Выбрать главу

– No tak, jak to chłopcy. Mocno ją uszkodzili?

– Nie na tyle, żeby nie dało się naprawić. Frank ich w porę przyłapał.

– Frank? A co on tu robił? Miał przez cały dzień pracować w kuźni. Hunter czeka na bramy.

– Pracował przez cały dzień w kuźni. Przyszedł tylko po jakieś narzędzie – odpowiedziała prędko Fee; Padraic zbyt ostro traktował Franka.

– Och, tato, Frank to najlepszy brat! Uratował moją Agnes przed śmiercią, a po kolacji przyklei jej włosy.

– To dobrze – sennym głosem powiedział ojciec, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy.

Od pieca buchał żar, ale jemu jakby to nie przeszkadzało; połyskliwe kropelki potu zrosiły mu czoło. Założył ręce za głowę i zapadł w drzemkę.

To właśnie po nim dzieci odziedziczyły gęste wijące się rude włosy w różnych odcieniach, chociaż żadne nie miało równie płomiennej czupryny. Padraic Cleary był niski, ale silny, jakby zbudowany ze sprężystej stali, a ponieważ od dziecka dosiadał koni, wykrzywiły mu się nogi, ręce zaś wydłużyły po latach spędzonych na strzyżeniu owiec. Klatkę piersiową i ręce pokrywał mu matowy złoty meszek, który byłby brzydki przy ciemnej cerze. Zmarszczki wokół jasnoniebieskich oczu, które mrużył stale jak marynarz, zastygły od ciągłego wpatrywania się w dal, a na twarzy o przyjemnym wyrazie gościł płochliwy uśmiech, który sprawiał, że inni mężczyźni lubili go od pierwszego wejrzenia. Wspaniały nos o prawdziwie rzymskim kształcie musiał dziwić irlandzkich pobratymców – ale któż zliczy statki, jakie rozbiły się u brzegów Irlandii. Był człowiekiem szczęśliwym, który znosił ciężką dolę wyrobnika lepiej niż wielu innych, i choć trzymał dzieci bardzo krótko, nie żałując, kiedy trzeba, kopniaka, uwielbiały go wszystkie, prócz jednego. Jeżeli nie starczało chleba, obywał się bez, jeżeli trzeba było wybierać między nowym ubraniem dla niego a nowym ubraniem dla któregoś z potomków, obywał się bez. Można powiedzieć, że to pewniejszy dowód miłości niż milion łatwych pocałunków. Miał bardzo wybuchowy temperament i kiedyś nawet zabił człowieka. Dopisało mu szczęście: człowiek ten był Anglikiem, a w zatoce Dun Laoghaire czekał na falę odpływu statek do Nowej Zelandii.

Fiona podeszła do drzwi wychodzących na podwórko i zawołała:

– Kolacja!

Chłopcy zjawili się jeden po drugim, a na samym końcu przyszedł Frank obładowany drewnem, które wrzucił do dużej skrzyni koło pieca. Padraic zestawił Meggie na podłogę, podszedł do stołu dla domowników i zajął miejsce u jego szczytu, podczas gdy chłopcy usadowili się p jego bokach, a Meggie wdrapała się na drewnianą skrzynkę, którą ojciec położył na stojącym najbliżej krześle.

Przy swoim stole podręcznym Fee nakładała jedzenie od razu na talerze, szybciej i sprawniej niż kelner; nosiła po dwa, najpierw dla Paddy'ego i Franka, a na końcu dla Meggie i dla siebie.

– Kchrr! Znowu stew! – powiedział Stuart robiąc miny i biorąc do ręki nóż i widelec. – Dlaczego daliście mi tak na imię?

– Jedz – warknął ojciec.

Na dużych talerzach jedzenie dosłownie się piętrzyło: ziemniaki z wody, gulasz z jagnięcia i fasolka, zerwana w ogródku tego samego dnia, wszystko w dużych ilościach. Mimo tłumionych jęków i stęknięć wyrażających obrzydzenie, wszyscy, także Stu, wyczyścili talerze do czysta chlebem, a potem jeszcze zjedli kilka pajd posmarowanych grubo masłem i domowej roboty dżemem z agrestu. Fee usiadła i zjadła w pośpiechu, po czym znów się zerwała, podeszłą do podręcznego stołu i tam nałożyła do dużych głębokich talerzy wielkie kawały zwijanego ciasta, które przygotowywała nie żałując cukru i smarując je całe dżemem. Każda porcja została obficie polana gorącym sosem budyniowym i Fee znów nosiła talerze do stołu po dwa naraz. Wreszcie z westchnieniem usiadła; to danie mogła zjeść w spokoju.

– O, pycha! Ciasto z dżemem! – wykrzyknęła Meggie i zaczęła ugniatać łyżeczką żółty budyń, aż zabarwiły go różowe smugi dżemu sączącego się ze środka.

– Tak, Meggie. dziś twoje urodziny, więc mama przygotowała twoją ulubioną leguminę – powiedział ojciec z uśmiechem.

