Выбрать главу

— O wszystkie się nie zatroszczycie — odezwała się surowo konduktorka. — No ale dajcie te sześć rubli. Hej ty, wejdź do przedziału. Dać pościel?

— Nie trzeba, co wy? — rzekła błagalnie dziewczyna, przyciskając ręce do piersi. — Ja i tak, na krzesełku…

— Proszę przynieść pościel — rzekł Mychajło. — Niech się dziewczyna wyśpi. Proszę. Jak tak można?

Sahajdak otworzył przedział, wpuścił dziewczynę, włączył światło. Dziewczyna rozejrzała się, położyła obok siebie siatkę, usiadła na brzegu ławki. Potarła dłonią zmęczone powieki, uśmiechnęła się z zażenowaniem.

— Po co robi pan sobie tyle kłopotu ze mną?

— Jaki kłopot? Przyjemnie jest zrobić coś dla człowieka. Przecież to proste?

— Tak i mój tatko mówił…

— Tatko?

— Ojciec. Nie ma go już. Umarł. Mówił: „Masz kawałek chleba — podziel się z tym, co nie ma. Masz dobre słowo — powiedz je smutnemu. Masz zmartwienie — cierp, trzymaj je w sobie, nie rozsiewaj cierpienia po ziemi”.

— Pięknie — powiedział zdumiony Mychajło. — Kim był pani tatko?

— Pasterzem. Pasał krowy i jagnięta na połoninie. Tam też umarł…

Weszła konduktorka z pościelą. Spytała:

— Posłać?

— Oj, co wy? — zlękła się dziewczyna. — Czy jestem kaleką?

— No, to śpij, gołąbko. Podziękuj losowi, że są dobrzy ludzie. W Stryju załatwię ci bilet. Dobranoc…

— Dobranoc — rzekła dziewczyna.

Zdjęła z głowy lichą chustkę, zrzuciła płaszczyk. My-

chajło zamarł, oczarowany. Grube warkocze jak dojrzałe żyto, wysokie czoło i smutne przejrzyste oczy — surowe i łagodne zarazem. Pod grubym płótnem wyszywanej sukienki odgadnąć można mocne smukłe ciało, długa łabędzia szyja podtrzymuje piękną główkę.

Dziewczyna szybko posłała łóżko i usiadła. Niewymuszonym, szczerym ruchem wyciągnęła rękę, patrząc Mychajle w oczy jasnym, dziecięcym spojrzeniem.

— Bardzo jestem panu wdzięczna. Poznajmy się. Nazywam się Hanusia.

— Mychajło Sahajdak. Mychajło Kuźmicz.

— Sahajdak — powtórzyła zamyślona. — Czy nie astronom?

— Tak. A skąd pani wie?

— Chodziłam do dziesięciolatki. Mieliśmy cudownego nauczyciela astronomii. Opowiadał nam o wielu ciekawych rzeczach. Dawał do czytania książki ze swojej biblioteki. Tam widziałam pańską książkę „Czerwone przemieszczenia i struktura świata”. To pańska praca?

— Moja. — Sahajdak był zachwycony dziewczyną. — To bardzo miło nieoczekiwanie spotkać młodych, którzy lubią astronomię…

— Ojej! — Hanusia machnęła śmiesznie rękami. — Jest nas dużo. Tylko szkoda, że astronomię wykładają dopiero w najwyższej klasie. Gdyby tak od początku! To takie ciekawe. Mój tatko był pasterzem, a też mawiał: „Nie ma nic piękniejszego od gwiaździstego nieba. Umrę pod gwiazdami. Niech moja dusza poleci do nich”. I umarł, jak powiedział. Matka przyniosła przed świtem chleba ze wsi, a jego nie ma w kolebie. Szukała, szukała — znalazła niedaleko. Leżał zwrócony twarzą do nieba, owce dokoła zbiły się w gromadkę, beczą żałośnie. Ręce złożył na piersi, patrzy wprost na gwiazdy. Pięknie umarł…

— Pięknie umarł? — zapytał wzruszony Mychajło, nie wierząc własnym uszom.

