– Meggie, nie umierasz i nie masz raka. Nie do mnie należy wyjaśnienie, co się z tobą dzieje, ale zdaje się, że muszę to zrobić. Twoja matka powinna była powiedzieć ci parę lat temu, przygotować cię, nie pojmuję, dlaczego tego nie zrobiła.
Podniósł wzrok na marmurowego anioła o niezgłębionym obliczu i parsknął zduszonym śmiechem. Słodki Jezu! – pomyślał. – Stawiasz przede mną takie zadania! Potem zwrócił się do Meggie:
– Za parę lat, kiedy będziesz starsza i dowiesz się więcej o sprawach tego świata, wspomnienie dzisiejszego dnia wywoła być może w tobie zakłopotanie, nawet wstyd. Nie myśl jednak tak o dzisiejszym dniu, Meggie. Nie ma najmniejszego powodu do wstydu czy zakłopotania. Kiedy mówię do ciebie, podobnie jak we wszystkim, co robię, jestem narzędziem w rękach Pana. To jedyna moja rola na tym świecie. Żadnej innej nie wolno mi się podjąć. Byłaś wystraszona, potrzebowałaś pomocy, a nasz Pan przysłał ci na pomoc właśnie mnie. Zapamiętaj tylko to, Meggie. Jestem sługą Pana i przemawiam w jego imieniu. Dzieje się z tobą to, co dzieje się ze wszystkimi kobietami, Meggie. Raz na miesiąc przez kilka dni będziesz wydalała krew. Zaczyna się to zwykle koło dwunastego, trzynastego roku życia… Ile masz lat? Już tyle?
– Mam piętnaście lat, proszę księdza.
– Piętnaście lat?! – Potrząsnął głową, niezupełnie jej dowierzając. – Skoro mówisz, że masz tyle, muszę uwierzyć ci na słowo. W takim razie jesteś opóźniona w stosunku do większości dziewcząt. Powtarza się to co miesiąc, mniej więcej do pięćdziesiątego roku życia, u niektórych kobiet regularnie jak fazy księżyca, u innych w nie dających się tak dokładnie przewidzieć odstępach. Niektóre kobiety nie czują przy tym bólu, inne cierpią. Nikt nie wie, dlaczego tak różnie to przebiega. W każdym razie wydalanie krwi raz na miesiąc to znak, że jesteś już dojrzała. Czy wiesz, co to znaczy „dojrzała”?
– Oczywiście, proszę księdza! Czytam książki! To znaczy dorosła.
– No dobrze, niech będzie. Dopóki krwawienie się powtarza, możesz mieć dzieci. Krwawienie jest częścią cyklu rozrodczego. Mówi się, że przed upadkiem człowieka Ewa nie miesiączkowała. Bo prawidłowo nazywa się to miesiączką albo menstruacją. Ale kiedy Adam i Ewa zgrzeszyli, Bóg bardziej ukarał kobietę niż mężczyznę, bo to właściwie była jej wina, że zgrzeszyli. To kobieta kusiła mężczyznę. Pamiętasz te słowa ze szkolnej Biblii? „I rodzić będziesz w bólu”. Bóg chciał przez to powiedzieć, że we wszystkim, co ma związek z dziećmi, towarzyszy kobiecie ból. Wielka radość, ale i wielki ból. To twój los, Meggie, i musisz się z nim pogodzić.
Nie wiedziała o tym, że w ten sam sposób, choć może z mniejszym zaangażowaniem, pocieszałby każdego ze swoich parafian; równie serdecznie, ale nigdy nie utożsamiając się z cudzą troską. I dzięki temu, co może nie powinno dziwić, tym większą niósł pociechę i pomoc. Tak jakby wyrastał ponad te wszystkie drobne kłopoty, które musiały w końcu minąć. Nie robił tego z rozmysłem. Nikt, kto się zwrócił do niego o pomoc, nie czuł nigdy, że ksiądz spogląda na niego z góry albo obarcza winą za uleganie słabościom. Wielu księży wyzwalało w swoim podopiecznych poczucie, że są winni, niewiele warci, zbydlęceni, ale nie on. Przy nim ludzie myśleli, że on ma też swoje zmartwienia, że czymś się zmaga; nawet jeżeli to były nieznane zmartwienia, niezrozumiałe zmagania, niemniej istniały naprawdę. Nie wiedział ani nie potrafiłby pojąć, że to, co przyciąga do niego innych, po większej części płynie z jego osoby, ale z tej niemal boskiej, a zarazem bardzo ludzkiej powściągliwości.