Tym razem nikt nie narzekał. Deser, jaki bądź, konsumowano zawsze z zapałem. Cała rodzina Clearych miała słabość do słodyczy.

Nikt nie miał ani funta nadwagi, mimo dużych ilości pożywienia zawierającego skrobię. Wszystko co jedli, spalali do ostatka w czasie pracy i zabawy. Warzywa i owoce jedzono dla zdrowia, ale to chleb, ziemniaki, mięso i gorące mączne leguminy broniły ich przed wyczerpaniem.

Kiedy Fee z olbrzymiego czajnika nalała wszystkim po filiżance herbaty, siedzieli jeszcze rozmawiając i czytając przez ponad godzinę. Paddy pykał z fajki z nosem w wypożyczonej z biblioteki książce, Fee wciąż komuś dolewała herbaty, Bob pogrążył się w lekturze innej książki z biblioteki, a młodsze dzieci snuły plany na jutro. Szkoła została zamknięta na długie letnie wakacje i chłopcy odzyskawszy swobodę palili się do tego, żeby rozpocząć przydzielone im prace w domu i w ogrodzie. Bob musiał odmalować zewnętrzne ściany domu tam, gdzie złuszczyła się farba, Jack i Hughie mieli zająć się składem drewna, budynkami gospodarczymi i dojeniem, a Stuartowi powierzono pieczę nad warzywami; igraszka w porównaniu z okropieństwami szkoły. Od czasu do czasu Paddy unosił głowę znad książki i dodawał jakieś zajęcie do tej listy, Fee nie odzywała się, a Frank siedział przygarbiony ze zmęczenia i pił herbatę filiżanka za filiżanką.

Wreszcie Fee skinęła na Meggie, żeby usiadła na wysokim stołku, nawinęła jej loki na gałganki, a potem odesłała do łóżka razem ze Stu i Hughiem. Jack i Bob spytali, czy mogą wstać od stołu, i wyszli nakarmić psy. Frank zaniósł lalkę Meggie do drugiego stołu i zabrał się za przyklejanie oderwanych włosów. Przeciągając się Padraic zamknął książkę i odłożył fajkę do wielkiej, mieniącej się tęczowo muszli paua, która służyła mu za popielniczkę.

– No, matko, idę spać.

– Dobranoc, Paddy.

Fee zebrała naczynia ze stołu, przy którym jedli, i zdjęła z haka wiszącą na ścianie ocynkowaną balię. Postawiła ją na drugim końcu stołu, przy którym pracował Frank, dźwignęła z pieca żeliwny czajnik i napełniła balię gorącą wodą. Ostudziła zimną wodę ze starej puszki po nafcie. Pławiąc w kąpieli mydło zamknięte w drucianym koszyku, Fee zaczęła myć i płukać naczynia.

Frank pochylał się pracowicie nad lalką, ale kiedy urósł stos talerzy, wstał bez słowa, przyniósł ścierkę i zaczął je wycierać. Krążył między stołem a kredensem z wprawą świadczącą, że zajęcie to od dawna nie jest mu obce. Obydwoje ukradkiem, pełni lęku grali w tę grę, gdyż najsurowsza zasada w domu rządzonym przez Paddy'ego dotyczyła właściwego podziału obowiązków. Prowadzenie domu należało do kobiety, koniec, kropka. Żadnemu członkowi rodziny płci męskiej nie wolno było przyłożyć ręki do kobiecego zajęcia. Ale co wieczór, kiedy Paddy szedł spać, Frank pomagał matce, a Fee działała z nim w cichej zmowie, odkładając zmywanie aż do chwili, kiedy usłyszeli stuk spadających na podłogę kapci. Kiedy Paddy zrzucił kapcie, nie przychodził już potem do kuchni.

Fee popatrzyła łagodnie na Franka.

– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, Frank – powiedziała. – Nie powinieneś mi pomagać. Będziesz rano zmęczony.

– Drobiazg, mamo. Nie umrę od tego, że powycieram parę talerzy. A tobie będzie choć trochę lżej.

– To mój obowiązek, Frank. Przywykłam.

– Tak bym chciał, żebyśmy się kiedyś wzbogacili i żebyś miała służącą.

– To dopiero czcze marzenia! – Wytarła w ścierkę czerwone, ociekające mydlaną wodą ręce i z westchnieniem wzięła się pod boki. Spojrzała na syna z troską, wyczuwała bowiem w jego głosie gorycz i niezadowolenie silniejsze niż to, z jakim parobek zwykle narzeka na swój los. – Lepiej odpędź te wielkopańskie myśli, Frank. Z tego mogą być tylko kłopoty. Jesteśmy robotnikami rolnymi, a to znaczy, że się nie bogacimy ani nie trzymamy służących. Bądź zadowolony z tego, kim jesteś i co masz. Kiedy mówisz takie rzeczy, obrażasz tatę, a on na to nie zasługuje. Wiesz o tym. Nie pije, nie hazarduje się i strasznie ciężko na nas pracuje. Ani grosza z tego co zarobi, nie chowa do własnej kieszeni. Wszystko oddaje dla nas.