– Wątpię, czy przez całe swoje życie tyle bym zarobił – powiedział oszołomiony.
– Co mam z tym zrobić? – spytała Fee, spoglądając płonącymi oczyma najpierw na czek, potem na męża. – Pieniądze, Paddy! Wreszcie mamy pieniądze! Rozumiesz, co to znaczy? Ach, nie dbam o trzynaście milionów ciotki Mary, tak wielka suma wydaje się nierealna, ale tego można dotknąć! Co ja mam z tym zrobić?
– Wydaj – odparł po prostu Paddy. – Może sprawisz sobie i dzieciom nowe ubrania? A może chciałabyś kupić coś do domu? Nie przychodzi mi na myśl, czego jeszcze potrzebujemy.
– Mnie też, aż dziw bierze. – Fee wstała od stołu, przy którym jedli śniadanie, i skinęła władczo na Meggie. – Rusz się, dziewczyno, idziemy rozejrzeć się po rezydencji.
Kiedy minął gorączkowy tydzień po pogrzebie Mary Carson, przez następne trzy tygodnie nikt z rodziny Clearych nie kwapił się z wizytą w rezydencji. Dopiero Fee nadrobiła tę opieszałość z nawiązką. W asyście Meggie, pani Smith, Minnie i Cat maszerowała z pokoju do pokoju z takim ożywieniem, że zdumiona Meggie nie mogła jej poznać. Przez cały czas mamrotała pod nosem: to paskudne, tamto szkaradne, czy ta Mary była daltonistką, nie miała za grosz gustu.
W salonie Fee zatrzymała się najdłużej, oceniając go fachowym okiem. Rozmiarami ustępował tylko sali balowej, miał trzynaście jardów długości, dziesięć szerokości i pięć wysokości. Kosztowne wyposażenie dawało w sumie nieciekawy efekt, a kremowa farba, którą pomalowano kiedyś całe wnętrze, pożółkła, tłumiąc urodę wspaniałych sztukaterii na suficie i rzeźbionych pannaeaux na ścianach. Ogromne okna od podłogi do sufitu, ciągnące się nieprzerwanym szeregiem przez całą długość ściany od strony werandy, przesłonięte były sutymi kotarami z brązowego aksamitu, rzucającymi głęboki cień na brudnobrązowe krzesła, dwie zachwycające malachitowe ławy, dwie równie piękne ławy z florenckiego marmuru oraz masywny kominek z kremowego marmuru ciemnoróżowymi żyłkami. Na błyszczącej podłodze z drewna tekowego leżały, przylegając dokładnie do siebie, trzy dywany z Aubusson, a pod samym sufitem, oplątany łańcuchem, wisiał dwujardowej długości żyrandol z Waterford.
– Należą się pani wyrazy uznania, pani Smith – orzekła Fee. – Jest tu wprawdzie wyjątkowo okropnie, ale nieskazitelnie czysto. Postaram się teraz, żeby pani troska nie poszła na marne. Te przepiękne ławy bez odpowiedniego tła, to wstyd! Odkąd ujrzałam ten salon, marzyłam o takim jego urządzeniu, żeby każdy, kto tu wejdzie, wpadł w zachwyt, a jednocześnie czuł się dobrze i chciał jak najdłużej w nim pozostać.
Biurko Mary Carson było wiktoriańskim brzydactwem. Fee podeszła i trzepnęła pogardliwie ręką nieładny ciemny blat, na którym stał telefon.
– Mój sekretarzyk wspaniale się tu nada – oznajmiła. – Najpierw urządzę salon i dopiero wtedy przeprowadzę się do tego domu, ani dnia wcześniej. Musimy mieć przynajmniej jedno miejsce nie wywołujące przygnębienia. – Usiadła i zdjęła słuchawkę z aparatu telefonicznego.
Gdy córka i służące stały zbite w zdumioną gromadkę, Fee wzięła w obroty Harry'ego Gougha. Poleciła, żeby zamówił u Marka Foya próbki materiału, u Nocka i Kirby'ego próbki farb, a u braci Grace próbki tapet; inne sklepy w Sydney miały także przysłać ułożone specjalnie dla niej katalogi wyposażenia wnętrz. Niemal ze śmiechem Harry przyrzekł wystarać się o solidnego tapicera i malarzy, którzy potrafiliby sprostać wymaganiom Fee. Brawo, pani Cleary! Trzeba raz na zawsze pozbyć się Mary Carson!
Po skończonej rozmowie telefonicznej zabrano się natychmiast do zdejmowania brązowych aksamitnych kotar. Wylądowały na wysypisku śmieci w szale marnotrawstwa spowodowanym przez Fee, która nawet osobiście je podpaliła.
– Nam są niepotrzebne – rzekła. – A nie mam zamiaru unieszczęśliwiać nimi biednych w Gillanbone.
– Tak, mamo – odparła Meggie jak sparaliżowana.
– Obejdziemy się bez kotar – oznajmiła Fee ani trochę nie speszona tym, że narusza współczesne kanony estetyki wnętrz. – Weranda jest tak szeroka, że słońce nigdy bezpośrednio tu nie zagląda, więc po co kotary? Chcę, żeby ten pokój był widoczny.