— Pięknie — spokojnie powtórzyła Hanusia, patrząc w zamyśleniu przez okno. — Też bym tak chciała umrzeć. Jakby zasnął. Wszystko minęło — troski, bóle, cierpienia, krzątanina całego życia. Westchnął — i wszystko… Nakazał, żeby go nie opłakiwać. To grzech, powiedział, opłakiwać zmarłych. Można płakać po złoczyńcy, po złym człowieku, kiedy umrze. Bo szkoda, że człowiek nie umiał żyć porządnie. Ale po co opłakiwać człowieka pracy? Zrobił swoje, poznał, co to miłość, przeszedł ciężką drogę, powinien odpocząć. Tak też zrobiłyśmy z mamą. Nie płakałyśmy… Chciaż było smutno. Bo drugiego takiego taty nie spotkasz. Dobry był tato…

— A mama? Mama zdrowa?

— Nie ma jej — odpowiedziała po prostu Hanusia. — Umarła przed tygodniem. Pochowałam ją na połoninie, obok tatka. On tak chciał i ona wyraziła taką ostatnią wolę. Zostałam sama, samiuteńka. Przewodniczący rady gromadzkiej, powiedział, żebym została sekretarką. Nie zgodziłam się…

— Dlaczego?

— Co mi da praca biurowa. Chcę się kształcić na astronoma. Kocham wszechświat. Pociąga mnie, wzrusza. Chcę wstąpić na uniwersytet. Mam złoty medal. Jak pan przypuszcza — przyjmą?

— Trzeba zdać przedmiot podstawowy na piątkę — uśmiechnął się Mychajło. — Wtedy przyjmą bez żadnych innych egzaminów… Ale mogę pomówić…

— Oj, co też pan — klasnęła w dłonie, a oczy jej pociemniały. — Czy tak można? Będzie to, co osiągnę sama…

— A jeżeli ja będę egzaminatorem? — roześmiał się Sahajdak. — Wszystko jedno, postawię piątkę…

— Ja do pana nie pójdę — powiedziała poważnie dziewczyna.

— Dlaczego?

— Bo pan jest dobry.

— A czy dobroć to coś złego?

— Czasami dobroć pobłaża przestępstwu…

— Może i tak — westchnął Sahajdak. — Gdzie się pani zatrzyma?

— Mam znajomą w Kijowie. Mieszka tam gdzieś dziewczyna z naszej wsi. Pracuje w budownictwie. Znajdę ją. Kazałam przewodniczącemu sprzedać ojcowską chatę. Przyśle mi pieniądze — starczy na jakiś rok. Urządzę się, nie ma obawy. Byle się uczyć…

— Nie chciałbym utracić kontaktu z panią — powiedział otwarcie Mychajło. — Dzielna z pani dziewczyna. Może będę mógł w czymś pomóc…

— Pan też jest dzielny — uśmiechnęła się Hanusia. — Sercu nie można zakazywać. Jeśli się chce zobaczyć człowieka — idź, drzwi się otworzą. Tak mnie uczył tatko…

— Dobrze uczył. I nie na próżno — rzekł Sahajdak. — Niech pani śpi… Trzeba odpocząć. Jutro pogadamy…

— Dziękuję panu…

Mychajło zgasił światło. Hanusia krzątała się chwilę w ciemności, położyła się, ucichła. Oddychała niespokojnie, nerwowo. Pewnie myślała o dziwnym spotkaniu. A może wcale nie? Może myśli o czymś zupełnie innym? Może ma ukochanego, wesołego, silnego chłopca z Wierchowiny? A co to mnie obchodzi? — pomyślał Mychajło. — Dlaczego interesuję się losem spotkanej dziewczyny? Ładna? Pięknych dziewczyn jest mnóstwo. Mądra? Można znaleźć bardzo dużo mądrych kobiet. Coś nieuchwytnego, coś niepojętego przeniknęło do serca, poruszyło głębinę, wzburzyło. Po co?