Выбрать главу

Taka gra kończy się wraz z wkroczeniem w okres młodzieńczy, o ile nie wcześniej, ale tylko w takiej postaci, a i to niekoniecznie na zawsze. Dorośli mają wiele zabaw-marzeń. Widać to jasno w przypadku różnych lóż, z ich tytułami, kostiumami i obrzędami. Ale czy w podobny sposób nie powstaje wszelka widowiskowość, każdy rytuał? Do jakiego stopnia nasze bohaterstwo, poświęcenie i samochwalstwo są jedynie efektem odgrywania ról, które sobie narzuciliśmy? Niektórzy myśliciele spróbowali odnaleźć ten pierwiastek we wszystkich aspektach społeczeństwa.

Tu jednak mamy do czynienia z otwartą postacią psychodramy wśród dorosłych. W cywilizacji zachodniej pojawiła się ona na zauważalną skalę po, raz pierwszy w połowie dwudziestego wieku. Psychiatrzy stwierdzili, że jest to skuteczna etoda diagnostyczna i terapeutyczna. Wśród zwykłych ludzi zaś coraz popularniejsze stawały się gry wojenne i fantastyczne, w czasie których często następowało identyfikowanie się z postaciami historycznymi czy wymyślonymi. Częściowo była to niewątpliwie ucieczka od ograniczeń i zagrożeń tamtego nieszczęsnego okresu, ale możliwe też, że głównie to bunt umysłu przeciwko rozrywce pasywnej, przeważnie telewizji, która zaczynała dominować jako sposób spędzania wolnego czasu.

Okres Chaosu oznaczał koniec tych gier. A wszyscy wiedzą o tym, że ostatnio nastąpiło ich odrodzenie — i tylko można mieć nadzieje, że ze zdrowszych przyczyn. Wykorzystując banki danych do projekcji trójwymiarowych scenerii i emitowania odpowiednich dźwięków — albo lepiej jeszcze, zaprzęgając do tego komputer — uczestnicy gry uzyskali poczucie realności, które zintensyfikowało ich zaangażowanie psychiczne i emocjonalne. A jednak w takich grach, które trwały odcinek po odcinku, rok po roku w realnym czasie, kiedy tylko dwoje lub więcej członków takiej grupy mogło się zebrać na grę, stwierdzali oni, że coraz mniej są uzależnieni od podobnych „efektów specjalnych”. Wydawało się, że poprzez praktykę odzyskali oni żywą wyobraźnię dzieciństwa i potrafili przemienić cokolwiek, nawet zwiewną nicość w przedmioty i światy im potrzebne.

Uznałem za konieczne przypomnienie w ten sposób spraw oczywistych, abyśmy mogli ujrzeć je w perspektywie. Wieści z Saturna spowodowały powszechną odrazę. (Dlaczego? Jakich to ukrytych obaw dotknięto? Oto temat do potencjalnie ważnych badań.) Nieomal w ciągu jednego dnia psychodrama dorosłych straciła swą popularność; grozi jej zagłada. Z wielu przyczyn byłaby to o wiele większa tragedia, niż to, co się do tej pory wydarzyło. Nie ma powodów, by przypuszczać, że owa gra przyniosła kiedykolwiek jakąś szkodę komukolwiek zrównoważonemu umysłowo na Ziemi: wręcz przeciwnie. Nie ma wątpliwości, że astronautom pomogła zachować zdrowe zmysły i uwagę podczas długich, trudnych wypraw. To, że nie stosuje się już jej do celów medycznych, wynika wyłącznie z tego, że psychoterapia stała się gałęzią biochemii stosowanej.

I ten ostatni fakt, ów brak doświadczenia świata współczesnego w sprawach szaleństwa, leży u źródeł tego, co się wydarzyło. Choć dwudziestowieczny psychiatra nie mógłby przewidzieć dokładnie tego, co się stanie, mógł ostrzec przed zamknięciem ludzi na osiem lat w tak obcym środowisku, jakim był Chronos. Było ono obce bowiem mimo wszelkich wysiłków: ograniczone, całkowicie kontrolowane przez człowieka, pozbawione wszelkich wskazówek, których wykrywa­nia na Ziemi nauczyła nas ewolucja. Do tej pory koloniści pozaziemscy mieli dostęp do licznych symulacji i kompensat, z których najważniejsze to pełny kontakt z rodzinną planetą i częste okazje do odwiedzania jej. Czas lotu do Jowisza jest długi, ale i tak dwukrotnie krótszy niż czas lotu do Saturna. Poza tym naukowcy lecący Zeusem, ponieważ byli pierwsi, mieli więcej czasu zajętego badaniami prowadzonymi po drodze, których późniejsi podróżnicy nie mieli potrzeby powtarzać; do tego czasu przestrzeń międzyplanetarna dzieląca obydwa giganty kryła w sobie już niewiele niespodzianek.

