Hindus zamilkł. Popatrzył pytająco na Mychajłę. Ten zdziwiony pokiwał głową.
— To brzmi bardzo dziwnie. Nigdy czegoś takiego nie czytałem. Jednak czuję, że to nie jest religianctwo. To nauka…
— Widzisz!.. — powiedział zadowolony Swami. — Wyczułeś. A teraz coś o bogach. Agni… Czy wiesz, jak go przedstawiają?
— Jak?
— Jadącego wierzchem na jagnięciu.
— Dlaczego?
— Jagnię to symbol ofiary. Wiesz o tym?
— Wiem. Symbol kościelny. Baranek…
— Otóż to. W waszym języku pozostało nawet współbrzmienie. Agni — jagnię. Tylko że Kościół wypaczył symbole. Zamiast ognia pozostało biedne jagnię, które palono, nie wiedząc nawet po co. Sam ogień — to ofiara…
— Nie rozumiem.
— Wytłumaczę ci. Ogień, Agni — to jednolita energia wszechświata. Mówi o tym przecież nauka europejska. Jednolite pole, podstawa wszystkich przejawów materii. Symbolicznie: ofiara jednolitego pola, ognia, przejawia się w tym, że jest on we wszystkim, sam wyraża siebie w niezliczonych formach, lecz jest w niewoli, niewidzialny…
— Bardzo ciekawe… ale dziwne…
— Nie szkodzi, trzeba przyjmować również cudze sposoby myślenia — uśmiechnął się Swami. — A więc, Agni tó siła napędowa kosmosu. Bez niego nie ma ruchu, nie ma życia. A on sam jest przykuty…
— Prometeusz! — wybuchnął Mychajło. — Tytan, który przyniósł ludziom ogień z nieba.
— Może — zgodził się Hindus. — Istnieje bogactwo tradycji u różnych narodów.
— Świetnie — rzekł Sahajdak. — Niech i tak będzie. Ale ty modlisz się do niego, zwracasz się do niego. A on jest nieświadomy — twój Agni? Energia kosmiczna działa nieświadomie…
— Za to ja działam świadomie — odpowiedział Swami. — Nawiązuję z nią kontakt, z rzeką Agni, jak pływak z prądem. Można walczyć przeciw prądowi — a wówczas nieuchronnie zginiesz. Można wykorzystać ruch prądu — a wówczas prędzej osiągniesz tamten brzeg…
— Jaki brzeg? — zapytał z niedowierzaniem Mychajło. — Skąd wiesz, dokąd płynie Agni?
— Wiem. Wszystko jest bardzo proste. Jego nurt — to jedność. Ogień jest jeden dla wszystkich. A więc braterstwo, miłość, prawda, piękno — to jego nakazy. Należy w ten sposób postępować, a znajdziesz się w nurcie, dotrzesz do tamtego brzegu. Tamten brzeg — to Nowy Świat, Mychajło, gdzie ludzkość stanie się jednością…
— No cóż… Ja się zgadzam… Mów dalej! Co to jest Wisznu?
— Wisznu to właśnie jest wspólnota, jedyna przyroda, apeiron starożytnych Greków, pramateria. Agni — jest jego tworzywem, jego wysłańcem, wykonawcą. Wisznu zawsze wymieniany jest w triadzie. Jest jeszcze Sziwa i Brahma. Brahma — to symbol prawa ewolucji. Sziwa — to twórca, ale jego metodą działania jest niszczenie tego, co stare, zacofane. Sziwa — to rewolucjonista, który przygotowuje, toruje drogę dla Wisznu. A Wisznu — to równowaga, jednolite prawo, które syntetyzuje, godzi zmiany rewolucyjne i ewolucyjne, ochrania wszystkie najlepsze zdobycze…
— Wspomniałeś słowo „awatar”. Awatar Wisznu. Co to oznacza?
— Wysłaniec Wisznu.
— Przecież Wisznu nie jest bogiem, sam mi wyjaśniłeś! Jakże on może posyłać?
— Znowu nie rozumiesz symbolu. Kiedy powstaje konieczność zmian, zjawienia się elementu nowego, ewolucyjnego, zjawia się również człowiek czy kilku ludzi, którzy z pełną odpowiedzialnością biorą na siebie ciężar niezbędnego uderzenia. Stanowią oni jak gdyby punkt równowagi, na którym spoczywa dźwignia ewolucji, dynamicznego działania Wisznu…
— Nie pojmuję — pokręcił głową Mychajło — to zbyt skomplikowana filozofia.
— Wcale nieskomplikowana — zaprzeczył Swami. — Trzeba spojrzeć na te pojęcia pod nowym kątem. Patrz na cały świat jak na jednolity organizm. Kiedy w organizmie jakaś część doznała urazu, mkną tam białe ciałka krwi — obrońcy. To właśnie są awatarowie jednolitego organizmu. Działają w imię jedności, nie myśląc o sobie.
— Teraz zrozumiałem — westchnął z ulgą Mychajło. — Zgoda… Ten symbol jest teraz dla mnie jasny… Taki był Spartakus. Taras — nasz Kobziarz — taki sam. Taki był Giordano Bruno…
— Dużo ich jest — awatarów Wisznu — powiedział zamyślony Swami, wpatrując się w sufit. — Widzialnych i niewidzialnych. Różnie ich nazywają, ale na nich trzyma się planeta. A teraz spać, Mychajło. Czas już. Wszyscy zasnęli, a my tu szepczemy.
Mychajło rozebrał się szybko, bluzę i spodnie położył pod głowę, przykrył się cienkim szynelem. Potem podniósł głowę i ziewając, szepnął:
— Słuchaj, Swami…
— Co tam? — odezwał się Hindus, otrząsając się z zadumy.
— Opowiadasz takie cuda o jogach, o waszych ideałach… Więc dlaczego nie osiągnęliście tego, co my… no, w Europie?
— A wy co osiągnęliście? — zapytał drwiąco Swami.
— No, chociażby technika… Samoloty, maszyny, radio, koleje…
— Ewolucja techniczna to zjawisko czasowe. Należy rozwijać siły psychiczne, wrodzone możliwości jednostki, naszej osobowości. Człowiek dalekiej przyszłości będzie sam w sobie miał i radio, i zdolność przewidywania, i zdolność analitycznego poznawania materii. Będzie latać w powietrzu bez aparatury, stworzy sobie nowe, subtelniejsze, plastyczniejsze ciało.
— Nowe ciało? — zdziwił się Sahajdak. — To tf już…
— Pożyjemy — zobaczymy — powiedział Hindus tajemniczo. — A jeśli nie dożyjemy, zobaczą to nasze dzieci… Śpij, Mychajło…
Minęła krótka noc letnia.
Zaczął się nowy dzień katorgi. Nad górami przeszła burza, kamieniołomy zalewały potoki deszczu. Wartownicy skryli się w budkach, jeńcy mokli pod ulewą, taczki ślizgały się na chwiejnych deskach. Ludzie padali, tłukąc kolana, ręce. Kapo szalał, jego pałka nie znała wytchnienia. Słychać było strzały. Przed wieczorem w kolumnie nie doliczono się dwóch jeńców. Zwłoki wywieziono na wywrotkach. Na coś takiego nie zwracano tu już uwagi, przyzwyczajono się. Harry wieczorem był przygnębiony, posępny. Obojętnym głosem powiedział: