– Połącz mnie z londyńskim mieszkaniem panny O'Neill – polecił i czekał ze ściągniętymi brwiami.
– Rain! – zawołała Justyna, wyraźnie ucieszona. – Dostałeś mój list?
– W tej chwili.
Po krótkie pauzie zapytała:
– Przyjedziesz do mnie?
– Będę w Londynie w najbliższy piątek i sobotę. Odpowiada ci?
– Tak. Jeśli można, to w sobotę, w piątek mam próbę Desdemony.
– Desdemony?
– Ach, przecież ty nic nie wiesz! Clyde napisał do mnie do Rzymu i zaproponował mi tę rolę. Marc Simpson gra Otella, a Clyde reżyseruje. Czy to nie wspaniałe? Wróciłam do Londynu pierwszym samolotem.
Przysłonił oczy ręką, zadowolony, że nie było w gabinecie sekretarki.
– Justyno, serdeńko, to naprawdę wspaniała wiadomość! – powiedział z udawanym entuzjazmem. – Zastanawiałem się, co tak szybko sprowadziło cię do Londynu.
– Och, Dane to zrozumiał – powiedziała lekko. – Wydaje mi się, że w gruncie rzeczy był zadowolony, iż będzie sam. Wymyślił bajeczkę, że potrzebuje mojego zrzędzenia, żeby nabrać odwagi przed spotkaniem z mamą, ale myślę, że zrobił to z innego powodu. Nie chciał, bym czuła się wykluczona z jego życia teraz, gdy został księdzem.
– Prawdopodobnie – zgodził się uprzejmie.
– Do zobaczenia w sobotę wieczorem – powiedziała. – Około szóstej. Przy winie omówimy spokojnie warunki traktatu pokojowego, a jak dojdziemy do zadawalającego kompromisu, dostaniesz kolację, dobrze?
– Tak, oczywiście. Do widzenia, kochanie.
Połączenie zostało gwałtownie przerwane, bo Justyna odłożyła słuchawkę. Siedział jeszcze przez chwilę, po czym wzruszył ramionami i odłożył słuchawkę na widełki. Zaklął pod nosem. Ta cała sytuacja zaczynała przeszkadzać mu w pracy.
W ciągu następnych kilku dni nie mógł skupić się na pracy, chociaż wątpił, czy ktoś to zauważył. Zjawił się u niej w sobotę, trochę po szóstej, jak zwykle z pustymi rękami, trudno było bowiem kupić jej odpowiedni prezent. Kwiaty nie robiły na niej wrażenia, czekolady nie jadała, a co cenniejszego rzuciłaby w kąt i zapomniała natychmiast. Ceniła jedynie te prezenty, które dostawała od Dane'a.
– Szampan przed kolacją? – spytał patrząc na nią ze zdziwieniem.
– Sądzę, że okazja tego wymaga. Po raz pierwszy posprzeczaliśmy się i po raz pierwszy urządzamy pojednanie – odpowiedziała pewna swej racji i wskazała mu wygodny fotel. Sama usiadła na płowym futrzaku z kangurów. Rozchylone wargi sprawiały wrażenie, że ma gotową odpowiedź na wszystko, co mógł teraz powiedzieć.
Nie miał jednak ochoty na rozmowę, przynajmniej dopóki nie zorientował się w jej nastroju. Patrzył więc na nią w milczeniu. Do pierwszego pocałunku z łatwością potrafił utrzymać dystans między nimi, teraz jednak musiał przyznać, że w przyszłości będzie u znacznie trudniej.
Prawdopodobnie zawsze będzie w niej coś z podlotka, ominie ją kobieca dojrzałość. Pozostawała we władzy chłodnego, logicznego umysłu, jednak fascynowała go i wątpił, by kiedykolwiek mógł ją zastąpić inną kobietą. Ani razu nie zadał sobie pytania,, czy warta jest tej długiej walki. Z obiektywnego punktu widzenia być może nie, ale czy to miało jakieś znaczenie? Była jego celem, marzeniem.
– Wyglądasz dziś bardzo ładnie – powiedział wreszcie, unosząc w jej kierunku kieliszek: zarazem toast i uznanie przeciwnika.
Niewielki ogień palił się bez osłony w małym wiktoriańskim kominku. Justyna siedziała przy nim skulona, wpatrzona w ogień. Po dłuższej chwili z brzękiem postawiła kieliszek na kominku i pochyliła się naprzód, otaczając kolana ramionami i bose stopy kryjąc w fałdach czarnej sukienki.
