Выбрать главу

Niemal wszystkie bez wyjątku rodziny były katolickie, nieliczni nosili anglosaksońskie nazwiska. Wypadało mniej więcej po równo Irlandczyków, Szkotów i Walijczyków. Nie, nie mieli nadziei na samorząd w starym kraju ani też, będąc katolikami w Szkocji lub Walii, nie mogli liczyć na przychylność ze strony autochtonów protestanckich. Ale tutaj, na obszarze tysięcy mil kwadratowych wokół Gillanbone, byli panami rozległych włości i mogli grać na nosie brytyjskim panom. Drogheda, największa posiadłość, miała powierzchnię większą niż kilka europejskich księstw. Biada wam, książęta Monako i Liechtensteinu! Mary Carson była potężniejsza. Wirowali więc w walcu przy akompaniamencie wymuskanej orkiestry z Sydney, pobłażliwie patrzyli, jak ich dzieci tańczą charlestona, jedli paszteciki z homara i ziębione surowe ostrygi, pili piętnastoletni francuski szampan i dwunastoletnią szkocką whisky z czystego słodu. Prawdę mówiąc, woleliby pieczony udziec barani i peklowaną wołowinę, a do picia zwykły, mocny rum – bundaberg albo porter grafton prosto z beczki. Mimo to przyjemnie było wiedzieć, że mogą mieć na zawołanie to, co najlepsze.

Owszem, przychodziły nieraz chude lata, wiele chudych lat. W dobrych latach pieczołowicie gromadzili kwity za wełnę, przygotowując się do nadejścia złych, gdyż nikt nie potrafił przewidzieć, kiedy spadnie deszcz. Ale ostatnio trwała dobra passa, w Gilly nie było specjalnie na co wydawać pieniędzy. Dla kogoś, kto urodził się na czarnych równinach Wielkiego Północnego Zachodu, nie było drugiego takiego miejsca na ziemi. Ci ludzie nie odbywali nostalgicznych pielgrzymek do starego kraju; nie dał on im nic, tylko szykany za przekonania religijne, podczas gdy w katolickiej większości Australii nic takiego im nie groziło. Wielki Północny Zachód był prawdziwym domem.

Dziś rachunki płaciła Mary Carson. Mogła sobie na to swobodnie pozwolić. Plotka głosiła, że byłaby w stanie kupić i sprzedać angielskiego króla. Miała pieniądze ulokowane w stali, w srebrze, ołowiu i cynku, miała pieniądze zainwestowane w miedź i złoto, w sto różnych przedsięwzięć, głównie takich, które dosłownie lub w przenośni produkowały pieniądze. Drogheda od dawna utraciła swoje znaczenie jako główne źródło dochodów, była niczym więcej jak przynoszącym zyski hobby.

Ksiądz Ralph nie odezwał się do Meggie ani przy kolacji, ani potem. Przez cały wieczór starannie jej unikał. Zraniona tym wyszukiwała go wzrokiem wśród gości, gdziekolwiek się obrócił. Zdawał sobie sprawę z tego i dręczyła go chęć, żeby przystanąć koło niej i wyjaśnić, że zaszkodziłoby to jej albo jego opinii, gdyby poświęcał jej więcej uwagi niż na przykład pannie Carmichael, pannie Gordon czy pannie O'Mara. Podobnie jak Meggie, nie tańczył, tak jak i ona ściągał na siebie wiele spojrzeń; bez trudu dawało się zauważyć, że to dwoje najprzystojniejszych ludzi na sali.

Z jednej strony, nie mógł znieść jej dzisiejszego wyglądu, krótkich włosów, ślicznej sukienki, różowopopielatych jedwabnych pantofelków na obcasie. Wyrosła, nabierała kobiecych kształtów. A z drugiej strony, rozpierała go straszliwa duma, że Meggie przyćmiewa urodą wszystkie pozostałe młode damy. Panna Carmichael miała wprawdzie arystokratyczne rysy, ale brakowało jej tego szczególnego przepychu rudozłotych włosów. Panna King Mackail miała nadzwyczajną figurę, ale z twarzy przypominała konia jedzącego jabłko przez ogrodzenie z siatki. Dominującym jednak uczuciem było rozczarowanie, boleśnie doskwierające pragnienie, żeby cofnąć czas. Nie chciał, żeby Meggie wydoroślała, chciał, żeby pozostała małą dziewczynką, jego najdroższym skarbem. Na twarzy Paddy'ego dostrzegł minę wyrażającą takie same myśli i uśmiechnął się blado. Jakaż to byłaby rozkosz, gdyby choć raz w życiu mógł okazać swoje uczucia! Ale głęboko zakorzenione przyzwyczajenie, wychowanie i rozwaga nie pozwalały mu na to.

