Zarzuciła mu ręce na szyję, zaciskając je kurczowo.
– Rain, dlaczego tak wszystko utrudniasz! – zawołała.
Dane kierował się swoim wozem na północ Włoch, minął Perugię, Florencję, Bolonię, Padwę i Wenecję i zatrzymał się w Trieście. Ponieważ było to jedno z jego ulubionych miast, pozostał tam dwa dni, a potem ruszył górską drogą do Lublany. Kolejną noc spędził w Zagrzebiu. Jechał dalej wzdłuż wielkiej rzeki Sawy, pośród pól aż niebieskich od kwitnących cykorii, do Belgradu i do Nisu, gdzie zanocował. Potem Macedonia i Skopje, jeszcze w ruinach po trzęsieniu ziemi przed dwoma laty, Titov Veles, miasto urlopowiczów, malownicze ze swoimi tureckimi meczetami i minaretami. W drodze przez Jugosławię odżywiał się bardzo skromnie, nie umiał zasiąść do wystawnego posiłku, gdy miejscowi zadawalali się chlebem.
Granicę grecką przekroczył w Evzone i skierował się do Salonik. Włoskie gazety pełne były informacji o przewrocie przygotowywanym w Grecji. Stojąc w oknie pokoju hotelowego i przyglądając się tysiącom pochodni niespokojnie poruszających się w ciemnościach nocy, cieszył się w duchu, że Justyna nie zdecydowała się z nim jechać.
– Pap-an-dre-u! Pap-an-dre-u! Pap-an-dre-u! – skandował tłum z pochodniami, choć było już dobrze po północy.
Przewrót dokonywał się jedynie w miastach, stanowiących duże skupiska ludzi i biedy. Zaorane pola Tesalii nie zmieniły się zapewne od czasu, gdy legioniści Cezara maszerowali przez spalone rżyska pod Pharsalos, by walczyć z wojskami Pompejusza. Pasterze drzemali w cieniu namiotów ze skóry, bociany stały na jednej nodze w gniazdach na szczytach starych białych domów, wszędzie było przeraźliwie sucho. Ta susza, wysokie czyste niebo, brunatny pejzaż bez drzew przypominały mu Australię. Głęboko odetchnął i uśmiechnął się na myśl o powrocie do domu.
Dotarł do morza w okolicach Larisy, zatrzymał samochód i wysiadł. Morze na horyzoncie było ciemne jak wino, a w pobliżu plaż delikatnie niebieskie i czyste. Daleko w dole, wśród zieleni, stała maleńka świątynia z kolumnami, błyszczącą bielą w słońcu, z tyłu – wzgórze, na którego szczycie wyrastała ponura forteca krzyżowców. Grecjo, jesteś piękna, piękniejsza niż Włochy! Muszę to przyznać, choć kocham Włochy.
Jechał serpentynami przez przełęcz Domokos do Beocji, podziwiając po drodze oszałamiającą panoramę gajów oliwnych, rdzawych stoków, pagórków i gór. Spieszył się, lecz nie omieszkał zatrzymać się przy pomniku Leonidasa i Spartan w Termopilach, pomniku przywodzącym na myśl Hollywood. Napis na kamieniu głosił: „przechodniu, powiedz Sparcie, że leżymy tutaj, posłuszni jej prawom”. Słowa te budziły jakieś skojarzenia. Może już je kiedyś słyszał? Przeszył go dreszcz, wsiadł szybko do samochodu i pojechał dalej.
W gorącym słońcu zatrzymał się nad morzem i popływał w czystej wodzie patrząc na Eubeję rysującą się po drugiej stronie wąskiego przesmyku. Tędy zapewne płynęło tysiąc okrętów z Aulidy do Troi. Prąd był silny, znosił na pełne morze, wiosłując, pewnie musieli wysilać się zbytnio. Pełne zachwytu cmokanie starej, czarno odzianej kobiety w szatni, która pogładziła go po ramieniu, wprawiło go w zakłopotanie, uciekł więc stamtąd jak najszybciej. W Rzymie ludzie przyzwyczaili się do jego urody, toteż i on o niej nie myślał. Zatrzymał się jeszcze tylko raz, by kupić w sklepie parę olbrzymich ciastek z kremem, i jechał dalej wybrzeżem attyckim, dotarł do Aten o zmierzchu, gdy zachodzące słońce ozłociło wielkie wzgórze wraz z jego bezcenną koroną z kolumn.
W Atenach atmosfera była napięta i grona. Tłumy były wzburzone, gdzieniegdzie dochodziło do rozruchów. głośno domagano się Papandreu. Kobiety bez skrępowania zachwycały się jego urodą, co go upokarzało. W Rzymie kobiety były o wiele subtelniejsze… Nie, nie czuł się dobrze w Atenach. Zostawił auto w garażu i popłynął promem na Kretę.
