Выбрать главу

Robert Sheckley

Ptaki-czujniki

Gelsen wszedłszy do sali stwierdził, że wszyscy producenci ptaków-czujników już są. Było ich sześciu oprócz niego i w pokoju zrobiło się niebiesko od dymu drogich cygar.

— Siemasz, Charlie — zawołał jeden z nich na widok Gelsena.

Pozostali przerwali na chwilę rozmowę, by machnąć mu niedbale ręką na powitanie. Uświadomił sobie kwaśno, że jako producent ptaków-czujników należał do grupy pracującej nad zbawieniem ludzkości. Bardzo ekskluzywnej. Ale jeśli chcesz ratować rodzaj ludzki, musisz mieć zamówienie rządowe.

— Brakuje jeszcze pełnomocnika rządu — poinformował Gelsena jeden z obecnych. — Spodziewamy się go lada chwila.

— Mamy zielone światło — dodał drugi.

— Wspaniale. — Gelsen znalazł sobie krzesło w pobliżu drzwi i powiódł wzrokiem po sali. Zebranie robiło wrażenie zbiórki harcerskiej. Sześciu uczestników hałaśliwością nadrabiało nikłą liczebność. Prezes Zjednoczenia Południowego wydzierał się na całe gardło mówiąc o niezwykłej wytrzymałości ptaków. Zwracał się do dwóch innych prezesów, którzy uśmiechając się i kiwając głowami usiłowali mu przerwać — jeden wywodem na temat tego, jak to świeżo przeprowadził test na pomysłowość ptaków, drugi charakterystyką nowego aparatu zasilającego.

Trzej pozostali, tworzący małą, zwartą grupkę, połączyli swe głosy w czymś, co można by nazwać jedynie peanem pochwalnym na cześć ptaków.

Gelsen zauważył, że wszyscy stoją prosto, sztywno, jakby byli zbawcami ludzkości. Czuli się nimi rzeczywiście. Nie wydało mu się to zabawne. Jeszcze parę dni temu sam się za takiego uważał. Za brzuchatego, z lekka łysiejącego świętego.

Westchnął i zapalił papierosa. Na początku był pełen entuzjazmu, tak jak i oni. Pamięta doskonale, jak powiedział do Macintyre’a, swojego głównego inżyniera: „Mac, nadchodzą nowe czasy. Ptaki to nasza odpowiedź”. A Macintyre, również wyznawca idei ptaków, poważnie skinął głową.

Jakież cudowne wszystko się wtedy wydawało! Prosta, pewna odpowiedź na jeden z poważniejszych problemów ludzkości, zawarta w odrobinie nierdzewnego metalu, kryształu i plastyku.

I pewnie właśnie dlatego ogarnęły go teraz wątpliwości. Gelsen podejrzewał, że rozwiązanie jednego z najpoważniejszych problemów ludzkości nie może być aż tak łatwe. To musi mieć jakiś słaby punkt.

Ostatecznie zbrodnia jest zbyt starym problemem, żeby tak świeży wynalazek jak ptaki mógł stanowić jego rozwiązanie.

— Panowie — wszyscy rozmawiali w takim podnieceniu, że nikt nie zauważył wejścia pełnomocnika rządu. Nagłe zrobiło się cicho jak makiem zasiał. — Panowie — powtórzył tłusty przedstawiciel rządu — prezydent w porozumieniu z kongresem postanowił powołać we wszystkich mniejszych i większych ośrodkach miejskich specjalne placówki do spraw ptaków-czujników.

Na sali zapanowało ożywienie. Mimo wszystko jednak będą mieli szansę ocalić ludzkość, pomyślał Gelsen, i z niepokojem zadał sobie pytanie, co w tym może być niewłaściwego.

Uważnie słuchał, jak przedstawiciel rządu referował plany dystrybucji. Otóż kraj miał zostać podzielony na siedem okręgów, z których każdy miał być zaopatrywany przez jednego producenta. Oznaczało to oczywiście monopol, ale nie było innego wyjścia. Podobnie jak w przypadku łączności telefonicznej, jest to sprawa ogólnego dobra, a tym samym nie może być mowy o żadnej konkurencji. Ptaki-czujniki miały służyć wszystkim jednakowo.

— Prezydent ma nadzieję — ciągnął przedstawiciel rządu — że organizacja służby ptasiej zostanie zakończona w możliwie najkrótszym terminie. Będziecie mieli pierwszeństwo w uzyskiwaniu takich surowców, jak metale strategiczne, nie mówiąc o sile roboczej i tym podobnych.

— Jeśli o mnie chodzi — powiedział prezes Zjednoczenia Południowego — pierwszą partię ptaków mogę dostarczyć w ciągu tygodnia. Wszystko jest zapięte na ostatni guzik.

Reszta obecnych zajęła podobne stanowisko. Fabryki już od miesięcy były gotowe do rozpoczęcia produkcji. Ostatecznie przyjęto znormalizowane urządzenia i tylko czekano na zezwolenie czynników oficjalnych.

— Świetnie — rzekł przedstawiciel rządu. — Jeśli to wszystko, to myślę, że możemy… czy są jakieś pytania?

— Tak — odparł Gelsen. — Chciałbym wiedzieć, czy do produkcji zatwierdzony jest obecny model.

— Oczywiście — odrzekł pełnomocnik rządu. — Jest najdoskonalszy.

— Mam pewne zastrzeżenia — oświadczył Gelsen wstając. Koledzy zmierzyli go lodowatym wzrokiem. Ten człowiek opóźnia nadejście złotej ery.

— Jakiej natury? — zapytał pełnomocnik.

— Przede wszystkim chciałbym się zastrzec, że w pełni popieram wprowadzenie urządzeń mechanicznych służących zapobieganiu zbrodni. Od wieków istnieje ogromna tego potrzeba. Kwestionuję jedynie układy uczenia. Ożywiają one niejako maszynę, wyposażając ją w rodzaj świadomości. Nie mogę tego aprobować.

— Ależ sam pan przecież dowodził, że ptaki nie będą w pełni doskonałe, jeżeli nie wmontuje im się takich obwodów. Bez tego zdołają udaremnić zaledwie jakieś siedemdziesiąt procent morderstw.

— Wiem o tym — odrzekł Gelsen trochę niepewnie. Wydaje mi się jednak, że umożliwienie maszynie podejmowania decyzji, do których ma prawo jedynie człowiek, kryje w sobie niebezpieczeństwo natury moralnej — uparcie obstawał przy swoim.

— Daj spokój, Gelsen! — wykrzyknął jeden z kolegów. To nie ma z tym nic wspólnego. Będzie to jedynie potwierdzenie decyzji wszystkich uczciwych ludzi od początku świata.

— Całkowicie się z tym zgadzam — oświadczył pełnomocnik rządu. — Ale rozumiem jednocześnie zastrzeżenia pana Gelsena. To rzeczywiście smutne, że rozwiązywanie naszych, ludzkich problemów musimy powierzać maszynom, a jeszcze smutniejsze, że maszyny muszą egzekwować nasze prawa. Ale pan będzie uprzejmy nie zapominać, panie Gelsen, że praktycznie nie istnieje inny sposób zapobieżenia zbrodni, zanim do niej dojdzie. Byłoby to nieuczciwe w stosunku do wszystkich tych, którzy ciągle giną niewinnie, gdybyśmy z pobudek czysto filozoficznych ograniczali możliwości ptaków-czujników. Czy nie zgadza się pan ze mną?

— No, owszem — odrzekł bez przekonania Gelsen. Tłumaczył to sobie tysiące razy, ale ciągłe jeszcze coś go niepokoiło. Będzie musiał pogadać z Macintyre’em.

Pod koniec konferencji uderzyła go pewna myśl. Gelsen uśmiechnął się. Wielu policjantów zostanie bez pracy.

— No i co ty na to? — zapytał funkcjonariusz policji Celtrics. — Piętnaście lat człowiek harował w Wydziale Zabójstw po to, żeby go w końcu wygryzła jakaś tam maszyna. — Przejechał dużą, czerwoną dłonią po czole i pochylił się nad biurkiem kapitana. — I proszę: czy nauka nie jest wspaniała?

Dwóch innych policjantów, też byłych pracowników Wydziału Zabójstw, ponuro pokiwało głowami.

— Nie martw się — rzekł kapitan. — Urządzimy cię w Kradzieżach. Zobaczysz, na pewno ci się spodoba.

— Nie mogę się z tym pogodzić — narzekał Celtrics — żeby jakiś cholerny kawałek blachy i szkła rozwiązywał za człowieka sprawy morderstw.

— Niezupełnie — odparł kapitan. — Zadaniem ptaków-czujników jest zapobieganie zbrodni, zanim do niej dojdzie.

— Wobec tego trudno tu mówić o zbrodni — odparł jeden z policjantów. — Chodzi mi o to, że przecież nie można powiesić człowieka za morderstwo, dopóki go nie popełni, prawda?

— A tym samym nie można go aresztować — dodał Celtrics.

— Nie mam pojęcia, jak sobie z tym poradzą — przyznał kapitan.