Выбрать главу

Kardynał Vittorio opowiedział całą historię, zbyt przejęty, by zastanawiać się, czemu Justyna nie poinformowała Rainera o śmierci Dane'a.

– Przyszedł do mnie i spytał, czy wiedziałem, że Dane był jego synem – mówił kardynał łagodnym głosem, głaszcząc delikatnymi dłońmi ciemnoszary grzbiet Nataszy.

– I co Wasza Eminencja na to?

– Powiedziałem, że się domyślałem. Cóż mogłem więcej powiedzieć? Ta jego twarz, ta twarz!

– Oczywiście, to go zabiło. Gdy widziałem go ostatnio, wyglądał źle, ale wyśmiał mnie, gdy błagałem, by zasięgnął porady lekarza.

– Bóg tak chciał. Myślę, że kardynał de Bricassart był jednym z najbardziej udręczonych ludzi, jakich znałem. W śmierci znalazł ukojenie, którego za życia nie doznał.

– A Dane, Vittorio! Taka tragedia.

– Sądzę, że to raczej piękne. W każdym razie tak wolę o tym myśleć. Trudno mi uwierzyć, by śmierć byłą Dane;owi niemiła, a już nie dziwię się wcale, że nasz Pan nie mógł ani chwili dłużej czekać, by zabrać go na swoje łono. Boleję, owszem, ale nie nad chłopcem. Raczej nad jego matką, która tak cierpi! I nad siostrą, wujami, babką. Nie, nad nim nie boleję. Ksiądz O'Neill żył w niemal całkowitej czystości ducha i ciała. Czymże śmierć mogła być dla niego, jak nie wrotami do wieczności? Dla nas, którzy pozostaliśmy, ta doga nie jest taka łatwa.

Z hotelu Rainer wysłał telegram do Londynu. Nie zawarł w nim swojego gniewu, bólu, rozczarowania, napisał jedynie:

Muszę wracać do Bonn Stop W Londynie będę na weekend Stop Dlaczego mnie nie zawiadomiłaś Stop Kocham Rain.

Na jego biurku w bostońskim biurze czekał już list od Justyny oraz gruba koperta, która nadeszła, jak poinformował go sekretarz, od adwokatów kardynała de Bricassart. Otworzył ją od razu i dowiedział się, że zgodnie z ostatnią wolą Ralpha de Bricassart miał zostać dyrektorem spółki Michar Limited i wziąć w zarząd Droghedę. Rozeźliło go to, ale i wzruszyło. Zrozumiał, że kardynał zmienił zdanie o jego osiągnięciach i uznał modlitwy z czasów wojny za wysłuchane. W jego ręce przekazał dobro Meggie O'Neill i jej rodziny.

Wrzucił kopertę do korespondencji oznaczonej jako ogólna i jawna i otworzył list od Justyny. Zaczynał się sucho, bez jakiegokolwiek nagłówka.

„Dzięki za telegram. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że nie widzieliśmy się przez ostatnie tygodnie. Nie chciałam ciebie widzieć i dziękowałam Bogu, że o niczym nie wiesz. Może trudno ci w to będzie uwierzyć, ale nie chcę, żebyś był przy mnie. Nie ma nic pociągającego w cierpieniu, a to, że byłbyś przy mnie, w żaden sposób nie zmniejszyłoby mojego bólu. Zaiste, można powiedzieć, że przekonałam się, jak mało cię kocham. Gdybym naprawdę cię kochała, zwróciłabym się do ciebie instynktownie, prawda? A ja raczej uciekam od ciebie.

Wolałabym więc, żebyśmy rozstali się na zawsze. Nic ci nie mogę ofiarować i niczego od ciebie nie oczekuję. Przekonałam się, co to znaczy być kimś przez dwadzieścia sześć lat. Nie zniosłabym, gdyby miało się to powtórzyć. Zresztą sam to powiedziałeś – małżeństwo albo rozstanie. Ja wybieram rozstanie. Matka mówiła mi, że stary kardynał umarł w kilka godzin po moim wyjeździe z Droghedy. To dziwne, że mama tak bardzo się przejęła jego śmiercią.

Wciąż nie pojmuję, co ona, Dane i ty widzieliście w nim. Ja nic nie widziałam. Uważałam go zawsze za okropnego lizusa i nie mam zamiaru zmieniać zdania tylko dlatego, że umarł.

To tyle. Wierz mi, Rain, jestem przekonana o słuszności mojego wyboru. Dbaj o siebie”.

Podpisała się jak zwykle wyraźnie nowiutkim czarnym flamastrem, który dostała od niego. Uznała go wtedy za odpowiednie narzędzie, b był wystarczająco czarny, gruby i zdecydowany.

Rain dłuższą chwilę siedział nieruchomo, zanim przepuścił kartkę przez elektryczną krajarkę zamontowaną przy koszu na śmieci. Robił tak zawsze z korespondencją nie wymagającą odpowiedzi. Pomyślał rozżalony, że to niesprawiedliwe, żeby śmierć Dane'a zniszczyła to, co zaczynało się między nim a Justyną. Przecież czekał już tak długo.