Przyjechały zamówione materiały, zjawili się malarze i tapicer. Meggie i Cat stojąc na drabinach myły górne okna, pani Smith i Minnie pucowały dolne, a Fee czujnym okiem doglądała wszystkiego.
Z końcem pierwszego tygodnia stycznia odnawianie zakończono i wieść o tym rozeszła się nie wiedzieć kiedy po okolicy. Pani Cleary zrobiła z salonu w Droghedzie pałacową komnatę, sama więc grzeczność nakazywała, żeby pani Hopeton wraz z panią King i Panią O'Rourke złożyły uszanowanie nowej pani domu.
Wszyscy zgodnie uznali, że efekt starań Fee był olśniewający. Kremowe dywany z Aubusson w różany wzór leżały nieregularnie na lśniącej jak lustro podłodze. Świeża kremowa farba pokryła ściany i sufit, sztukaterie i rzeźbienia starannie wyzłocono, natomiast wielkie owale na panneaux wyklejono grafitowoczarnym jedwabiem, drukowanym w takie same różowo-czerwone pęki róż jak na trzech dywanach, co przypominało stylizowane japońskie malowidła w kremowo-złotych ramach. Żyrandol z Waterford obniżono, tak że dolny wisior pobrzękiwał niewiele ponad dwa jardy nad podłogą. Zwinięty uprzednio mosiężny łańcuch umocowano do ściany i wyczyszczono tysiące kryształków, które rzucały tęczowe błyski. Na kremowo-złotych stołach o cienkich nogach stały pochodzące z tej samej irlandzkiej wytwórni w Waterford lampy, popielniczki i wazony pełne kremowych i różowych róż. Duże, wygodne krzesła, obite kremową jedwabną morą, tworzyły przytulne zakątki wraz z otomanami przysuniętymi do siebie zapraszająco. W słonecznym kącie stał piękny szpinet, a na nim ogromny wazon z bukietem róż. Nad kominkiem wisiał portret babki Fee w bladoróżowej krynolinie, a naprzeciw, w drugim końcu salonu, jeszcze większy portret rudowłosej Mary Carson z czasów młodości, podobnej do młodej królowej Wiktorii, w sztywnej czarnej sukni z modną turniurą.
– Dobrze – powiedziała Fee. – Teraz możemy się przeprowadzić. Resztą pokoi zajmę się w wolnych chwilach. Prawda, jak to cudownie mieć pieniądze i porządny dom, na który można je wydać?
Jakieś trzy dni przed przeprowadzką wczesnym świtem dały o sobie znać radosnym pianiem koguty.
– Utrapione ptaszyska – rzekła Fee owijając serwis w stare gazety. – Myślą, że czegoś dokonały, i pieją bez opamiętania. Nie mamy nawet jednego jajka na śniadanie, a mężczyźni są w domu do końca przeprowadzki. Meggie, musisz mi pomóc i pójść do kur. – Rzuciła okiem na pożółkłą stronicę „Sydney Morning Herald”, prychając nad reklamą wciętych w talii gorsetów. – Nie wiem, czemu Paddy z uporem prenumeruje tyle gazet, przecież nikt nie ma czasu ich czytać. Rosną takie sterty, że nie nadążam palić nimi w piecu. Spójrz na tę! Jeszcze z czasów, zanim tu przyjechaliśmy. Dobrze chociaż, że przydają się do pakowania.
Jak to przyjemnie, kiedy mama jest taka wesoła – pomyślała Meggie zbiegając po schodach na tyłach domu i śpiesząc przez pyliste podwórko. Naturalnie, wszyscy się cieszyli, że będą mieszkać w rezydencji, ale mama tak się do tego paliła, jakby pamiętała, jak wygląda życie w takim wielkim domu. Jaka ona mądra, jaki ma wyrobiony gust! Nikt sobie dotąd nie zdawał z tego sprawy, bo nie było ani czasu, ani pieniędzy, żeby mogła pokazać, co umie. Podekscytowana Meggie skrzyżowała ręce tuląc je do siebie; tata wziął trochę z tych pięciu tysięcy funtów, żeby u jubilera w Gilly kupić dla mamy prawdziwy perłowy naszyjnik i prawdziwe perłowe kolczyki z małymi diamencikami. Zamierzał ofiarować jej ten prezent przy pierwszej kolacji w nowym domu. Oglądając twarz matki, uwolnioną od wiecznej surowości,, Meggie nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć jej minę, kiedy dostanie perły. Wszystkie dzieci, od Boba do bliźniąt, cieszyły się na tę chwilę, ponieważ tata otworzył płaskie skórzane etui i pokazał im mleczne, opalizujące kulki na czarnym aksamicie. Rozkwitające szczęście matki wywarło na nich głębokie wrażenie: zupełnie jakby patrzyli na początek życiodajnej ulewy. dopiero teraz naprawdę zrozumieli, jak bardzo byłą nieszczęśliwa przez te wszystkie lata.