Выбрать главу

– To zajęcie bardzo im odpowiada, Paddy, naprawdę. Poczuję się tak, jakbym była cząstką Droghedy.

– Bob nauczy cię prowadzić nowego rollsa, bo będziesz musiała jeździć do Harry'ego i do banku w Gilly. Zresztą dobrze ci zrobi świadomość, że możesz w każdej chwili pojechać, dokąd zechcesz, nie oglądając się na żadnego z nas. Żyjemy na takim odludziu. Zawsze myślałem o tym, żeby was, dziewczyny, nauczyć jazdy samochodem, ale do tej pory nie było na to czasu. Więc jak, Fee?

– Dobrze, Paddy – odparła uszczęśliwiona.

– A teraz, Meggie, zajmiemy się tobą.

Meggie odłożyła skarpetkę z igłą do cerowania i popatrzyła na ojca pytająco, a zarazem z rozgoryczeniem, przewidując, co jej oznajmi: ponieważ mama zajmie się rachunkami, ty będziesz miała baczenie na dom i podwórze.

– Nie zniósłbym, gdybyś zamieniła się w taką próżnującą i zadzierającą nosa pannicę, jak niektóre znane nam córki hodowców – rzekł Paddy z uśmiechem, który odebrał jego słowom wzgardę. – Dlatego tobie również przydzielę pracę w pełnym wymiarze, moja mama. Będziesz miała pieczę nad środkowymi polami: Studnią, Strumieniem, Carson, Winnemurra i Zbiornikiem Północnym. Zajmiesz się też polem domowym. Przypilnujesz, które konie mają pracować, a które idą na popas. Oczywiście, w czasie przeglądów i kocenia się owiec wszyscy będziemy ci pomagać, ale poza tym powinnaś dać sobie radę sama. Jack nauczy cię kierować psami i używać bata. Wciąż z ciebie okropna koza, więc pomyślałem, że będziesz wolała pracę w polu od obijania się po domu – zakończył uśmiechając się od ucha do ucha.

Zaprawione goryczą niezadowolenie od razu prysło. Znów miała tatę, który ją kocha i troszczy się o nią. Co się jej stało, że w niego zwątpiła? Ze wstydu miała ochotę wbić sobie w nogę wielką igłę do cerowania, ale nadmiar szczęścia powstrzymał ją od tego, zresztą to tylko wyrzuty sumienia znalazły tak szalony wyraz w jej myślach.

– Och, tato, cudownie! – wykrzyknęła rozpromieniona.

– A co ze mną, tato? – spytał Stuart.

– Dziewczęta nie potrzebują już ciebie koło domu, więc będziesz znów pracował na polach.

– Dobrze, tato – odparł i umilkł patrząc tęsknie na Fee.

Meggie zaczęła uczyć się kierować psami, podczas gdy Fee zgłębiała tajniki buchalterii, obie też nauczyły się prowadzić nowego rolls-royce'a, dostarczonego Mary Carson na tydzień przed śmiercią.

Gdyby nie ciągła nieobecność Ralpha, Meggie byłaby bezgranicznie szczęśliwa. Zawsze marzyła o tym, żeby jeździć konno po polach. Ale tęsknota za Ralphem nigdy jej nie opuszczała, wspomnienie pocałunku, strzeżone jak cenny skarb, pozwalało w marzeniach przeżywać tamtą chwilę po tysiąckroć. Wspomnienie nie wytrzymywało jednakże porównania z rzeczywistością, mimo starań nie mogła przywołać prawdziwych wrażeń, jedynie ich smutne, ulotne cienie.

Kiedy listownie zawiadomił ich o Franku, straciła nadzieję, że odwiedzi ich korzystając z pretekstu. W opisie wyprawy do więzienia w Goulburn ksiądz Ralph w starannie dobranych słowach ukrywał ból, jaki wywołało w nim spotkanie z Frankiem, i nie napomknął o jego pogłębiającym się obłędzie. Na próżno usiłował spowodować przeniesienie Franka do schroniska dla chorych umysłowo przestępców, nikt go nie chciał wysłuchać… Przekazał zatem wyidealizowany obraz Franka, pogodzonego z tym, że musi odpokutować popełniony czyn, i pokreślił fragment zawierający zapewnienie, że Frank nie wie, iż rodzina usłyszała, co się stało. Sam zapewnił Franka, że wieść doszła do niego w Sydney, dzięki lokalnym gazetom, i przyrzekł nie zawiadamiać rodziny. kiedy Frank usłyszał tę obietnicę, wyraźnie poczuł ulgę – napisał ksiądz w liście i na tym relację zakończył.

