Skłoniła mu się po hindusku, kryjąc twarz za dłońmi, po czym usiadła na dywanie.
– Och, nie wygłupiaj się, Justyno!
W odpowiedzi podwinęła nogi i oparła się plecami o ścianę. Pogładziła Nataszę. Odkryła po swoim przybyciu, że Rain wziął kotkę zmarłego kardynała Vittorio.
– Czy mówiłam ci już, że wracam do Droghedy na zawsze? – spytała nagle.
Wyjmował właśnie papierosa z papierośnicy. Jego duże dłonie nie zadrżały ani nie zastygły w bezruchu, spokojnie kończył wykonywaną czynność.
– Wiesz dobrze, że jeszcze mi nie mówiłaś – odrzekł.
– Więc mówię ci teraz.
– Kiedy podjęłaś tę decyzję?
– Pięć dni temu. wyjeżdżam pod koniec tygodnia. Nie mogę się doczekać.
– Aha.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
– A co mogę powiedzieć poza tym, że życzę ci szczęścia? – mówił z takim opanowaniem, że poczuła niepokój.
– Dzięki więc! – powiedziała lekko. – Cieszysz się, że nie będę zawracać ci głowy?
– Nie zawracasz mi głowy, Justyno – odpowiedział i zapytał:
– Pod koniec tygodnia, tak? Nie tracisz czasu.
– A jaki sens w odwlekaniu?
– A twoja kariera?
– Mam dość mojej kariery. Zresztą po Lady Makbet nic już nie zostało.
– Justyno, kiedy ty wreszcie spoważniejesz? Mam ochotę potrząsnąć tobą, gdy opowiadasz takie studenckie brednie! Dlaczego nie powiesz po prostu, że nie widzisz już w teatrze nic, co by cię mogło zainteresować, i że tęsknisz do domu?
– No, dobrze, dobrze! Możesz to rozumieć, jak chcesz! Żartowałam, jak zwykle. Przepraszam, jeśli cię obraziłam! – Wstała. – Cholera, gdzie są moje buty? I płaszcz?
Pojawił się Fritz z płaszczem i odwiózł ją do domu. Rain nie pojechał, wymawiając się pilnymi sprawami. Siedział jednak bezczynnie wpatrzony w ogień.
– No, mam nadzieję, że zrobiłyśmy właściwą rzecz – powiedziała Meggie do matki.
Fee popatrzyła na nią uważnie i przytaknęła.
– Och, jestem o tym przekonana. Justyna już taka jest, że nie potrafi podjąć decyzji, musimy więc to zrobić za nią. Nie mamy wyboru.
– Nie jestem pewna, czy powinnam. Sądzę, że wiem, czego ona naprawdę chce, ale nawet gdybym jej powiedziała, wyparłaby się.
– To duma Clearych – rzekła Fee z lekkim uśmiechem. – Pojawia się w nich zupełnie nieoczekiwanie.
– To nie wszystko duma Clearych! Zawsze wydawało mi się, że jest w tym odrobina Armstrongów.
Fee potrząsnęła głową.
– O nie, co robiłam, to robiłam, ale duma nie miała nic z tym wspólnego. To właśnie jest zadanie starości, Meggie. Możemy zastanowić się przed śmiercią, dlaczego zrobiliśmy to, co zrobiliśmy.
– Oczywiście, jeśli skleroza jest rodzajem łaski dla tych, którzy nie umieliby żyć z myślami o przeszłości. musisz jeszcze trochę poczekać, nim stwierdzisz to na pewno. Jeszcze ze dwadzieścia lat.
– Jeszcze dwadzieścia lat? – Meggie powtórzyła przerażona. – Tak długo?
– Cóż, mogłaś się postarać, by te dwadzieścia lat nie upływały w takiej samotności – powiedziała Fee nie przerywając roboty na drutach.
– Tak, mogłam. Ale czy warto było, mamo czy warto? – Dotknęła listu Justyny główką jednego ze starych drutów, z nutą wątpliwości w głosie. – Wahałam się tak długo. Od czasu wizyty Rainera siedziałam tu i miałam nadzieję, że nie będę musiała nic robić, że nie będę musiała podejmować tej decyzji. A jednak to on miał rację. Wyszło na to, że musiałam.
– Przynajmniej mogłabyś przyznać, że i ja do tego się przyczyniłam – zaprotestowała Fee. – Kiedy wreszcie przełknęłaś na tyle dumę, by mi o tym powiedzieć.
– To prawda, pomogłaś – przyznała Meggie łagodnie.
Stary zegar tykał. Obie pary rąk nadal poruszały starymi rogowymi drutami.
