Zapadła cisza. Kapitan ziewnął i spojrzał na zegarek.
— Jednego nie rozumiem — powiedział Celtrics — jak oni to robią? Od czego się to wszystko zaczęło, kapitanie?
Kapitan pilnie studiował twarz Celtricsa, usiłując doszukać się w niej śladów ironii — ostatecznie od miesięcy ptaki-czujniki nie schodziły z łamów gazet. Uświadomił sobie jednak, że Celtrics, podobnie jak jego kumple, rzadko kiedy czyta cokolwiek poza wiadomościami ze sportu.
— No więc — zaczął usiłując przypomnieć sobie, czego się dowiedział z niedzielnych dodatków — ci uczeni zajmowali się kryminologią. Przeprowadzali badania nad mordercami, żeby się przekonać, na jakiej zasadzie oni działają. Stwierdzili, że ich mózg wysyła zupełnie inny rodzaj fal niż mózg zwykłego człowieka. I ich gruczoły też funkcjonują inaczej. A to wszystko można zaobserwować w chwili, kiedy właśnie mają popełnić zbrodnię. No i ci uczeni wynaleźli takie urządzenie — coś w rodzaju czerwonego sygnału, który się zapala, w momencie kiedy powstają te fale.
— Uczeni — powtórzył z goryczą Celtrics.
— Ale właściwie to nie wiedzieli, co z tym urządzeniem zrobić. Było za duże i niewygodne w eksploatacji. Zbudowali więc na podobnej zasadzie mniejsze jednostki i rozesłali je do kilku komisariatów. Zdaje się, że nawet jeden taki aparat był w naszym stanie. Ale nie zdało to egzaminu. Nie można było zdążyć na czas, żeby zapobiec zbrodni. Dlatego skonstruowali ptaki-czujniki.
— Nie wierzę, żeby one skutecznie działały — upierał się jeden z policjantów.
— Owszem, działają. Czytałem o wynikach próbnych akcji. Te ptaki potrafią wyniuchać zbrodniarza, zanim zamorduje. A wtedy wywołują u niego coś w rodzaju potężnego szoku i to wystarcza, żeby faceta zniechęcić.
— Kapitanie, likwiduje pan Wydział Zabójstw? — zapytał Celtrics.
— Nie — odparł kapitan. — Zostawię załogę kadrową, zobaczymy, jak się te ptaki będą spisywać.
— Też! — parsknął Celtrics. — Załogę kadrową. To śmieszne!
— Możliwe. Ale mimo to zostawię kilku ludzi. Wydaje mi się, że ptaki nie dadzą sobie z tym wszystkim rady.
— Dlaczego?
— Niektórzy mordercy nie wysyłają tych fal — odrzekł kapitan usiłując sobie przypomnieć dalsze szczegóły przeczytanego artykułu. — A może ich gruczoły nie działają czy coś w tym rodzaju?
— A którzy to są? — zapytał Celtrics z zawodową ciekawością.
— Dokładnie nie wiem. Ale słyszałem, że powymyślali jakieś cholerne urządzenia, więc pewnie niedługo ze wszystkimi sobie te ptaki poradzą.
— W jaki sposób?
— Uczą się. To znaczy ptaki. Tak jak ludzie.
— Bujasz.
— Nic podobnego.
— Już ja tam lepiej na wszelki wypadek naoliwię moją spluwę. Człowiek nie może ufać tym uczonym.
— Masz rację.
— Jakieś ptaki sobie wymyślili! — parsknął pogardliwie Celtrics.
Ponad miastem szybował leniwie ptak-czujnik. Jego aluminiowa pokrywa lśniła w porannym słońcu, a na rozpostartych skrzydłach tańczyły plamy światła. Ptak leciał bezszelestnie, ale wyczulony był na każdy bodziec. Układ orientacji przestrzennej informował go, gdzie się znajduje, i utrzymywał krzywą lotu. Oczy i uszy, stanowiące jeden zespół, nie przestawały szukać, wypatrywać.
I nagle — błyskawiczny elektroniczny refleks: ptak zaczął reagować na jakiś bodziec. Ośrodek koordynacji sprawdził wrażenie, porównując je z elektrycznymi i chemicznymi danymi zawartymi w pamięci. Przekaźnik włączył się samoczynnie.
Pod wpływem coraz silniejszych bodźców ptak spiralnym lotem opadał w dół. Czuł wydzielinę pewnych gruczołów; smakował osobliwą falę wysłaną przez czyjś mózg.
Gotowy do ataku spikował w porannym jasnym słońcu.