Wraz z upływem czasu tańczono z coraz większą swobodą, zamiast szampana i whisky lały się rum i piwo i bal upodobnił się trochę do zabawy w szopie na wełnę. O drugiej nad ranem rozbawione towarzystwo tylko nieobecnością parobków i dziewek kuchennych różniło się od zwykłych tego typu zgromadzeń w okręgu Gilly, odbywających się na zasadzie absolutnej równości.

Bob i Jack wyszli razem z Meggie równo o północy. Ani Fee, ani Paddy tego nie zauważyli, bawiąc się znakomicie. Wprawdzie ich dzieci nie umiały tańczyć, ale im ta umiejętność nie była obca. Tańczyli ze sobą jak dobrana para, co nieoczekiwanie spostrzegł przyglądający im się ksiądz Ralph, może dlatego że rzadko mieli okazję do wspólnej, beztroskiej zabawy. Nie pamiętał, żeby widział ich kiedykolwiek bez kręcącego się w pobliżu przynajmniej jednego dziecka, i pomyślał, jakie to musi być trudne dla rodziców dużych rodzin, że nie mają wyłącznie dla siebie ani chwili poza sypialnią, gdzie ze zrozumiałych względów może zaprzątać im myśli co innego niż rozmowa. Paddy zawsze okazywał pogodę ducha i wesołość, ale Fee tego wieczoru wręcz promieniała i kiedy Paddy z obowiązku poszedł poprosić do tańca żonę jednego z osadników, nie zabrakło jej chętnych partnerów; niejedna o wiele młodsza od niej siała pietruszkę na krześle pod ścianą.

Jednakże obserwacje małżeństwa Clearych trwały bardzo krótko. Kiedy Meggie opuściła salę, ksiądz Ralph poczuł się, jakby mu ubyło dziesięć lat, ożywił się znacznie i wprawił w najwyższe zdumienie panny Hapeton, Mackail, Gordon i O'Mara tańcząc – na dokładkę znakomicie – modny taniec amerykański black bottom z panną Carmichael. Potem prosił po kolei wszystkie wolne panny, nawet brzydką pannę Pugh. W panującej atmosferze zupełnej swobody i wzajemnej życzliwości nikt nie miał tego księdzu ani trochę za złe. Przeciwnie, wszyscy podziwiali jego zapał i grzeczność i dawali temu wyraz. Nikt z rodziców nie mógł powiedzieć, że ich córka nie miała okazji zatańczyć z księdzem de Bricassart. Naturalnie w innych okolicznościach nie mógłby zrobić kroku w stronę parkietu, ale dziś bawił się na całego, aż miło było popatrzeć.

O trzeciej nad ranem Mary Carson wstała i ziewnęła.

– Nie, nie przerywajcie sobie zabawy. Uważam, że mam prawo się położyć, jeżeli poczuję się zmęczona, a właśnie się poczułam i zamierzam udać się do swego pokoju. Jedzenia i picia nie zabraknie, orkiestra będzie grała tak długo, jak znajdą się chętni do tańca. Zresztą trochę hałasu tylko mi pomoże zapaść w sen. Zechce ksiądz, z łaski swojej towarzyszyć mi na górę.

Kiedy wyszli z sali balowej, Mary Carson zamiast skręcić w stronę imponujących schodów skierowała księdza do salonu, opierając się ciężko na jego ramieniu. Drzwi były zamknięte. Odczekała, aż przekręci klucz, który mu podała, a potem pierwsza weszła do środka.

– Udane przyjęcie, Mary – powiedział.

– Ostatnie.

– Nie mów tak, moja droga.

– A to dlaczego? Jestem zmęczona życiem i niedługo je zakończę. – Surowe oczy spoglądały kpiąco. – Nie wierzysz mi? Przez ponad siedemdziesiąt lat robiła dokładnie to, co chciałam, i wtedy, kiedy chciałam, jeżeli więc śmierć myśli, że to ona naznaczy porę mojego odejścia, to bardzo się myli. Umrę wtedy, kiedy ja o tym zadecyduję, ale bynajmniej nie przez samobójstwo. To nasza wola podsyca w nas iskrę żywotności, Ralphie. Nietrudno przestać żyć, jeżeli naprawdę się tego chce. Jestem zmęczona i chcę, żeby moje życie dobiegło kresu. To bardzo proste.