– mamo, powiedz mi – spytała nagle Meggie – dlaczego tak się załamałaś przy Danie, a nie przy tacie czy Franku, czy Stu?
– Załamałam się? – ręce Fee zatrzymały się i odłożyły druty. – Co masz na myśli?
– Jakby cię to zabiło.
– Za każdym razem było tak samo, Meggie. Dawniej jednak byłam młodsza i miałam więcej siły, by to ukryć. Miałam też więcej powodów. Tak jak ty teraz. Ale Ralph wiedział, co czuję, kiedy tato i Stu zginęli. Byłaś za młoda, by to zauważyć – uśmiechnęła się. – Uwielbiałam Ralpha. Był kimś… szczególnym. Taki podobny do Dane'a.
– Tak, to prawda. Nigdy nie przypuszczałam, że to zauważyłaś., to znaczy ich charaktery. Śmieszne, jesteś dla mnie jak najczarniejsza Afryka. Niezbadana. O tylu rzeczach nie mam pojęcia.
– Całe szczęście! – zaśmiała się Fee. – Jeśli jesteś w stanie zrobić to teraz dla Justyny, Meggie, myślę, że zyskasz więcej niż ja kiedykolwiek. Ja nie miałam ochoty skorzystać z rady Ralpha i zająć się tobą. Nie chciałam nic prócz wspomnień. Ty nie masz wyboru. Ty masz tylko wspomnienia.
– Wspomnienia potrafią być pociechą, kiedy uśmierzy się ból. Nie sądzisz? Miałam Dane'a przez dwadzieścia sześć lat i nauczyłam się wierzyć, że tak jest lepiej, że zaoszczędzono mu jakiegoś straszliwego cierpienia, którego być może nie umiałby znieść. Tak jak Frank, choć niezupełnie tak samo. Są straszniejsze rzeczy od śmierci, obie to wiemy.
– Nie czujesz się oszukana choć trochę? – spytała Fee.
– Początkowo tak czułam, ale ze względu na nich nauczyłam się nie mieć żalu.
– Kiedy odejdziemy, nikt nie pozostanie – powiedziała Fee cicho. – Drogheda przestanie istnieć. Na pewno wspomną ją w podręcznikach historii i jakiś poważny młody człowiek przyjedzie do Gilly rozmawiać ze wszystkimi, którzy jeszcze pamiętają, aby napisać książkę o Droghedzie, ostatniej z wielkich farm Nowej Południowej Walii. Nikt jednak z czytelników nie dowie się, jak było naprawdę. Nie dowiedzą się, bo musieliby tu żyć i być częścią tego wszystkiego.
– Tak – powiedziała Meggie. – Musieliby być częścią tego wszystkiego.
Pożegnać się z Rainem listownie, gdy szarpał ją żal, było łatwo, w pewnym sensie nawet przyjemnie, w okrutny sposób oddawała wtedy cios – sama jestem w agonii, więc i ty bądź. Lecz tym razem Rain nie pozwolił na takie załatwienie sprawy. Mieli się spotkać na kolacji w ich ulubionej restauracji. Nie zaproponował domu na Park Lane, czym rozczarował ją, ale nie zdziwił. Z pewnością nie chciał ryzykować.
Tym razem postarała się, by swoim wyglądem sprawić mu przyjemność. Diablątko, które zwykle popychało ją ku pomarańczowym falbankom, znikło gdzieś. Ponieważ Rain lubił proste stroje, włożyła długą suknię z jedwabnego trykotu w kolorze burgunda, z małym wycięciem pod szyją i długimi ciasnymi rękawami. Szyję ozdobiła dużą obrożą ze skręconego złota, wysadzaną perłami i granatami, na ręce włożyła dwie bransolety. Zrobiła nieco mocniejszy makijaż,, by ukryć ślady depresji. Tak było dobrze, jeżeli nie będzie się zanadto przyglądał.
Nie przyglądał się, a przynajmniej nie skomentował zmęczenia, nie wspomniał nawet o trudach pakowania. Było to do niego niepodobne.
– Nie chciał jej pomóc w stworzeniu takiej atmosfery, by ten ostatni wspólny wieczór mogli wspominać później z listach z przyjemnością i nostalgią. Gdyby tylko potrafiła przekonać się, że jest po prostu zdenerwowany jej wyjazdem, poczułaby się lepiej. Nie potrafiła jednak. Jego nastrój był inny. Sprawiał wrażenie nieobecnego, jakby siedział przy stoliku z papierową kukłą, jednowymiarową i pragnącą ulecieć na skrzydłach wiatru daleko poza jej pole widzenia. Mogło się zdawać, że on już się pożegnał, a to spotkanie było zbyteczne.