Выбрать главу

Gelsen stał zamyślony koło swego biurka. Czy ptaki nie mogą odróżnić morderstwa od legalnie wykonywanego zawodu? Najwyraźniej nie. Dla nich morderstwo to morderstwo. Bez żadnych wyjątków. Zasępił się. Trzeba będzie im trochę skalibrować obwody.

Ale niewiele, zdecydował pospiesznie. Tak żeby tylko trochę lepiej potrafiły różnicować zjawiska. Usiadł i znów pogrążył się w papierach, usiłując nie dopuścić do głosu dawnego strachu.

Przywiązali skazańca do krzesła elektrycznego i przypięli mu elektrodę do nogi.

— Och! Och! — jęczał, niezupełnie świadom tego, co się z nim dzieje.

Na ogoloną głowę włożono mu hełm i dopięto ostatnie paski. Jego cichy jęk nie ustawał.

I wtedy wleciał ptak. Którędy się dostał — nikt nie wiedział. Więzienia są wielkie, masywne, z wieloma zaryglowanymi drzwiami, a jednak ptak dostał się jakoś do środka… żeby zapobiec zbrodni.

— Wyrzućcie go stąd! — krzyknął dozorca i sięgnął do wyłącznika. Ptak zwalił go z nóg.

— Co to ma znaczyć?! — wrzasnął strażnik i sam wyciągnął rękę. Ale w tej chwili runął na podłogę obok dozorcy.

— To nie morderstwo, idioto! — krzyknął drugi strażnik. Wyjął broń, żeby zestrzelić szybującego pod sufitem metalowego ptaka.

Wyczuwając to ptak cisnął nim o ścianę.

W pomieszczeniu zapanowała cisza. Po chwili skazaniec, w hełmie na głowie, zaczął chichotać. Ale zaraz przestał. Ptak polatując nad nim pilnował, żeby nie popełniono żadnej zbrodni.

Łączącą ptaki siatką popłynęły nowe informacje. Tysiące nie kierowanych przez nikogo, niezależnych ptaków zarejestrowały je i zaczęły zgodnie z nimi działać.

Bicie, duszenie czy w jakikolwiek inny sposób przerwanie funkcji życiowych jednego żywego organizmu przez drugi żywy organizm. Nowe akty gwałtu wymagające interwencji.

— No, bujaj się! — wykrzyknął farmer Ollister i ponownie uniósł bat. Koń wierzgnął i wóz turkocząc i podskakując na wybojach żwawiej ruszył do przodu. — No, ruszaj się, ty chabeto cholerna! — wrzasnął farmer i znów uniósł bat.

Ale bat nie spadł. Czujny ptak, węsząc w tym akt gwałtu, zwalił chłopa z kozła.

Żywy organizm? Co to jest żywy organizm? W miarę poznawania nowych faktów ptaki rozszerzały swoje definicje, mając tym samym coraz więcej pracy.

Sylwetka jelenia rysowała się wyraźnie na tle lasu. Myśliwy uniósł strzelbę i starannie wycelował. Nie zdążył jednak pociągnąć za spust.

Wolną ręką Gelsen otarł spoconą twarz.

— W porządku — powiedział do telefonu. Wysłuchał spokojnie obelg płynących z drugiej strony przewodu, po czym lekko odłożył słuchawkę na widełki.

— Co tym razem? — zapytał Macintyre. Był nie ogolony, miał rozluźniony krawat i rozpiętą koszulę.

— Następny rybak — odparł Gelsen. — Ptaki nie dają mu łowić, mimo że jego rodzina przymiera głodem. Pyta, co zamierzamy w tej sprawie zrobić.

— Ile już jest zażaleń?

— Nie mam pojęcia. Nie otwierałem jeszcze poczty.

— Wydaje mi się, że wiem, na czym kłopot polega — rzekł ponuro Macintyre, z miną człowieka, który poniewczasie wie, jak doszło do tego, że wysadził ziemię w powietrze.

— Ciekaw jestem.

— Wszyscy założyli z góry, że my chcemy zapobiec wszelkim morderstwom. A myśmy sobie wyobrażali, że ptaki będą myślały tak samo jak my. Powinniśmy jaśniej sprecyzować warunki.

— Ale wiesz co — powiedział Gelsen — zanim je sprecyzujemy, musimy wiedzieć dokładnie, co to są morderstwa i dlaczego się zdarzają. A z kolei gdybyśmy to wiedzieli, ptaki nie byłyby nam potrzebne.