Współcześni psychologowie byli tego świadomi. Rozumieli, że długotrwały lot najbardziej ujemnie wpłynie na osobników najinteligentniejszych, najbardziej dynamicznych i pełnych wyobraźni — czyli tych, którzy mieli dokonać wszystkich odkryć w okolicach Saturna, dla których została przedsięwzięta owa wyprawa. Mając mniejsze doświadczenie niż ich poprzednicy w zgłębianiu tajemnic mózgowego labiryntu, nawiedzanego przez Minotaura leżącego pod każdą świadomością ludzką, psychologowie oczekiwali wyłącznie pozytywnych skutków od każdej psychodramy, jaką podejmowali członkowie wyprawy.

Minamoto

Przydziału do poszczególnych zespołów nie dokonywano przed odlotem. Rozsądek nakazywał, by dać umiejętnościom zawodowym ujawnić się i rozwi­nąć podczas lotu wraz z kontaktami osobistymi. Te czynniki pomogą później zadecydować, kto i jakie powinien przejść przeszkolenie. Długie współucze­stnictwo w grupie grających zazwyczaj wykuwało wieży przyjaźni, pożądane, o ile kwalifikacje członków były odpowiednie.

W życiu rzeczywistym Scobie zawsze przestrzegał wszelkich zasad przyzwo­itości wobec Jean Broberg. Była to kobieta atrakcyjna, ale o poglądach monogamicznych i Scobie nie chciał jej do siebie zrażać. Poza tym lubił jej męża (Tom nie brał udziału w grze; jako astronom miał dość zajęć, które radośnie zaprzątały całą jego uwagę). Grali już przez parę lat, a grupa przyjęła tyle osób, ile mogła pomieścić w opowieści, której środowisko i obsada stawały się coraz bardziej skomplikowane, zanim Scobie i Broberg nawiązali osobistą rozmowę.

Gdy rozmowa ta miała miejsce, odgrywana przez nich opowieść również nabrała charakteru intymnego i dlatego mógł to nie być przypadek, że się spotkali podczas czasu wolnego obojga. Nastąpiło to w pozbawionym grawitacji sektorze rekreacyjnym, znajdującym się na osi rotacji statku. Scobie i Broberg koziołkowali w nieważkości wykrzykując i śmiejąc się, aż ogarnęło ich przyjemne zmęczenie, po czym zdjęli skafandry i udali się pod natrysk. Przedtem nie widzieli siebie nawzajem nago; żadne z nich nie odezwało się, lecz Scobie nie ukrywał, że sprawia mu przyjemność to, co widzi, podczas gdy Broberg zaczerwieniła się i odwróciła wzrok tak taktownie, jak umiała. Później, po włożeniu ubrań, zdecydowali się na drinka przed powrotem do domu i odszukali bar.

Ponieważ zbliżała się pora nocna, byli w barze sami. Scobie nacisnął guzik zamawiając whisky, Broberg — pinot chardonnay. Gdy maszyna obsłużyła ich, zabrali drinki i poszli na galeryjkę. Usadowieni przy stole spoglądali na bezmiar Kosmosu. Lokal klubowy wbudowano w jeden ze wsporników na poziomie o ciążeniu odpowiadającym księżycowemu. Nad sobą mieli niebo, wśród którego, czuli się jak ptaki; jego zasięg nie zdawał się ani trochę bardziej ograniczony przez szeroko rozstawione pajęczynowe dźwigary niż z powodu paru przelotnych chmurek. Dalej na wprost nich przeciwległe pokłady tworzyły gmatwaninę kształtów i mas, które słabe o tej porze oświetlenie przemieniało w tajemnicę. Wśród tych cieni ludzkie oko odróżniało lasy, strumyki, stawy bielejące lub połyskujące w świetle gwiazd wpadającym przez szczeliny widokowe. Na prawo i na lewo kadłub rozciągał się poza zasięg wzroku tak mroczny, że wszelkie pozostałe świecące się lampy wyglądały jak zagubione.

Powietrze w klubie było chłodne, o zapachu jaśminu, przesycone ciszą. Pod nim i wewnątrz, podprogowo, tętniły miriady impulsów statku.

— Wspaniałe — rzekła cicho Jean patrząc w przestrzeń. — Cóż za niespodzianka.

— Co takiego? — spytał Scobie.

— Bywałam tu dotąd tylko podczas pory dziennej. Nie spodziewałam się, że zwykła rotacja reflektorów da tak cudowny efekt.

— No, ja bym tak nie wybrzydzał na widok dzienny. Ogromne wrażenie.