W sobotę mimo wszystko poleciał do Londynu, nie po to jednak, by się z nią zobaczyć. Obejrzał ją na scenie w roli Desdemony. Była wspaniała! Teatr pomagał jej teraz znacznie bardziej, niż on by mógł, przynajmniej przez jakiś czas. Tak, tak, kochanie, wyrzuć to z siebie wszystko na scenie.

Scena była jedynym miejscem, które dawało jej spokój i zapomnienie. Powtarzała sobie wprawdzie, że czas zabliźnia wszystkie rany, ale wcale w to nie wierzyła. Dopóki żył Dane, nie myślała o nim zbyt często, chyba, że spędzali razem czas. Kiedy dorośli, czas ten został niezwykle ograniczony, a ich powołania były tak różne, że niemal przeciwstawne. Jego odejście wytworzyło jednak w jej życiu lukę tak wielką, że z rozpaczą myślała, czym ją wypełnić.

Przeżywała wstrząs za każdym razem, gdy zdarzało się coś, o czym chciałaby opowiedzieć Dane'owi. To przypomnienie, że go nie ma, było tak bolesne zapewne dlatego, że zdarzało się często i przedłużało cierpienia. Może gdyby okoliczności jego śmierci nie były takie straszne, szybciej wzięłaby się w garść. Koszmar zdarzenia wciąż pozostawał niezatarty. Tęskniła za nim nie ukojona, myślami wciąż wracając do tego niewiarygodnego fakty, że Dane nie żyje i nigdy już nie wróci.

Gnębiło ją też przekonanie, że nie pomogła mu wystarczająco gdy żył. Wszyscy poza nią zdawali się sądzić, że Dane jest doskonały i że nie doświadcza tych samych kłopotów co inni. Jedynie ona wiedziała, jak wiele miał wątpliwości, jak bardzo dręczył się tym, że jest niegodny miłości, jak stale zastanawiał się, co ludzie widzą w nim poza ciałem i twarzą. Biedny Dane do końca nie zrozumiał, że ludzie kochali go za jego dobroć. Świadomość, że jest już za późno, by mu pomóc, była nie do zniesienia.

Żałowała też matki. Jeśli ją śmierć Dane'a tak dotknęła, to co dopiero musiała przeżywać mama. Sama myśl o tym powodowała chęć histerycznej ucieczki od wspomnień. Pamiętała, jak napuszeni i dumni byli wszyscy wujowie podczas ceremonii wyświęcenia Dane'a w Rzymie. Najgorsza ze wszystkiego była właśnie świadomość tej ogromnej pustki, jaką odczuwa jej matka i pozostali mieszkańcy Droghedy.

Justyno, bądź sprawiedliwa! Czy to rzeczywiście wszystko? Czyż nie ma jeszcze czegoś o wiele bardziej niepokojącego? Nie potrafiła odepchnąć od siebie myśli o Rainie i o swoim rzekomym porzuceniu Dane'a. Dla zaspokojenia własnych pragnień wysłała Dane'a samego do Grecji. Gdyby wtedy z nim pojechała, żyłby jeszcze. Inaczej nie może tego traktować. Dane zginął z powodu jej samolubnego zapatrzenia w Raina. Za późno już, by przywrócić życie bratu, ale jeśli rozstanie z Rainem w jakiś sposób okupi jej winę, sto samotność i niezaspokojenie są tego warte.

Tak mijały tygodnie, miesiące. Rok, dwa. Desdemona, Ofelia, Kleopatra. Od samego początku pochlebiała sobie, że zachowując się tak, jak gdyby nic się nie zdarzyło. Zwracała szczególną uwagę na to, by jej kontakty z ludźmi, rozmowy i śmiech były całkiem naturalne. Jeśli cokolwiek się zmieniło, to to, że może teraz była nieco bardziej życzliwa, ponieważ odczuwała ludzkie cierpienie jak swoje własne. A poza tym była wciąż tą samą Justyną.

Dwukrotnie chciała pojechać do Droghedy w odwiedziny, ale za każdym razem znalazła w ostatniej chwili ogromnie ważny powód, żeby nie pojechać. Zdawała sobie sprawę, że prawdziwymi powodami było poczucie winy i tchórzostwo. Po prostu nie potrafiła znaleźć w sobie tyle siły, by spotkać się z matką. Wiedziała, że znów opowiadano by całą tę smutną historię, zapewne przy głośnym wybuchu żałości, którego dotąd udało się jej uniknąć. Mieszkańcy Droghedy, a szczególnie jej matka, musieli trwać w przekonaniu, że przynajmniej Justyna wyszła z tego bez szwanku. Lepiej zatem nie odwiedzać Droghedy, zdecydowanie lepiej.