Выбрать главу

– Moja matka jest w Australii.

– W Australii? O rany, coraz gorzej! Musimy więc wysłać telegram do Australii. To wszystko przedłuży sprawę. Jeśli pani nie jest najbliższą krewną, to czemu jest pani wpisana w paszporcie brata?

– Nie wiem – odpowiedziała i uświadomiła sobie, że się śmieje.

– Proszę mi podać adres pani matki w Australii. Natychmiast wyślemy telegram. Musimy wiedzieć, co zrobić z ciałem! Zanim dostaniemy wiadomość od pani matki, minie pewnie ze dwanaście godzin. Mam nadzieję, że pani zdaje sobie z tego sprawę.

– Proszę więc zadzwonić, nie marnując czasu na telegramy.

– Nasz budżet nie pozwala na międzynarodowe rozmowy telefoniczne – powiedział sztywno urzędnik. – Proszę o imię i adres pani matki.

– Meggie O'Neill – wyrecytowała Justyna. – Drogheda, Gillanbone, Nowa Południowa Walia, Australia. – Przeliterowała obce nazwy.

– Raz jeszcze proszę przyjąć wyrazy najgłębszego współczucia.

Usłyszała dźwięk odkładanej słuchawki. Siedziała na podłodze, słuchawka wypadła jej z ręki. To jakaś straszna pomyłka, jeszcze wszystko się wyjaśni. Dane utopił się? Przecież świetnie pływał! To niemożliwe! Ależ tak, Justyno, dobrze wiesz! Nie pojechałaś z nim, nie było ciebie, żeby go chronić. Opiekowałaś się Dane'em od dzieciństwa i powinnaś była być razem z nim. Jeśli nawet nie mogłabyś go uratować, powinnaś utonąć razem z nim. A nie pojechałaś tylko dlatego, że wolałaś być w Londynie i kochać się z Rainem.

Myślenie przychodziło z trudem. Wszystko przychodziło z trudem. Nie mogła wstać, już nigdy nie wstanie. Myślała tylko o nim, wszystkie myśli krążyły wokół niego. Ale nagle pomyślała o matce i mieszkańcach Droghedy. O Boże! mama nawet nie widziała go w Rzymie. Zapewne wyślą telegram na policję w Gilly i stary sierżant Ern pojedzie samochodem do Droghedy, aby powiedzieć mamie, że jej jedyny syn nie żyje. Niemal obcy człowiek ma być posłańcem?! Moje głębokie współczucie, pani syn nie żyje. Uprzejme, puste słowa… Nie! Nie pozwolę na to, mamo! Nie w ten sposób, nie tak jak mnie zawiadomiono.

Ściągnęła aparat ze stolika i wykręciła numer.

– Centrala? Proszę międzynarodową. Halo! Chcę zamówić błyskawiczną z Australią. Gillanbone jeden-dwa-jeden-dwa. To pilne.

Telefon odebrała Meggie. Było późno, Fee już się położyła. Ona sama ostatnio niechętnie kładła się spać, wolała siedzieć, słuchać cykad i żab, drzemać nad książką, wspominać.

– Halo!

– Pani O'Neill? Dzwoni Londyn – powiedziała Hazel z Gilly.

– Cześć, Justyno – powiedziała Meggie spokojnie. Justyna miała zwyczaj dzwonić od czasu do czasu, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

– mamo, to ty? Mamo!

– Tak – powiedziała Meggie łagodnie, wyczuwając rozpacz w głosie Justyny.

– Mamo! Mamo! – W słuchawce słychać było szloch. – Mamo, Dane nie żyje! Dane nie żyje!

Przepaść otworzyła się pod stopami, wielka przepaść bez dna. Meggie wpadła w nią, poczuła zamykające się nad nią krawędzie i zrozumiała, że nie wydostanie się z niej, dopóki żyje. Czy bogowie mogli być bardziej mściwi? Sądziła, że rezygnując z wyjazdu do Rzymu, rezygnując z uczestniczenia w tej najpiękniejszej chwili jego życia, spłaca wreszcie swój rachunek. Przepaść zamknęła się nad nią i dusiła.

– Justyno, kochanie, uspokój się – powiedziała stanowczym głosem. – Uspokój się i opowiedz. Jesteś pewna?

– Dzwonili z ośrodka australijskiego, myśleli, że jestem najbliższą krewną. Jakiś okropny człowiek, który chciał tylko wiedzieć co zrobić z ciałem.

Wciąż nazywał Dane'a ciałem. Jakby on nie miał imienia. – Meggie wyraźnie słyszała jej szloch. – Boże! Pewnie biedak nienawidzi tego, co robi. Mamo, Dane nie żyje!

– Jak to się stało? Gdzie? W Rzymie? Dlaczego Ralph nie zadzwonił?

