Smagła twarz matki nabrała zaciętego, ponurego wyrazu, ramiona pochyliły się do przodu w geście zniecierpliwienia.
– Ale dlaczego życie ma być tylko harówką? Nie rozumiem, co w tym złego, że wyraziłem życzenie, żebyś miała służącą.
– To jest złe, bo niemożliwe do spełnienia! Wiesz, że nie mamy pieniędzy na twoją naukę, a jeżeli nie możesz się uczyć, to jakim sposobem mógłbyś zostać kimś więcej niż parobkiem? Twoja mowa, twoje ubranie, twoje ręce wreszcie świadczą o tym, że utrzymujesz się z pracy fizycznej. To nie hańba mieć ręce zgrubiałe od pracy. Jak mówi tata, kiedy człowiek ma spracowane ręce, wiadomo, że jest uczciwy.
Frank wzruszył ramionami i nie powiedział nic więcej. Naczynia zostały odłożone na miejsce; Fee wyjęła koszyk z przyborami do szycia i usiadła na krześle Paddy'ego koło pieca, a Frank zajął się znów reperacją lalki.
– Biedna Meggie! – odezwał się raptem.
– Czemu biedna?
– Kiedy ci dwaj smarkacze szarpali jej lalkę, ona stała obok i płakała tak, jakby cały świat rozpadł się na kawałki. – Spojrzał na lalkę, ustrojoną na powrót we włosy. – Agnes! Skąd, u licha wytrzasnęła takie imię?
– Słyszała pewno, jak mówiłam o Agnes Fortescue-Smythe.
– Kiedy zwróciłem jej lalkę, zajrzała do głowy i omal nie umarła ze strachu. Przeraziły ją chyba jej oczy, sam nie wiem dlaczego.
– Ciągle ma jakieś przywidzenia.
– Szkoda, że nie ma dość pieniędzy, żeby młodsze dzieci mogły się uczyć dalej. Są takie inteligentne.
– Och, Frank! Gdyby gruszki rosły na wierzbie… – powiedziała znużonym głosem matka. Przesunęła po oczach drżącą ręką i wetknęła igłę do cerowania głęboko w kłębek szarej włóczki. – Już więcej nie mogę. Taka jestem zmęczona, że nie widzę dobrze.
– Idź spać mamo. Ja zgaszę lampy.
– Tylko jeszcze podłożę do pieca.
– Ja to zrobię.
Wstał od stołu i ostrożnie położył delikatną porcelanową lalkę na kredensie za blaszanym pudełkiem na ciastka, gdzie była bezpieczna. Nie martwił się o to, że chłopcy mogliby znów ją porwać; bardziej się bali jego zemsty niż ojcowskiej kary, gdyż Frank potrafił być mściwy. Przy matce czy siostrze nigdy tego nie okazywał, ale wszyscy bracia ucierpieli z tego powodu.
Fee patrzyła na niego z bólem serca. Frank miał w sobie coś nieokiełznanego, coś, co zapowiadało kłopoty. Gdyż tylko on i Paddy lepiej się rozumieli! Ale oni nigdy się ze sobą nie zgadzali i stale kłócili. Może Frank za bardzo się o nią troszczył, zanadto był do niej przywiązany. Jeśli tak, to z jej winy. A przecież świadczyło to o jego kochającym sercu, jego dobroci. Chciał tylko trochę jej ulżyć. I znów ogarnęła ją tęsknota za dniem, kiedy Meggie dorośnie na tyle, żeby zdjąć ten ciężar z barków Franka.
Wzięła ze stołu małą lampę, a potem odstawiła ją i podeszła do przykucniętego przed piecem Franka, który ładował szczapy do dużego paleniska i poruszał zasuwą w kominie. Sznury żył uwydatniały się na białym przedramieniu, a brud na szczupłych dłoniach wżarł się tak głęboko, że nie dawał się już zmyć. Fee nieśmiało wyciągnęła rękę i leciutko odgarnęła proste, ciemne włosy opadające mu na oczy; na większą pieszczotę nie potrafiła się zdobyć.
– Dobranoc, Frank. Dziękuję ci.
Cienie przetaczały się i odskakiwały przed zbliżającym się światłem, kiedy Fee po cichu wychodziła przez drzwi prowadzące do frontowej części domu.
Frank i Bob zajmowali pierwszą sypialnię. Bezszelestnie pchnęła drzwi i uniosła lampę, oświetlając stojące w kącie podwójne łóżko. Bob leżał na plecach z rozchylonymi ustami, wzdrygając się i drżąc jak pies. Podeszła do łóżka i przekręciła go na prawy bok, zanim senny koszmar zawładnął nim całkowicie, a potem przyglądała mu się jeszcze przez chwilę. Jakiż był podobny do Paddy'ego!
W sąsiednim pokoju Jack i Hughie leżeli niemal spleceni ze sobą. Okropne łobuziaki! Nie przestawali psocić ani na chwilę, ale nie mieli w sobie złośliwości. Na próżno usiłowała ich rozdzielić i jako tako uporządkować pościel, dwaj kędzierzawi rudzielcy nie pozwolili na to. Z cichym westchnieniem dała im spokój. Nie mogła pojąć, jakim cudem odzyskiwali siły po takim nocnym wypoczynku, niemniej służył im znakomicie.
Pokój, w którym spała Meggie ze Stuartem, był za ciemny i za smutny jak dla małych dzieci; cały pomalowany na nieciekawy brązowy kolor, z brązowym linoleum na podłodze i bez choćby jednego obrazka na ścianie. Dokładnie taki sam jak pozostałe sypialnie. Stuart przekręcił się na brzuch i widać było tylko jego małą, okrytą nocną koszulą pupę, która wystawała spod okrycia tam, gdzie powinien mieć głowę. Okazało się, że głowę ma przy kolanach i Fee jak zwykle dziwiła się w duchu, że się nie udusił. Ostrożnie przesunęła ręką po prześcieradle i znieruchomiała. Znów mokro! Trudno, poczeka z tym do rana, kiedy z pewnością mokra będzie również poduszka. Zawsze to robił, odwracał się i siusiał jeszcze raz. Trudno, jeden na pięciu moczący się chłopiec to nie tak źle.
Zwinięta w kłębek Meggie ssała palec, loki nawinięte na gałganki rozsypały się wkoło. Jedyna córka. Przed odejściem Fee obrzuciła ją przelotnym spojrzeniem; Meggie nie kryła w sobie żadnej tajemnicy, była dziewczynką. Wiedziała, jaki czeka ją los, nie zazdrościła jej ani nie współczuła. Co innego chłopcy; cuda alchemii, mali mężczyźni wyczarowani z jej kobiecego ciała. Ciężko jej było bez pomocy w domu, ale opłacało się sowicie. W męskim gronie, fakt, że Paddy posiadał synów, stanowił najlepszą rękojmię jego charakteru. Mężczyzna, który płodzi synów, to prawdziwy mężczyzna.
Fee cicho zamknęła drzwi do swojej sypialni i odstawiła lampę ma komodę. Zwinne palce sfrunęły wzdłuż kilkudziesięciu guziczków od wysokiego kołnierzyka aż do bioder sukni, którą następnie ściągnęła z rąk. Fee zsunęła też z ramion koszulkę i przytrzymując ją starannie przy piersiach narzuciła na siebie długą flanelową koszulę nocną. Dopiero wówczas, przyzwoicie okryta, uwolniła się od koszulki, reform i luźno zasznurowanego gorsetu. Ciasno upięte złote włosy opadły na dół, kiedy wyjęła przytrzymujące je szpilki i położyła je na komodę. Lecz nawet one, choć tak piękne, gęste błyszczące i zupełnie proste, nie zaznały wolności. Fee uniosła łokcie w górę, sięgając dłońmi na kark, i zaczęła szybko splatać warkocz. Potem obróciła się w stronę łóżka, odruchowo wstrzymując oddech; Paddy spał, więc westchnęła głęboko z ulgą. Owszem, odczuwała przyjemność, gdy Paddy w miłosnym nastroju obdarzał ją nieśmiałymi i czułymi pieszczotami troskliwego kochanka, ale zanim Meggie trochę nie podrośnie, byłoby naprawdę ciężko mieć jeszcze jedno dziecko.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy rodzina Clearych szła w niedzielę do kościoła, Meggie zostawała w domu z którymś ze starszych chłopców, z utęsknieniem wyczekując dnia, kiedy będzie na tyle duża, żeby pójść razem ze wszystkimi. Padraic Cleary uważał, że małe dzieci nie powinny przebywać w żadnym domu oprócz swojego, i zasada ta rozciągała się nawet na dom boży. Wszyscy wiedzieli, Ze Meggie pójdzie do kościoła dopiero wtedy, kiedy zacznie chodzić do szkoły i będzie się po niej można spodziewać, że usiedzi w miejscu. Nie wcześniej. Dlatego co niedziela Meggie stała rano niepocieszona przy bramie koło ostrokrzewu, podczas gdy rodzina ładowała się na starą dwukołówkę, a brat pozostawiony do przypilnowania jej udawał zachwyconego tym, że ominie go msza. Jedynym wśród Clearych, który rozstawał się z radością z resztą rodziny, był Frank.