— Ale co to im daje? — zapytał zdumiony Mychajło. — Magia, zabobony… Co z tego ma Czarny Zakon?
— Magia to straszna siła — odpowiedział poważnie Swami. — Defilady z pochodniami, milionowe zgromadzenia, nieskończony tantryzm przemówień obłąkanych wodzów. To otumania tłum, pozbawia indywidualności, przekształca każdego uczestnika tych akcji w komórkę słuchową. Dochodzi do głosu żywioł, atawizm naszego jestestwa. Precz z nauką, precz z oświatą, precz z kulturą! Wszystko jest dozwolone! Niech żyje zwierzę! Idei nieskończoności i nieskończonej ewolucji człowieka przeciwstawiono ideę zamkniętego świata i podporządkowania się kosmicznym despotom, których wola jest prawem. Czarny Zakon przewidział wszystko. Kościoły nie ostały się, nie wytrzymały poznania naukowego, tytan rozkuł samego siebie i powraca do swego domostwa, do nieskończoności. Tajemne okultystyczne stowarzyszenia ciemnych sił, istniejących od wieków, wyciągnęły ręce do faszyzmu. Interesy magnatów finansowych zetknęły się z interesami Czarnej Loży. Ich plan — to zniszczyć naukę, zniszczyć kulturę, dać ludziom ograniczony, prymitywny pogląd na świat i wskrzesić kult okrutnego bożyszcza, Wielkiego Nieznanego. To nie jest zwykła walka, moi przyjaciele! Na szalach waży się los całej planety, być może nawet więcej niż planety…
— W głowie ml się kręci — wyszeptał Mychajło.
— Nic dziwnego — rzekł Swami. — Czarny Zakon wykorzystał dla swego celu najświętsze symbole Wschodu — Shambala, Kalapa, Aharta…
— Po co?
— Po to, by uwikłać ludzi, by odepchnąć poszukiwaczy światła od idei ewolucji. Z dawien dawna opowiadają w Himalajach legendę o wielkich mędrcach, którzy mieszkają na szczytach gór. Mówią, że utrzymują związek z dalekimi światami, że niekiedy zjawiają się sami wśród ludzi…
— Nie rozumiem — odezwał się Harry. — Kim są wobec tego ci, którzy pomagają Hitlerowi? I dlaczego wykorzystują szlachetne idee?
— Kamuflaż! To chyba jasne? Obok idei Światła kroczy idea Ciemności. W Tybecie jest mnóstwo klasztorów czarnej wiary Bon-po, Dug-pa. Wszystkie one złączone są w potężny zakon, związane z czarnym okultyzmem europejskim. Splugawiono wszystko, co najświętsze, najczystsze, zmącono idee. Zatrzymać tego procesu nie można, czarne siły muszą ujawnić swój cały potencjał. Wkrótce zbliży się do końca Kali-juga, Czarna Epoka. Tak mówią nasze księgi hinduskie. Przed końcem Kali-jugi, przed początkiem Satja-jugi, Epoki Światłości, wszystko, co najohydniejsze, ujawni się w tym lub innym kształcie…
— To straszne — powiedział Mychajło. — Aż trudno uwierzyć…
— Swami — odezwał się Harry — a może przesadzasz? Masz fantastyczne pomysły, wyobrażenia mistyczne…
— Nie ma faktów mistycznych czy realistycznych — odpowiedział Hindus surowo, spoglądając na Harry’ego. — Jestem po stronie prawdy. Nie chcę chować głowy w piasek jak struś… Nie powiadam po to, by się sprzeczać. Nie boję się gróźb Niemców. Myślałem o was…
— O nas?
— Tylko o was. Nie zapomniałeś o swym planie, Mychajło?
— Nie — szepnął chłopiec. Popatrzył w dół, nasłuchując. — Położyli się spać. Co proponujesz?
— Nie wiem. Jeszcze nie wiem. Popieram twój plan. Zrobię wszystko, co będę mógł…
— Jak?
— Wolę o tym nie mówić. Zaufajcie mi. Stanie się tak, jak powiedziałem. Nie spieraj się ze mną. Wszystko jedno, nie wymyślisz nic innego. I nie ma czasu do namysłu. Jeśli mnie zabiją — to z wami koniec. Chcę, żeby do tego nie doszło. Jeszcze pomożecie innym… Śpijmy…
Mychajło nie mógł zasnąć, krążyły mu po głowie fantastyczne myśli. Fale różnych uczuć zalewały serce chłopca. To radość wkradała się do serca, napełniając całą istotę trwożnym przeczuciem wolności, to ogarniał strach, malując obrazy okrutnej rozprawy, rozstrzeliwań, prześladowań. Te widzenia stopniowo zmieniły się w sen. Ale we śnie Mychajło również przekradał się pod drutami, biegł po skałach, przepływał przez burzliwe potoki.
Przebudzenie było ciężkie. Swaimi nie jadł śniadania, nie odpowiadał na pytania. Dopiero przy wyjściu z obozu rzucił krótko:
— Więc nie zapomnij, Mychajło…
W kamieniołomie podbiegł do Mychajły zaniepokojony Bojak i spytał:
— Co się tam stało? Kapo obiecuje, że pokaże nam numer cyrkowy z Hindusem. To znaczy, że tamci zdecydowali o jego losie… Powiedz mu, rodaku…
— Rozumiem — odezwał się Swami. — Nie martw się, starosto… Spróbuję sam…
Bojak odszedł. Mychajło zbliżył się do Hindusa, szepcząc gorąco:
— Napadniemy na kapo, zabijemy go. Potem wozem na pełnym gazie przebijemy się przez warty. Czy to da się zrobić?
— Szaleństwo — splunął Amerykanin. — Bez broni. Żeby przynajmniej automat i kilka granatów.
— Nie wolno wam nic robić — rozkazał surowo Hindus. — Cierpliwości. Wkrótce odzyskamy wolność. Umiejcie trzymać się w garści!
— Swami — nie mógł się opanować Sahajdak. — Swami, przecież opanowałeś jogę, zahipnotyzuj kapo, potem kierowcę.
Hindus spojrzał z żalem na Mychajłę, przeniósł spojrzenie na olbrzymie białośnieżne szczyty. Uderzył łomem w kamień.
— Będziesz jeszcze musiał dużo przeżyć, zanim zrozumiesz prawdę, Mychajło. Właśnie o to rozeszły się moje drogi z tymi, którzy chcieli mnie wczoraj złamać. Oni nie liczą się z wolą ludzi. Karman każdego człowieka jest dla nich splunięciem. Można go zdławić, podeptać. A tradycje Shambali, nauka Kalaczakry stawia ponad wszystkim wolną wolę człowieka. Każdy gwałt powróci jak bumerang. Potok poniesie tych, którzy odważnie weń skoczą… O, idzie kapo… Bierzcie się do taczek, ja będę nakładać…
Kapo, uśmiechając się krzywo, stanął przy Rishidevie, założył ręce za plecami. Hindus nie zwracał na niego uwagi, tłukł młotem w kamienie.
— Hej, ty! — wrzasnął kapo. — Dlaczego nie wozisz?
— On nam nakłada — powiedział Mychajło. — A my wozimy we dwóch…
— Nie ciebie pytam — rozwścieczył się kapo i uderzył go pałką. Sahajdak krzyknął, na jego czole wystąpiła purpurowa pręga, ukazała się krew. — Won stąd! A ty, hinduska hieno, bierz taczki! No już! Czegoś wytrzeszczył ślepia?