Dinelli był w takim napięciu, że nie zauważył zbliżającego się ptaka. Z wycelowanym pistoletem wpatrywał się w potężną postać właściciela sklepu.
— Nie zbliżaj się!
— Chcesz mnie zabić, nędzny łobuzie?! — powiedział kupiec i postąpił krok naprzód. — Uważaj, bo ci gnaty poprzetrącam, ty pokurczu jeden! — Zbyt głupi czy też zbyt odważny, żeby docenić groźbę wycelowanej w siebie broni, ruszył na małego opryszka.
— Dobra, już dobra — rzekł Dinelli w stanie kompletnej paniki. — Zjeżdżaj…
Potężne wyładowanie elektryczne przewróciło go na plecy. Pistolet wystrzelił, niszcząc wystawę pełną produktów spożywczych.
— Co to ma znaczyć, u diabła? — powiedział właściciel sklepu patrząc na ogłuszonego złodzieja. W tym momencie dostrzegł błysk skrzydeł. — A niech to wszyscy diabli, te ptaki rzeczywiście działają!
Patrzył tak długo, aż srebrzyste skrzydła znikły mu z oczu, po czym zadzwonił na policję.
Ptak powrócił do swego punktu obserwacyjnego ponad miastem. Jego ośrodek koordynacji zarejestrował nowe informacje dotyczące morderstwa. Z wieloma faktami zetknął się po raz pierwszy.
Nowe dane zostały przekazane jednocześnie wszystkim pozostałym ptakom, które z kolei nadesłały swoje spostrzeżenia. Między ptakami nie ustawała wzajemna wymiana informacji, metod i definicji.
Teraz, kiedy ptaki-czujniki płynęły z taśmy montażowej nieprzerwanym strumieniem, Gelsen pozwolił sobie na małe odprężenie. Jego zakłady zawsze na czas wywiązywały się z zamówień, na pierwszym miejscu uwzględniając potrzeby dużych ośrodków miejskich w jego okręgu.
— Wszystko idzie gładko, szefie — powiedział inżynier Macintyre wchodząc po zakończeniu swojego normalnego obchodu.
— Pierwszorzędnie. Siadaj.
Ogromny mężczyzna usiadł i zapalił papierosa.
— Już kawał czasu, jakeśmy zaczęli produkcję, co? — odezwał się Gelsen, któremu nic lepszego nie przyszło do głowy.
— Aha — zgodził się Macintyre. Oparł się wygodnie, głęboko zaciągając się papierosem. Był jednym z konsultantów przy opracowywaniu prototypu ptaka. Od tamtej pory upłynęło sześć lat. Cały czas pracował u Gelsena i mężczyźni zaprzyjaźnili się serdecznie.
— Chciałem cię zapytać o jedną rzecz — Gelsen zawiesił głos. Nie wiedział, jak to sformułować. Zapytał więc po prostu: — Co ty myślisz o ptakach, Mac?
— Kto? Ja? — inżynier uśmiechnął się nerwowo. Od momentu, kiedy zrodziła się koncepcja ptaka-czujnika, nie potrafił jeść, pić ani spać, żeby o tym nie myśleć. Jaki więc mógł mieć do tej sprawy stosunek! — To przecież wspaniała rzecz!
— Nie o to mi chodzi — odparł Gelsen. Chodziło mu właściwie o to, żeby ktoś wreszcie zrozumiał jego punkt widzenia. — Czy nie uważasz, że myśląca maszyna może kryć w sobie niebezpieczeństwo?
— Nie sądzę, szefie. A dlaczego pytasz?
— Słuchaj, Mac, nie jestem ani uczonym, ani inżynierem. Ja po prostu finansuję tę całą imprezę, a reszta to już wasza sprawa. Ale jako laika ptaki zaczynają mnie przerażać.
— Nie widzę żadnych powodów.
— Nie podobają mi się te układy uczenia.
— Dlaczego? — Macintyre znów się uśmiechnął. — Wiem, nie ty jeden się boisz. Obawiacie się, że pewnego pięknego poranka wasze maszyny ockną się i zapytają: „Właściwie co my tutaj robimy? To my powinnyśmy rządzić światem”. O to ci chodzi, co?
— Coś w tym rodzaju — przyznał Gelsen.
— Nie ma obawy — odparł Macintyre. — Rzeczywiście ptak-czujnik to skomplikowane urządzenie, ale na przykład taka maszyna licząca z MIT jest o całe niebo bardziej skomplikowana. A poza tym ptaki nie mają świadomości.
— Nie. Ale mogą się uczyć.