Выбрать главу

Pociągnął obfitą porcję, a potem znów spojrzał na istotę zamkniętą w pułapce.

— Brrr!

— To musi być jakiś nowy okaz — powiedział Dailey. — Okaz koszmarny, w każdym razie. Co byś powiedział na to, żeby raczej przenieść się nad jezioro i zapomnieć o tym wszystkim?

— Nie ma mowy. Nawet w książkach zoologicznych nigdy nie widziałem niczego, co by było do tego podobne. Jakaś rasa nie znana uczonym. Gdzie to schować?

— Schować?!!

— Oczywiście. Nie można przecież zostawić tego w sidłach. Trzeba zbudować jakąś klatkę i zastanowić się nad tym, co toto może jeść.

Twarz Thurstona straciła swój zwykły spokojny wyraz. — Posłuchaj, Ed. Nie mam najmniejszego zamiaru spędzić moich wakacji z czymś podobnym. Może to jest jadowite, a jestem zupełnie pewien, że jest brudne. — Złapał oddech i ciągnął: — To coś, co jest w tych sidłach, nie jest normalne. To jest… to jest nieludzkie.

Dailey zaśmiał się szyderczo:

— Tak samo właśnie mówiono o pierwszym samochodzie Forda i o żarówce Edisona. Te sidła są nowym świadectwem postępu i wiedzy.

— Nie jestem bynajmniej przeciwny postępowi — zaprotestował Thurston — ale myślę…

— Powiesz mi później. Najpierw zbudujmy klatkę i znowu nastawmy sidła.

Thurston coś mruknął, ale poszedł za nim.

Dlaczego jeszcze cię tu nie ma, Samish!

Czy nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji? Pomyśl o swoim starym przyjacielu! Pomyśl o pięknej Fregel, o lśniącej sierści, którą kocham, dla której zaryzykowałem tę całą awanturę. Przynajmniej daj mi odpowiedź.

Ziemianie użyli sideł, które — rzecz jasna — nie były żadnymi sidłami, lecz przekaźnikiem materii. Nadajnik ukryłem na planetoidzie i wysyłam trzy zwierzęta, które znalazłem w ogrodzie.

Ziemianie wydobywali je z przekaźnika, w miarę jak je wysyłałem, zastanawiam się po co. Ale Ziemianie chowają wszystko, co znajdą. Gdy trzecie zwierzę zostało wysłane i nie wróciło, powiedziałem sobie, że wszystko gotowe.

Przygotowałem więc czwartą i ostatnią przesyłkę, tę jedynie ważną, wobec której wszystkie poprzednie były tylko manewrem przygotowawczym.

Znajdowały się w trzech klatkach odnalezionych w przybudówce przyległej do chaty. Thurston ze wstrętem patrzył na klatki. Każda z nich ukrywała jednego stwora.

— Pfuj! — mówił Thurston. — Cóż za zapach!

Pierwsza klatka zawierała pierwszą zdobycz, zwierzę wyposażone w czułki i w kleszcze jak u kraba. W następnej klatce znajdowała się istota latająca, zaopatrzona w trzy pary skrzydeł pokrytych łuskami. W ostatniej coś, co można by nazwać wężem, gdyby nie to, że miało dwie głowy, po jednej z każdej strony. W klatkach znajdowały się poza tym miseczki z mlekiem, kawałkami mięsa, jarzyny, trawa i łupiny — lecz wszystko to było nietknięte.

— Nic nie chcą jeść — stwierdził Dailey ze smutkiem.

— Z pewnością są chore — zapewniał Thurston. Mogą rozsiewać bakterie. Powinniśmy się ich pozbyć, Ed! Dailey ze złością spojrzał na przyjaciela.

— Czy nigdy nie marzyłeś o sławie, Tom?

— Hę?

— Tak, o sławie. O tym, że twoje nazwisko może być znane potomnym.

— Nigdy nie myślałem o czymś takim.

— Nigdy?

Thurston głupio się uśmiechnął.

— Ba! Któż nigdy nie marzył o sławie…? Ale do czego zmierzasz?

— Te stworzenia — cierpliwie wyjaśniał Dailey — są unikatami. Ofiarujemy je do muzeum.

— Ach! — krzyknął Thurston.

— Wystawa Daileya i Thurstona… Wystawa istot nie znanych aż po dzień dzisiejszy…

— Może nadadzą im nasze imiona — ożywił się Thurston. — Ostatecznie to myśmy je odkryli.