Paddy wspominał o sprzedaniu kasztanki księdza Ralpha. Meggie korzystała z długonogiego karego wałacha, na którym jeździła kiedyś dla przyjemności, bo był bardziej miękki w pysku i miał milsze usposobienie niż kapryśne kobyły i złośliwe wałachy w zagrodach. Konie robocze były inteligentne, ale rzadko łagodne. Nawet brak wśród nich ogierów nie wpływał na ich temperament.

– Och, proszę cię, tato, mogłabym jeździć też na kasztance! – powiedziała Meggie. – Pomyśl tylko, jakie to byłoby okropne, gdyby ksiądz Ralph po tym wszystkim, co dla nas zrobił, przyjechał w odwiedziny i zobaczył, że sprzedaliśmy jego konia!

Paddy spojrzał na nią zamyślony.

– Wątpię, Meggie, żeby ksiądz Ralph nas odwiedził.

– Ale to przecież możliwe! Nigdy nie wiadomo!

Nie wytrzymał błagalnego spojrzenia oczu tak podobnych do oczu Fee. Nie mógł sprawić jej przykrości, skoro i tak, biedactwo, cierpiała.

– No dobrze, Meggie, zatrzymamy klacz, ale musisz jeździć na niej tak samo regularnie jak na wałachu, bo nie będę trzymał w Droghedzie spasionego konia, słyszysz?

Nie lubiła przedtem dosiadać kasztanki, ale po tej rozmowie jeździła na zmianę na obu koniach, żeby miały odpowiednią porcję ruchu.

Dobrze się złożyło, że pani Smith, Minnie i Cat świata nie widziały poza bliźniakami. Dzięki temu mieli używanie, gdy Meggie wyjeżdżała na pola, a Fee godzinami przesiadywała przy sekretarzyku w salonie. Włazili wszędzie, ale tryskali przy tym taką radością, że nikt nie potrafił długo się na nich gniewać. Wieczorem w swojej chałupce pani Smith, z dawien dawna nawrócona na katolicyzm, klękała do modlitwy z sercem przepełnionym wdzięcznością i dziękczynieniem. Za życia męża nie doczekała się potomstwa, a przez wiele lat żadne dziecko nie przestąpiło progu rezydencji, gdyż jej mieszkańcom zabroniono zadawać się z rodzinami pastuchów z domów nad strumieniem. Po przyjeździe Clearych wreszcie pojawiły się dzieci. Dawało się to odczuć szczególnie teraz, kiedy Jims i Patsy zamieszkali na stałe w domu Mary Carson.

Minęła sucha zima i nie nadeszły letnie deszcze. Wysoka, bujna trawa spłowiała i uschła w ostrym słońcu, nawet wnętrze źdźbła kruszyło się między palcami. Patrząc na pola trzeba było mrużyć oczy pod rondem kapelusza. Trawa srebrzyła się, a pośród migotliwych niebieskich miraży buszowały powietrzne wiry, usypując coraz to nowe, nietrwałe kupki suchych liści i połamanych traw.

Ależ to była posucha! Nawet drzewa straciły soki, a kora opadała sztywnymi łamliwymi wstęgami. Na razie nie groził owcom głód – trawy powinno wystarczyć jeszcze na rok, a może dłużej – ale nikomu nie podobała się ta martwota. Mogło się przecież darzyć, że deszcze nie spadną ani za rok, ani za dwa lata. W dobrym roku opady wynosiły od dziesięciu do piętnastu cali, w złym poniżej pięciu, a czasem tyle co nic.

Mimo upału i much Meggie kochała życie na polach, lubiła prowadzić stępa kasztankę za beczącym stadem owiec. Psy padały do ziemi z wywalonymi jęzorami, z pozoru nieuważne, ale jeśli choć jedna owca wyskoczyła ze zbitej gromady, najbliższy pies rzucał się do niej z mściwym zacięciem i chwytał ostrymi kłami kopytko.

Meggie nadjechała na czele stada – co za ulga po kilku milach łykania kurzu wzbijanego przez owce – i otworzyła bramę. Odczekała cierpliwie, aż psy, zachwycone, że mogą się wykazać, przegonią owce na drugie pole. Trudniej było gonić bydło, bo woły wierzgały i szarżowały, nieraz uśmiercając nieostrożnego psa, ale psy uwielbiały tę niebezpieczną robotę. Nie wymagano jednak od Meggie, żeby pędziła bydło, tym zajmował się Paddy.

Psy wciąż fascynowały Meggie nieprzeciętną inteligencją. Najwięcej było w Droghedzie pospolitych, złotobrązowych owczarków o beżowych łapach, piersiach i brwiach, zdarzały się także większe psy queenslandzkie, stalowoszare, czarno cętkowane, oraz najrozmaitsze mieszańce. Suki, kryte planowo w czasie cieczki pęczniały i szczeniły się. Podrośnięte i odłączone od matki szczenięta wypróbowywano na polach. Jeżeli się sprawdziły, trzymano je lub sprzedawano, jeżeli nie, zabijano.