— Stęskniliśmy się za tobą! Stęskniliśmy się, mówię. Wszyiscy pytają, kiedy wreszcie przyjedziesz? Nawet wujek Jakub pytał. No i co, dogadaliście się w Pradze?
— Później, Saszko, później. Słów było mnóstwo…
— Wielkich słów, wielka siła, jak pisał Taras — wołał Saszko. — I nic więcej?
— Opowiem, jak się zobaczymy. Powiedz szefowi, że przyjdę do pracy dopiero za trzy dni. Posiedzę nad dysertacją, mam różne sprawy do załatwienia…
Mychajło odłożył słuchawkę, położył się na tapczanie, wpatrzył się w sufit. Dziwił się sobie. Zobojętniały mu odkrycia, dysertacja, praca, idee. Oto przeniknęły w serce szare oczy, przesłoniły wszechświat. Co to jest? Skąd ich siła? Chyba nie odezwał się w nim zwierzęcy instynkt? Nie prymitywne uczucie? A zresztą — kto wie? I dlaczego prymitywne? Może to jest najważniejsze w życiu? Może właśnie dlatego istnieje — cały wszechświat, by na jego drogach mogły się spotkać rozproszone dusze? Nie na próżno Platon pisał o podzielonych sercach. A Rishideva — z jaką miłością opowiadał o ukochanej żonie. A Harry?…
Trzasnęły drzwi. W przedpokoju rozległy się drobne kroczki. Mychajło podniósł się z tapczanu. Nina wydała okrzyk radości, rzuciła torebkę na podłogę, podbiegła do męża. Zawisła mu na szyi, przyciskając wilgotne wargi do jego ust. Odchyliła się, jej jasne oczy błyszczały, cieszyła się.
— Michasiu! Nareszcie. Nie mogliśmy się doczekać. No jak? No co?
— Przed chwilą wróciłem…
— Dlaczego nie depeszowałeś? Wyszłabym na spotkanie. Chcesz jeść? Zaraz zagrzeję…
— Nie bardzo — protestował słabo Mychajło.
— Opowiedz mi —ł zakrzątnęła się żona w kuchni, zawiązując fartuch. — Jedna sekunda. Kotlety z kury, kartofelki. Świeżutkie pomidory…
Mychajło pomyślał o Hanusi. Słabo mu się zrobiło. Kłamstwo, kłamstwo. Teraz trzeba unikać patrzenia jej w oczy, milczeć, okłamywać. Jakie to wstrętne, jakie obrzydliwe.
— Co mi przywiozłeś? — wypytywała Nina, przewracając kotlet na patelni. — Tam chyba jest mnóstwo ciekawych rzeczy?
— Nie chodziłem po sklepach — wzruszył Mychajło ramionami. — Prezenty z czeskiego szkła. Dla Andrzejka…
— Czeskiego szkła jest u nas mnóstwo w sklepach — powiedziała z niezadowoleniem Nina. — Gdybyś przywiózł coś z bielizny. Czesi umieją to robić…
— Wybacz — rzekł sucho Mychajło. — Nie pomyślałem…
— Ty nigdy o mnie nie myślisz. No, no, nie rób takiej miny. Zapomnijmy o tym. Sama sobie kupię. Proszę cię, siadaj do stołu. Napij się wina. „Zakarpacka róża!” Doskonały bukiet…
W wyobraźni Mychajły znów ukazała się twarz Hanusi. „Zakarpacka róża.” Rzeczywiście, kwiatek. Jak uderzająco trafnie określiła granicę między fałszem i prawdą. Teraz już niemożliwe jest życie po staremu. Nie można grać i udawać.
Niedbale rozgrzebywał widelcem kotlet, a Nina siedziała naprzeciw niego i mówiła bez przerwy:
— Zmieniłeś się bardzo. Jakbyś schudł. I jakiś jesteś pochmurny…
— Głowa mnie boli…
— To wskutek zmiany klimatu. To się zdarza. Nie zapominaj, że za dwa, trzy tygodnie obrona twojej rozprawy. Musisz się doskonale przygotować. A ja zorganizuję przyjęcie…
— Jakie przyjęcie? — zdziwił się Sahajdak.