– Nie, nie w Rzymie. Kardynał prawdopodobnie jeszcze nic nie wie. Na Krecie. Ten człowiek mówił, że utonął, ratował tonących w morzu. Pojechał na wakacje, mamo, chciał, żebym z nim pojechała, ale ja wróciłam do Londynu, chciałam grać Desdemonę i być z Rainem. Gdybym była z Dane'em, może by to się nie stało. O Boże, co ja mam robić?

– Justyno, przestań – powiedziała Meggie surowo. – Nie wolno ci tak myśleć, słyszysz? Dane nie chciałby tego. Całe szczęście, że tobie nic nie jest, że nie straciłam was obojga. Zostałaś mi już tylko ty. Justyno, Justyno, to tak daleko! Świat jest za duży, za duży. Wracaj do domu, do Droghedy! Nie mogę myśleć, że jesteś tam całkiem sama.

– Nie, mam pracę. Tylko praca mi pozostaje. Jeśli nie będę pracować, oszaleję. Nie potrzebuję ludzi, nie potrzebuję pocieszenia. Och, mamo – zaczęła gorzko szlochać. – Jak będziemy żyli bez niego?

Właśnie, jak? Czy to w ogóle jest życie? Należałeś do Boga i do Boga wróciłeś. Prochem jesteś i w proch się obrócisz. Życie jest dla tych, którym się nie udało. Zachłanny Bóg zabiera do siebie najlepszych.

– Nie od nas zależy długość naszego żywota – powiedziała Meggie. – Justyno, dziękuję, że wzięłaś na siebie przekazanie mi tej wiadomości.

– Nie mogłam pozwolić, by zrobił to ktoś obcy. mamo, a co teraz? Co możesz zrobić?

Meggie zaangażowała całą swoją wolę, by przekazać tej zrozpaczonej dziewczynie, oddalonej o tysiące mil, trochę ciepła i pocieszenia. Jej syn nie żył, lecz córka żyje. Musi zostać uzdrowiona. Jeśli to tylko możliwe. W całym swoim życiu Justyna kochała tylko Dane'a. Nikogo innego, nawet siebie.

– Kochana Justyno, nie płacz. Postaraj się nie rozpaczać. Dane nie chciałby tego. Wróć do domu. Sprowadzimy Dane do Droghedy. Zgodnie z prawem jest znów mój, nie należy do Kościoła. Zadzwonię natychmiast do tego ośrodka w Londynie i do ambasady w Atenach, jeśli uzyskam połączenie. On musi wrócić do domu! Nie zniosłabym tego gdyby został pochowany daleko od Droghedy. Tu jest jego miejsce, tu musi wrócić. Wróć z nim, Justyno.

Justyna pokręciła głową, jakby matka mogła to zobaczyć. Wrócić do domu? Już nigdy nie będzie mogła wrócić do domu. Gdyby pojechała z Dane'em, nie zginąłby. Miałaby wrócić do domu i patrzeć matce w twarz przez resztę swojego życia?

– Nie, nie mamo – powiedziała, czując gorące łzy płynące po policzkach. Kto powiedział, że człowiek do głębi poruszony nie płacze? – Zostanę tutaj i będę pracować. Przyjadę do domu z Dane'em, ale potem wracam do Londynu. Nie umiałabym już żyć w Droghedzie.

Przez trzy dni czekali jak zawieszeni w próżni: Justyna w Londynie, Meggie i rodzina w Droghedzie. Im dłużej milczały władze, tym większą mieli nadzieję. Z pewnością wszystko okaże się wielką pomyłką. Dane zjawi się u Justyny i wyśmieje sam pomysł, że mógł umrzeć, wejdzie i będzie tam stał, wysoki i silny, i będzie się śmiał. Nadzieja rosła z każdą chwilą. Zdradliwa, okropna nadzieja. Nie mógł utonąć, on, doskonały pływak. Więc czekali, nie przyjmując do wiadomości tego, co się stało. Będzie jeszcze czas zawiadomić ludzi, zawiadomić Rzym.

Czwartego dnia rano Justyna dostała wiadomość. Wzięła słuchawkę do ręki i zadzwoniła do Australii.

– Mamo!

– Justyno!

– Mamo, pochowali go już, nie możemy sprowadzić go do domu!

Co robić? Kreta to duża wyspa, nie wiadomo, jak się nazywa ta wioska. Zanim przyszedł telegram od nas, ludzie zdążyli już go zabrać i pochować. Leży gdzieś w nie oznaczonym grobie! Nie mogę dostać wizy do Grecji, nikt nie chce mi pomóc, kompletny chaos. Co robić, mamo?

– Spotkamy się, Justyno, w Rzymie – powiedziała Meggie.

Wszyscy z wyjątkiem Anne Mueller, znajdowali się w pobliżu telefonu. Przez te trzy dni mężczyźni postarzeli się, a Fee, jakby mniejsza, bledsza, bardziej pomarszczona, chodziła po domu powtarzając w kółko: