Nad jakimi ciemnymi brzegami czarnej rzeki, przez jakie gęstwiny posępnego lasu, nad jakimi głębokimi otchłaniami ciemności śpieszysz do mnie, miłości moja?
Pozostał w tyle Sob — stacja graniczna. Pod kołami wagonu — ziemia zakarpacka. Ukraina. Migocą światła na suficie wagonu, odbijają się w lustrach. Przesuwają się za oknem smukłe, czarne jodły, wyrastające góry. Pociąg zwalnia, dyszy ciężko. Gdzieś blisko znajduje się przełęcz.
Sahajdak jest sam w przedziale. Nie może spać. Wrażenia minionych dni tłoczą się w świadomości, napływają niby wiosenna powódź, zatapiają obszar myśli. Dziesiątki głosów, twarzy, światopoglądów. Gdzie prawda? Dlaczego każdy człowiek stanowi swój zamknięty świat? Chyba nie jest sam? Czyż nie jest wspólne niebo nad nami, czy nie dla wszystkich faluje pszenica na polach, czyż nie wspólną wodę piją wszyscy oddychający wspólnym powietrzem planety?
Zdaje się, że Swami jest najbliżej prawdy. Wie, że nie narzuci się jej siłą. Powinna Tsię stać własną zdobyczą po ciężkich dociekliwych poszukiwaniach. W książkach jej nie odnajdziesz, nie dowiesz się od mędrców — jedynie życiowa walka w wiecznym dążeniu do tajemnicy odkryje jakąś cząstkę niedosiężnej prawdy.
Blisko, całkiem blisko pochyla się nad Mychajłą twarz Harry’ego, błyszczą niebieskie oczy, zagłębione w bezmiarze nieba. „W niebie przychodzi rozwiązanie, Mychaju. W niebie. Kiedy siła odrzutu wyniesie cię nad chmury, kiedy odsłoni się gwiezdna otchłań, znika najmniejsza iskierka strachu i całego człowieka wypełnia spokój — wielkie zrozumienie. W dole planeta — mała, zaciszna. I wydaje się, że można ją przytulić do piersi, objąć, popieścić. Stąd, z góry, wydają się śmieszne ludzkie kłótnie, pojedynki, teorie. Wspólny okręt, wspólna kołyska wśród kosmicznego milczenia. Każdy, kto popatrzy na Ziemię z przestrzeni, nie zechce walczyć o ograniczony cel.”
Współczująco kiwa głową Swami, przykłada rękę do piersi, szepcze smętnie, płynąc nad Mychajłą: „Nie wszystko jest takie proste, Harry. Nie takie proste. Nie czyń miary ze swoich uczuć. Mechaniczną szybkością nie zdobędziesz nowej etyki. Podnieść ludzkość do kosmosu? Przypuszczasz, że wszyscy tego pragną? O, nie. Trzeba nauczyć człowieka lotu wewnętrznego. Sercem unosić się nad światem, by pojąć swoją nierozłączność z ludzkością”.
A z ciemności wysuwają się surowe twarze uczonych, błyszczą okulary niby sztuczne oczy, otwierają się i zamykają suche usta, sącząc — metodycznie i obojętnie — zimne słowa.
„Utopie, marzenia — to wrogowie nauki. Sprowadzają badaczy na manowce. Zamiast analizy rzeczywistości siły intelektualne kieruje się na budowę zamków na lodzie. Pomysły marnują się, a kiedy rozwieje się złudzenie, nauka stwierdza, że setki lat stracono na próżno. Marzyciele to chorzy maniacy. Trzeba ich niszczyć, a w najlepszym razie izolować jak ludzi chorych psychicznie.”
„Marzyciele — to kwiaty ewolucji. Bez marzycieli ludzkość ugrzęzłaby w bagnisku pragmatyzmu, mieszczaństwa, zadusiłaby się w smrodzie własnych wyziewów.”
„Lepsza jest ciężka rzeczywistość i ęddana praca dla niej, dla jej upiększenia, niż porywy w świat nieistniejącego. Przyszłości nie ma, jest tylko współczesność z jej ubóstwem i bogactwem, z jej radościami i rozczarowaniami, z jej śmiercią i narodzinami.”
„Przeszłości i współczesności nie ma. Jest tylko przyszłość, a my żyjemy wiecznym zbliżaniem się do niej. Jest tylko działalność, otwieranie przyszłego owocu. Właśnie dlatego marzyciele — to katalizatory przyszłości. Nie szczędząc siebie, porywają wspóczesnych w niewiadome, bo wiedzą, że tylko strzała w locie dosięga celu.”
Mychajło poruszył się, odpędził zmory. Dość, dość. Przeciwieństwa, barykady ducha. Gdzież ona jest — jedność? Z czego wyniknie? Mnóstwo argumentów z obydwu stron i u tych, którzy zajmują stanowisko pośrednie. Czasami wydaje się, że nad rywalami stoi olbrzymia postać chytrego eksperymentatora i śmieje się z wysiłków swoich marionetek. Straszne…
Sahajdak odrzucił kołdrę i usiadł. Oparłszy się łokciami o stolik patrzył przez okno. Płynęły czarne masywy gor, pochmurne kępy jodeł i smreków. Nad nimi kołysały się gwiazdy. Gdzieś w głębi lasu rozbłysnął ogień, koło niego poruszyły się cienie oświetlone purpurowymi błyskami. Potem w ciemności wysunęły się skały, zasłoniły ognisko. Znów ciemność, migotanie gwiazd, szczecina lasu.
Nie można zasnąć. Trzeba wyjść na korytarz, przejść się. Mychajło zarzucił na ramiona bluzę od piżamy, otworzył drzwi. W korytarzu cisza. W końcu wagonu przy otwartym oknie jakiś wojskowy palił papierosa. Obok przedziału Mychajły na korytarzu siedziała dziewczyna w szarym płaszczyku i drzemała, trzymając w ręku siatkę na zakupy z jakimiś rzeczami zawiniętymi w gazetę.
Sahajdak zdziwił się. Dlaczego ona tu siedzi? Przecież są wolne miejsca. W jego przedziale są trzy. Dotknął ramienia dziewczyny. Drgnęła, otworzyła wylęknione szare oczy.
— Co? Pan chce przejść? Proszę bardzo.
— Nie, nie — zaprzeczył Mychajło. — Przepraszam. Chciałem zapytać, dlaczego pani siedzi tu, w przejściu?
— Mam bilet — ziewnęła dziewczyna, osłaniając usta różową dłonią. — Konduktorka mi pozwoliła…
— Ja… ja nie o to pytam — Mychajło zmieszał się. — Są miejsca w przedziale. Może się pani położy spać…
— Mam bilet bez miejscówki. Nie mam prawa.
— Dlaczego?
— Bo nie mam pieniędzy — wzruszyła dziewczyna ramionami.
— Ale przecież miejsca są wolne. Czy nie wszystko jedno, gdzie się jedzie, w przedziale czy na korytarzu?
Z przedziału służbowego wyjrzała czarna tęga konduktorka i powiedziała:
— Obywatelu, nie naruszajcie przepisów. Przyjdzie kontroler, nie uniknie się grzywny. Jeśli pan jest taki hojny, proszę wykupić dla dziewczyny miejscówkę…
— Z przyjemnością — powiedział Sahajdak. — Gdzie to można zrobić?
— W Stryju. Niech pan da pieniądze, już ja to załatwię. — Konduktorka przywołała Sahajdaka i zapytała szeptem: — Kim ona jest dla pana?
— Nikim — zdziwił się Mychajło. — Po prostu żal mi jej. Wygląda na zmęczoną…