– Czy dostałaś jeszcze jeden list od matki? – spytał grzecznie.
– Nie, ale szczerze mówiąc, nie spodziewam się żadnego. Najprawdopodobniej nie wie, co napisać w tej sytuacji.
– Czy chcesz, by Fritz odwiózł cię na lotnisko?
– Dzięki, łapię taksówkę – odpowiedziała niegrzecznie. – Nie chcę pozbawiać cię jego usług.
– Mam spotkania zaplanowane na cały dzień, więc zapewniam cię, że nie sprawisz mi tym kłopotu.
– Powiedziałam już, że wezmę taksówkę!
Uniósł brwi.
– Nie musisz krzyczeć, Justyno. Będzie tak, jak chcesz.
Pragnęła, by ta przygnębiająca kolacja skończyła się już! Odkryła, że przypatruje się jego dłoniom usiłując przypomnieć sobie, jak ją dotykały, ale nie mogła. Już nie nazywał jej czule „kochanie” – jak dawniej. Dlaczego życie nie może być schludne i dobrze urządzone? Dlaczego zdarzają się takie sprawy jak śmierć Dane'a? Może dlatego, że pomyślała o Danie. poczuła nagle, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Położyła ręce na oparciu.
– Czy moglibyśmy już wyjść? – spytała. – Strasznie rozbolała mnie głowa.
Na skrzyżowaniu High Road z jej uliczką Rain pomógł Justynie wysiąść z samochodu i wziął grzecznie za łokieć. Dotyk jego był całkiem bezosobowy. W lodowatej londyńskiej mżawce przeszli powoli po bruku, a ich kroki odbiły się echem dokoła. Żałosnym, samotnym echem.
– Tak więc, Justyno, przyszło nam się pożegnać – powiedział.
– na jakiś czas – odpowiedziała siląc się na wesołość. – Ale przecież nie na zawsze. Będę tu przyjeżdżała od czasu do czasu, mam też nadzieję, że znajdziesz czas, by wpaść do Droghedy.
Pokręcił głową.
– Nie, Justyno, to jest nasze pożegnanie. Sądzę, że nie mamy już sobie nic do zaoferowania.
– Chcesz powiedzieć, że nie jestem ci już potrzebna – rzuciła starając się zaśmiać naprawdę. – W porządku, Rain! Nie musisz mnie oszczędzać, poradzę sobie z tym!
Wziął jej dłoń i pocałował, wyprostował się, uśmiechnął i odszedł.
Na wycieraczce leżał list od matki.
Colleen McCullough