Tam wreszcie, wśród gajów oliwnych, dzikiej mięty i gór, znalazł spokój. Po długiej podróży autobusem z piszczącymi spętanymi kurczakami i przenikająco wszystko wonią czosnku, z rozkoszą usiadł na niewielkiej biało tynkowanej gospodzie z arkadiami i trzema stolikami wystawionymi na zewnątrz. Rosły tu wielkie sumaki i eukaliptusy sprowadzone z Australii. Żadne europejskie drzewa nie przyjęłyby się na tym jałowym gruncie. Grały cykady, kurz wznosił się czerwonymi tumanami.
Zamieszkał w małym pokoju, z otwartymi na oścież okiennicami. O świcie w samotności celebrował mszę, w dzień chodził na długie spacery. Nikt go nie zaczepiał i on nie szukał towarzystwa. Lecz gdy przechodził, ciemne oczy wieśniaków odprowadzały go z milczącą sympatią i uśmiechem. Było gorąco, cicho i sennie. Dni mijały jak paciorki różańca przesuwane spracowanymi kreteńskimi dłońmi.
Modlił się bezgłośnie. Myśli jak paciorki. Dni jak paciorki. Boże, rzeczywiście należę do Ciebie. Tobie dziękuję za liczne błogosławieństwa. Za kardynała, a pomoc, szczerą przyjaźń i niewyczerpaną miłość. Za Rzym i możliwość przebywania w Twoim sercu, za to, że mogłem krzyżem leżeć przed Tobą w Twojej bazylice i że poczułem w sobie opiekę Twego Kościoła. Pobłogosławiłeś mnie bardziej, niż na to zasłużyłem. Czym mogę okazać Ci wdzięczność? Nie cierpiałem wystarczająco. Odkąd rozpocząłem Twoją służbę, moje życie jest jednym pasmem radości. Powinienem cierpieć, i Ty, który cierpiałeś, wiesz o tym. Tylko przez cierpienie wzniosę się ponad siebie i lepiej zrozumiem Ciebie. Życie bowiem na tym właśnie polega, by zrozumieć Twoją tajemnicę. O Boże, spraw, by cierpiał! Pchnij Twoją włócznię głęboko w moją pierś, pchnij tak, bym jej nigdy nie wyciągnął! Dla Ciebie porzucam wszystkich, matkę, siostrę, kardynała. Ty jeden jesteś moim bólem, moją radością. Możesz mnie poniżyć, a ja będę śpiewał Twoje ukochane imię. Możesz mnie zniszczyć, a ja będę się radował.
Doszedł do malutkiej plaży, gdzie lubił pływać. Była jak żółty półksiężyc wśród groźnych kilfów. Stał chwilę patrząc na morze, na horyzont. Zbiegł lekko po schodach na plażę, zrzucił tenisówki i niosąc je w rękach szedł po piasku do miejsca, gdzie zwykle się rozbierał. Niedaleko leżeli dwaj młodzi Anglicy, wyglądali jak dwa raki gotujące się na słońcu. Za nimi opalały się dwie kobiety rozmawiające po niemiecku. Dane rzucił okiem na kobiety i poprawił w zakłopotaniu kąpielówki, bo nagle zamilkły i usiadły, poprawiły włosy i uśmiechały się do niego.
– Jak leci? – spytał Anglików, których w myślach nazywał po australijsku Angolami. Zdawali się należeć do plaży, byli tu bowiem codziennie.
– Doskonale, kolego. Uważaj na prąd, dla nas jest za silny. Gdzieś jest sztorm.
– Dobrze – Dane podziękował im uśmiechem i zbiegł do morza, nurkując w płytkiej wodzie. W pływaniu był mistrzem.
Woda z pozoru wydawał się spokojna, ale od razu poczuł silny prąd, usiłujący go wciągnąć. Nie przejął się tym, zbyt dobrze pływał. Z twarzą w wodzie lekko przecinał powierzchnię, rozkoszując się chłodem morza i przestrzenią. W pewnej chwili spojrzał w kierunku plaży i zobaczył, że dwie młode Niemki wciągają czepki kąpielowe i zbiegają do wody.
Przyłożył dłonie do ust i zawołał do nich po niemiecku, by trzymały się płytkiej wody ze względu na prąd. Pomachały do niego na znak, że słyszą. Opuścił więc głowę i płynął dalej. Wydawało mu się, że usłyszał krzyki, lecz płynął dalej. Zatrzymał się na chwilę, by odpocząć w miejscu, gdzie prąd nie był aż tak silny. I wtedy znowu usłyszał krzyki. Odwrócił się i zobaczył,, że kobiety toną, krzycząc i machając rękoma. Dwaj Anglicy na plaży wstali i niechętnie podchodzili do wody.
Rzucił się kraulem przez fale i już po chwili był przy nich. Przerażone, wczepiły się w niego i wciągały pod wodę. Udało mu się jedną z kobiet objąć w pasie i oszołomić uderzeniem. Drugą złapał za ramiączka kostiumu, uderzył kolanem w plecy i wykasłując wodę, którą się zachłysnął, przewrócił się na wznak i holował niedoszłe ofiary do brzegu.