— Będą musieli to zrobić. I nasze imiona przejdą do potomności, obok imion Linneusza, Darwina i Kolumba.

— Hm! — chrząknął Thurston, zatopiony w myślach. Pewnie masz rację. Zajęłoby się tym Muzeum Historii Naturalnej. Zorganizują wystawę…

— Myślałem nie tylko o wystawie… Myślałem raczęj o całym oddziale muzeum… oddział Daileya i Thurstona. Thurston patrzył na przyjaciela ze zdumieniem. W tym Daileyu tkwiły głębie, których nigdy by nie podejrzewał. — Ed, ale my dysponujemy tylko trzema okazami. A trzema okazami nie zapełnimy całego oddziału…

— Tam, skąd przybyły te trzy, są z pewnością i inne. Chodźmy spojrzeć na sidła.

Tym razem w sidłach tkwiła istota wysoka prawie na metr, o małej zielonkawej głowie i z rozwidlonym ogonem. Miała około tuzina czułek, którymi poruszała z furią.

— Tamte były łagodniejsze — zauważył Thurston z niepokojem. — Ta może być niebezpieczna.

— Schwytamy ją w sieć — zadecydował Dailey. — A potem zredagujemy raport dla muzeum.

Naprawdę z wielkim trudem udało im się wcisnąć zwierzę do klatki. Znowu nastawili sidła i Dailey wysłał do muzeum Historii Naturalnej telegram tej treści:

ODKRYLIŚMY CO NAJMNIEJ CZTERY ZWIERZĘTA KTÓRE JAK SĄDZĘ, NALEŻĄ DO NIEZNANYCH GATUNKÓW STOP CZY DYSPONUJECIE MIEJSCEM NA EKSPOZYCJĘ STOP POSTARAJCIE SIĘ ZARAZ KOGOŚ DO NAS PRZYSŁAĆ.

Później, na prośbę Thurstona, przesłał jeszcze do Muzeum szczegółowe opisy istot; a to po to, żeby nie wzięto go za jakiegoś żartownisia.

Tego samego popołudnia Dailey wyłożył Thurstonowi swoją teorię. W tych stronach musiała istnieć jakaś izolowana okolica, w której zachowały się do dziś zwierzęta przedhistoryczne. Nie schwytano ich nigdy przedtem z tego prostego powodu, że ze względu na swój wiek nabyły one niezwykłej przezorności i doświadczenia. Ale te sidła, działające na zupełnie nowej zasadzie osmozy, okazały się silniejsze od ich przezorności i sprytu.

— Jednakże te strony zostały chyba zbadane — oponował Thurston.

— Jak się okazało, niewystarczająco — odparł Dailey z niezbitą logiką.

Gdy wieczorem poszli do sideł, były puste.

Musiałem cię źle słyszeć, Samish. Może zechcesz trochę powiększyć wolumen. Albo jeszcze lepiej: przyjdź tutaj sam. Po co mnie wywołujesz? Nie jest to dla mnie zbyt wielką pomocą. Moja sytuacja jest coraz bardziej rozpaczliwa.

Co, Samish? Koniec historii? Po wysłaniu trzech zwierząt przez przekaźnik byłem gotów. Nadszedł czas, abym poszukał mojej żony.

Koniec końców poprosiłem ją, żeby poczołgała się ze mną trochę po ogrodzie. Była zachwycona.

— Powiedz mi, najdroższy — spytała — czy ostatnio nic cię nie dręczy?

— Uhm — odparłem.

— Czy może ja zrobiłam ci jakąś przykrość?

— Ależ nie, kochanie, ty jesteś zupełnie w porządku… Na nieszczęście, okazuje się, że to nie wystarcza. Mam zamiar ożenić się z kimś innym.

Na chwilę jakby skamieniała, jej czułki poruszały się nieskoordynowanie. Potem zawołała:

— Fregel!

— Tak — powiedziałem. — Cudowna Fregel zgodziła się dzielić mój dom.

— Ależ… zapominasz, że połączyliśmy się na całe życie. — Wiem. Tym gorzej dla ciebie, że wspomniałaś o tym drobiazgu.

I w zwykły sposób wysłałem ją przez przekaźnik materii. Och, Samish, żebyś mógł ją zobaczyć! Konwulsyjnie ruszała czułkami, wrzeszczała… a potem znikła.

Nareszcie jestem wolny! Czuję do siebie trochę wstrętu, lecz jestem wolny! Wolny, aby poślubić Fregel!