Nie mówiłem, że jesteście szaleni. Nie macie zwidów ani niczego podobnego. Twierdzę jednak, że daliście się ponieść wytworom waszej fantazji co do tego miejsca, a obecnie rzeczywistość tak je wzmocniła, że znaleźliście się pod wpływem imperatywu, którego sobie nie uświadamiacie. Czy gdziekolwiek indziej we Wszechświecie pobieglibyście przed siebie tak bez zastanowienia? Pomyślcie!

— To wystarczy. Wznowimy łączność po pewnym czasie… kiedy nabierzesz lepszych manier. — Scobie pstryknął swoim głównym przełącznikiem radiowym. Włączone pozostały tylko te obwody, które służyły łączności bliskiego zasięgu, ale nie miały dość mocy, by dotrzeć do łącza orbitalnego. Jego towarzysze uczynili podobnie.

Cała trójka spoglądała na wznoszącą się przed nimi groźną potęgę.

— Kiedy znajdziemy się we wnętrzu, Alvarlanie, pomożesz mi odnaleźć księżniczkę — mówi Kendrick.

— Uczynię to — obiecuje czarnoksiężnik.

— Czekam na ciebie, o najwytrwalszy z moich kochanków — nuci Ricia.

W ładowniku zaś samotny Danzig nieomal załkał:

— Ach, żeby diabli porwali na zawsze tę grę!

Jego słowa padły w pustkę.

3

Potępienie psychodramy, nawet w jej wzbogaconej formie, byłoby potępieniem natury człowieka.

Zaczyna się ona w dzieciństwie. Zabawa jest konieczna dla niedojrzałego ssaka jako sposób uczenia się, jak obchodzić się z własnym ciałem, postrzeganiem i światem zewnętrznym. Młody osobnik ludzki bawi się, musi się bawić również swym umysłem. Im dziecko jest bardziej inteligentne, tym więcej ćwiczeń potrzebuje jego wyobraźnia. Aktywność jest stopniowana, od pasywnego oglądania widowiska na ekranie poprzez czytanie, marzenia, opowiadanie historii i psychodramę… której dziecko nie nazywa w ten wymyślny sposób.

Nie potrafimy nazwać tego zachowania w jakiś uniwersalny sposób, bowiem jego kształt i prze­bieg zależy od nieskończonej liczby zmiennych. Płeć, wiek, kultura oraz otoczenie to tylko najbardziej oczywiste z nich. Na przykład w Ameryce Północnej wieku przedelekIronicznego małe dziewczynki często bawiły się w „dom”, chłopcy zaś w „kowbojów i Indian”, czy też „złodziei i policjantów”. Natomiast obecnie ich potomkowie obojga pici bawią się w „delfiny” lub też w „astronautów i kosmitów”. W skrócie wygląda to tak: tworzy się niewielka grupka, każdy z jej członków wybiera z literatury postać, którą ma zagrać lub tworzy ją sam; można wykorzystywać do tego proste rekwizyty, na przykład zabawkowe pistolety — albo też każdy przypadkowy przed­miot, jak patyk, może stać się czymś zupełnie innym, choćby wykrywaczem metalu — czy też coś innego może być całkowicie tworem wyobraźni, co prawie zawsze dotyczy scenerii. I wtedy dzieci odgrywają przedstawienie, które układają w czasie trwania zabawy. Jeśli fizycznie nie są w stanie wykonać jakiejś czynności, opisują ją („No więc skaczę tak wysoko, jak można na Marsie, i wska­kuję na krawędź Yalles Marineris i skaczę znienacka na tego bandziora”). Wiele osób tego przedstawienia, szczególnie czarnych charakterów, istnieje tylko w wyobraźni, dzięki umowie uczestników.

Ten z uczestników zabawy, który jest obdarzony najbujniejszą wyobraźnią, zaczyna dominować w grze i wpływa na kierunek akcji, dość delikatnie, proponując najciekawsze możliwości. Reszta uczestników bystrością też wykracza poza przeciętność; psychodrama w swej najbogatszej postaci nie każdemu odpowiada.

Dla tych jednak, którym odpowiada, jej skutki są korzystne i pozostają na całe życie. Poza rozwojem zdolności twórczych poprzez ich nieustanne używanie psychodrama pozwala im również spróbować, poprzez zabawę, różnych ról ludzi dorosłych oraz przeżyć ich doświadczenia. W ten sposób zdobywają oni swoje pierwsze pojęcie o dorosłości.