– Nie umiem owijać w bawełnę – powiedziała. Mówiłeś serio?
– Co mówiłem?
– No wiesz, w Rzymie… że mnie kochasz.
– Czy o to ci chodzi, kochanie?
Odwróciła wzrok i wzruszyła ramionami. Spojrzała znów na niego i skinęła głową.
– Oczywiście.
– Ale po co o tym mówić? Powiedziałaś mi, co myślisz, a dzisiaj mieliśmy nie wracać do przeszłości, tylko planować przyszłość.
– Ojej, Rain. Zachowujesz się, jakby robiła z tego jakąś aferę! Nawet jeśli tak było, chyba domyślasz się, dlaczego.
– Nie, nie domyślam się. – Postawił kieliszek i nachylił się, by lepiej ją widzieć. – Dałaś im do zrozumienia dość wyraźnie, że nie chcesz mojej miłości. Miałem nadzieję, że będziesz na tyle delikatna, by tego nie roztrząsać.
Nie przypuszczała, że to spotkanie będzie takie trudne – bez względu na rezultat. Przecież to on znalazł się w pozycji proszącego i powinien pokornie czekać, aż ona zmieni zdanie! Wyglądało na to, że jak niegrzeczna dziewczynka została złapana na jakimś idiotycznym figlu.
– To ty zmieniłeś status quo, nie ja! Nie zaprosiłam cię po to, by błagać o przebaczenie, bo uraziłam wielkie Hartheimowskie ego!
– W defensywie, Justyno?
Zniecierpliwiła się.
– Tak, tak do diabła! Jak ty to robisz, Rain? Tak bym chciała choć raz okazać się lepsza!
– Gdybym ci na to pozwolił, wyrzuciłabyś mnie jak starą brudną ścierkę.
– Mogę to jeszcze zrobić, kochasiu!
– Bzdura! Jeśli dotąd tego nie zrobiłaś, to już nigdy tego nie zrobisz. Nadal będziesz się ze mną widywać, bo nigdy nie wiesz, czego się po mnie spodziewać.
– Czy dlatego powiedziałeś, że mnie kochasz? – zapytała ze smutkiem.
– A jak sądzisz?
– Rain – zgrzytnęła zębami z wściekłości. – Powiedz to jeszcze raz, a plunę ci w twarz!
On też był wściekły.
– Nie, nie powiem! Chyba nie po to mnie tu zaprosiłaś. Wcale nie liczysz się z moimi uczuciami! Zaprosiłaś nie, bo chciałaś poeksperymentować własnymi emocjami i nawet nie pomyślałaś, czy będzie to w porządku wobec mnie.
Zanim zdążyła się odsunąć, chwycił ją za ramiona, przytrzymując ciało kolanami. Jej gniew minął natychmiast. Oparła dłonie na jego udach i uniosła głowę. Ale nie pocałował jej. Puścił ją i zgasił światło. Głowę oparł o fotel. Nie była pewna, czy to z jego strony krok w grze miłosnej, czy też chęć ukrycia wyrazu twarzy. Niepewna, obawiając się jawnego odrzucenia, czekała, aż powie jej, co ma robić. Powinna byłą wcześniej uświadomić sobie, że takimi ludźmi jak Rain nie można manipulować. Są nie do pokonania. Dlaczego nie umiała położyć głowy na jego kolanach i prosić: „Kochaj mnie, Rain. Tak bardzo potrzebuję ciebie i tak bardzo jest mi przykro!” Gdyby kochał ją naprawdę, może wyzwoliłby te wszystkie uczucia w niej zamknięte…
Chociaż wciąż jeszcze sprawił wrażenie nieobecnego, pozwolił zdjąć sobie marynarkę i krawat. Kiedy jednak zabrała się do rozpinania guzików jego koszuli, wiedziała już, że nic z tego nie będzie. Nie umiała tym prostym czynnościom nadać erotycznego charakteru. To było taki ważne, a jej zupełnie nie wychodziło. Guzik wymknął się jej z rąk, usta ściągnęły i wybuchnęła płaczem.
– Justyno! Tylko nie płacz! – Wziął ją na kolana, objął, położył głowę na swoim ramieniu. – Przepraszam, najmilsza, nie chciałem, żebyś płakała.
– Teraz już wiesz – łkała. – Jestem żałosna. Mówiłam ci, że nic z tego nie będzie! Rain, tak bardzo ciebie pragnęłam, ale wiedziałam, że nic z tego nie będzie, kiedy przekonasz się, jaka jestem okropna!