Meggie zdawało się, że rozmawia z nią podobnie jak niegdyś Frank: traktując ją jak równą sobie. Był przy tym od Franka starszy, mądrzejszy, o wiele bardziej wykształcony, zatem lepiej nadawał się na powiernika. I jaki miał piękny głos, którym przepędził strach i udrękę. A ona była młoda, pełna ciekawości, chęci poznania wszystkiego, co było do poznania, i nie nękały jej pokrętne filozoficzne dociekania tych, którzy stale sobie zadają pytanie, nie kim są, ale dlaczego. Był jej przyjacielem, umiłowanym i uwielbianym, nowym słońcem na jej firmamencie.
– Dlaczego ksiądz nie powinien mi tego mówić? Dlaczego powinna to zrobić mama?
– To temat, który kobiety zachowują dla siebie. O menstruacji, miesiączce nigdy się nie mówi przy mężczyznach czy chłopcach, Meggie. To coś, o czym kobiety wspominają wyłącznie między sobą.
– Dlaczego?
Potrząsnął głową ze śmiechem.
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego. Nawet chciałbym, żeby tak nie było. Ale musisz mi uwierzyć na słowo, że tak właśnie jest. Nikomu nigdy o tym nie wspominaj poza swoją matką i nie mów jej, że rozmawiałaś o tym ze mną.
– Dobrze, nie powiem.
Jakie to okropnie trudne być matką – pomyślała. – Trzeba pamiętać o tylu praktycznych rzeczach!
– Meggie, idź do domu i powiedz matce o tej krwi i poproś ją, żeby ci pokazała, jak sobie z tym radzić.
– To mama też to robi?
– Każda zdrowa kobieta miesiączkuje. Ale przestaje, kiedy spodziewa się dziecka, do czasu, aż ono się urodzi. Stąd wie, że spodziewa się dziecka.
– Dlaczego przestaje, kiedy spodziewa się dziecka?
– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Przepraszam, Meggie.
– A dlaczego krew wypływa z mojej pupy?
Groźnym spojrzeniem obrzucił anioła, który popatrzył na niego z góry ze spokojem, obojętny na kłopoty kobiet. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Zadziwiające, że zwykle powściągliwa, teraz uporczywie go wypytywała! Zdając jednak sobie sprawę z tego, że stał się dla niej źródłem wiedzy o wszystkim, czego nie mogła dowiedzieć się z książek, wiedział aż nadto dobrze, że nie może okazać jej śladu zażenowania czy skrępowania. W przeciwnym razie zamknie się w sobie i już nigdy go o nic nie zapyta. Dlatego cierpliwie odpowiadał dalej.
– Krew nie wypływa z pupy, Meggie. Nieco w przodzie znajduje się ukryty kanał, który ma związek z rodzeniem dzieci.
– Ach! To tamtędy się wydostają – powiedziała. – Zawsze się zastanawiałam, jak się wydostają.
Uśmiechnął się i postawił ją z powrotem na ziemi.
– Teraz już wiesz. A czy wiesz, skąd się biorą dzieci, Meggie?
– O, tak – odparła z powagą, zadowolona, że coś jednak wie. – Rosną w brzuchu.
– A co sprawia, że zaczynają rosnąć?
– Trzeba chcieć, żeby urosły.
– Kto ci to powiedział?
– Nikt. Sama do tego doszłam.
Ksiądz Ralph zamknął oczy i powiedział sobie, że w żadnym razie nie można go uznać za tchórza, nawet jeśli zrezygnuje z dalszych wyjaśnień. Współczuł Meggie, ale w tej chwili nie potrafił jej już więcej pomóc. Wszystko ma swoje granice.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Mary Carson miała wkrótce skończyć siedemdziesiąt dwa lata i planowała z tej okazji wydać największe przyjęcie, jakie w ciągu ostatniego półwiecza widziała Drogheda. Urodziny wypadały na początku listopada, kiedy było gorąco, ale jeszcze znośnie – przynajmniej dla rodowitych mieszkańców Gilly.
– Pani patrzy, pani Smith! – szepnęła Minnie. – Niech no tylko pani patrzy! Trzeciego listopada urodzona!
– Co ty tam znowu pleciesz, Min? – spytała gospodyni.
Celtycka tajemniczość Minnie działała na jej zrównoważone angielskie nerwy.
– Jak to co? Od razu wiadomo, że to kobieta spod znaku skorpiona. Kobieta skorpion i tyle!
– Nie mam pojęcia, co ty wygadujesz, Min!
– Najgorszy znak, pod jakim może się urodzić kobieta, kochana pani Smith. Och, to pomiot diabła, nie inaczej! – powiedziała Cat, żegnając się z przejęciem.
– Słowo daję, Minnie i ty, Cat jesteście niemożliwe – oznajmiła niewzruszona pani Smith.