— Po obronie. Zaprosisz sto osób. Bankiet na cały Kijów.
— Jeszcze nie wiadomo, czy zatwierdzą…
— Nie troszcz się o to. To moja sprawa. Wszystko pój-
dzie gładko. Ale później nie dam ci spokoju. W przyszłym roku musimy mieć samochód i willę…
— No wiesz, wywierciłaś mi dziurę w głowie tym samochodem…
— Nie szkodzi, nie szkodzi, głowę masz jeszcze całą. A w naszym instytucie dokonano wielkiego odkrycia…
— Jakiego odkrycia?
— Odkryto niezwykłe struktury biologiczne pod mikroskopem. Rozumiesz: woda, pewne roztwory, słaby prąd elektryczny. Powstają struktury podobne do pierwotniaków, dzielą się, wchłaniają się nawzajem. Zdaje się, że zbliżamy się do stworzenia sztucznego życia…
— No i co?
— Jak to co? — powtórzyła jego pytanie urażona Nina. — Co ci jest? Tu takie epokowe odkrycie…
— Dużo ich było, tych „epokowych” — powiedział obojętnie Mychajło, pijąc kompot. — I jaki w tym sens?
— A jakiego ci sensu trzeba? — rozgniewała się Nina. — Można będzie tworzyć cybernetyczne systemy biologiczne. Tak mówi kierownik pracy profesor Awdiuszko. Może to jest nitka wiodąca do nieśmiertelności…
— Nieśmiertelność — pokiwał głową Mychajło. — Powtarzamy to słowo jak papugi, nie zastanawiamy się nad nim. Nieśmiertelność czego? Wyobraź sobie, że ty bez końca kręcisz się po kuchni, gotujesz barszcz, biegasz do instytutu, marzysz o samochodzie, a jak go zdobędziesz — to o czymś innym! Przecież to można oszaleć, zapragnie się śmierci!
— Nie pojmuję, jaka mucha cię ugryzła — rzekła urażona Nina, zbierając talerze ze stołu. — Nawet nieśmiertelność cię nie urządza. Czego ty właściwie chcesz?
— Ciszy — rzekł smutno Mychajło. — Ciszy i milczenia. Wiesz, czasami cisza jest mądrzejsza od gadania. Zmęczyły nas słowa. Nasłuchałem się ich w Pradze. I w domu też…
— No, to siądźmy obok siebie, patrzmy sobie w oczy i milczmy. Okropnie ciekawe…
— Gdybyśmy tak mogli! To jest wielka sztuka. Nie każdy potrafi…
— Byłoby lepiej, gdybyś nie pojechał na sympozjum. Bo nasłuchałeś się różnych filozofii! Chodźmy nad Dniepr, wykąpiemy się…
— Jakoś nie mam ochoty…
Do pokoju wpadł Andrzejek, zobaczył ojca, krzyknął z radości, objął go za szyję. Sahajdakowi zrobiło się cieplej koło serca, ucałował syna w policzek, przycisnął chude sprężyste ciało do piersi. Oto nitka, która łączy go jeszcze z rodziną! Czy jest mocna? Czy wytrzyma?
Pogłaskał bujną czuprynę syna i odsunął się.
— Skąd lecisz jak oparzony?
— Z plaży, tatko! Pędzę na futbol. Ludzi — mrowie!
— Psychoza — westchnął Mychajło. — Co w tym ciekawego?
— Ty nie rozumiesz, tatko! — powiedział syn autorytatywnie. — Mamo, daj mi jakąś kanapkę, jeść mi się chce! Dziękuję. Tam, na stadionie — pole bitwy! Dwa systemy. Aspekt fizyczny, psychologiczny, uczuciowy…