— Nie jestem tego pewny. Po prostu trzeba im powiedzieć, że niektóre sytuacje noszące pozory morderstwa nie są morderstwami.

— Ale dlaczego one przeszkadzają rybakom? — zapytał Gelsen.

— A dlaczego miałyby nie przeszkadzać? Ryby i zwierzęta są żywymi organizmami. To po prostu tylko my uważamy, że zabijanie ich nie jest mordowaniem.

Zadzwonił telefon. Gelsen spojrzał na niego z wściekłością i nacisnął guzik radiotelefonu.

— Prosiłem przecież, żeby nie łączyć telefon6w. Żadnych.

— To Waszyngton — odparła sekretarka. — Myślałam, że…

— Przepraszam. — Gelsen podniósł słuchawkę. — Tak, oczywiście, że kłopot. Tak? W porządku, zastosuję się odłożył słuchawkę.

— Krótko węzłowato — oznajmił Macintyre’owi. — Mamy chwilowo wycofać ptaki.

— To nie będzie takie proste — odparł Macintyre. Wiesz przecież, że one właściwie nie podlegają żadnej kontroli. Raz na tydzień zgłaszają się tylko na przegląd techniczny. Będziemy je musieli jeden po drugim po prostu wyłączać.

— Trudno, musimy się za to wziąć. Firma Monroe z wybrzeża wyłączyła już blisko czwartą część swoich ptaków.

— Trzeba im będzie wmontować obwody ograniczające.

— Pięknie — odrzekł Gelsen z goryczą. — Nie posiadam się wprost ze szczęścia.

Ptaki uczyły się błyskawicznie, w zawrotnym tempie rozszerzając zasięg swego działania i powiększając wiedzę. Stale uogólniały luźno sformułowane pojęcia, sprawdzały je w praktyce i ponownie uogólniały.

Żeby zapobiec zbrodni…

Metal i elektrony rozumują dobrze, ale nie na ludzką modłę.

Żywy organizm? Każdy żywy organizm.

Ptaki wzięły na siebie obowiązek chronienia wszystkiego, co żyło.

Mucha bzycząc latała po pokoju. Przysiadła na chwilę na stole, po czym zerwała się i poleciała w stronę parapetu. Ze zwiniętą w rulon gazetą w ręku skradał się do niej starszy mężczyzna.

Morderca!

W mgnieniu oka ptaki zniżyły lot i… uratowały muchę. Starszy człowiek wił się przez chwilę na podłodze, po czym znieruchomiał. Doznał lekkiego szoku, który okazał się jednak śmiertelny dla starczego roztrzepotanego serca. Ale przedmiot ataku został uratowany, i to było najważniejsze. Ocalić ofiarę, a agresorowi dać nauczkę.

Gelsen zapytał poirytowany:

— Dlaczegoście ich nie powyłączali?

Zastępca szefa do spraw kontroli technicznej wskazał ręką. Na podłodze w rogu warsztatów remontowych leżał szef. Właśnie odzyskiwał przytomność.

— Próbował wyłączyć jednego z nich — wyjaśnił zastępca. Miał splecione dłonie i wyraźnie usiłował opanować ich drżenie.

— To śmieszne! Przecież one są zupełnie pozbawione instynktu samozachowawczego.

— Tak? To sam spróbuj coś z nimi zrobić. Poza tym myślę, że one przestaną się zgłaszać.

Jakim cudem? Jak mogło do tego dojść? — Gelsen zaczął rozważać problem. Ptaki w dalszym ciągu nie potrafiły dokładnie sprecyzować, czym jest właściwie żywy organizm. Kiedy pierwsza partia została wyłączona w zakładach Monroego, reszta zdążyła już pewnie przetworzyć nowe dane.

Musiały przyjąć, że same są żywymi organizmami. Nikt im nigdy nie powiedział, że nie są. I nie ulega wątpliwości, że wykonują większość funkcji właściwych żywym organizmom.

Powróciły dawne obawy. Gelsen roztrzęsiony wybiegł z warsztatów remontowych. Chciał jak najprędzej porozumieć się z Macintyre’ern.

Pielęgniarka podała chirurgowi gąbkę.

— Skalpel.

Podała mu skalpel. Chirurg zrobił pierwsze nacięcie. I nagle poczuł, że mu coś przeszkadza.

— Kto go tutaj wpuścił’?

— Nie mam pojęcia — odparła pielęgniarka głosem stłumionym przez maskę.