Выбрать главу

Kupili bilety na mały statek, kwadrans spacerowali przed dworcem rzecznym, napili się wody sodowej z automatu. Wreszcie sygnał wezwał pasażerów do zajmowania miejsc na pokładzie. Wkrótce już zachwycali się pejzażem lewego brzegu Dniepru. Po godzinie statek dowiózł ich do ujścia, tam zeszli i ruszyli wzdłuż brzegu. Zatrzymali się w bezludnym miejscu, na piaszczystym placyku wśród gęstej łozy. Przed nimi płynęła jasnożółta woda, w niebie żałośnie krzyczały czajki.

Hanusia zdjęła szybko spódniczkę, bluzkę, została w błękitnym kostiumie kąpielowym. Powiedziała uszczęśliwiona:

— Cudownie. Jak we śnie…

Skacząc na jednej nodze, klasnęła w dłonie.

— Nigdy nie wiedziałam, że tu jest tak dobrze!

— Lepiej niż w Karpatach? — zapytał, z uśmiechem.

— To co innego — odpowiedziała poważnie dziewczyna. — Siedzimy tutaj — śnimy o Karpatach. Stojąc na połoninie — marzymy o Dnieprze…

Weszła do wody, niezręcznie, po dziewczęcemu pluskała się wśród fal, podniosła fontannę bryzgów, śmiała się radośnie. Mychajło rozebrał się, stojąc przy łozie, zachwycał się Hanusią. Skąd to uczucie bliskości? Dlaczego tak jest? Doprawdy, niby córka. Chciałoby się jej strzec, pomagać, iść obok, bronić przed niebezpieczeństwem…

— Niech pan się też wykąpie! — wołała.

— Chcę napić się słońca…

Położyła się na wznak na wodzie, zastygła, kołysząc się na falach. Widać było jej oczy, drobne piersi, jasne warkocze. Czas zatrzymał się czy znikł. Nie potrzeba go. Oby tak trwało wiecznie: piaszczysty zakątek między łozą, jasnożółta woda i czajki pod niebem. I ona pod słońcem, na fali…

Hanusia przypłynęła do brzegu, powoli wyszła na piasek, wyciskając wodę z warkocza. Jasnobrązowe ciało połyskiwało, wysoko wznosiła się pierś. Mychajło zapatrzył się w nią, ruszył na spotkanie. Milczała. Wargi jej drżały. Pocałował ją. Hanusia położyła mu na piersi mokrą głowę, zamknęła oczy, uśmiechała się.

— Jak pięknie — szepnęła.

— Oszalałem — powiedział smutno Mychajło.

— Kochasz mnie? — zapytała ledwie dosłyszalnym głosem.

— Jestem stary. Jestem żonaty…

— Co mi do tego. Jesteś mój…

— A ty będziesz moją?

— Już jestem twoja…

— Pobierzemy się?

— Już się pobraliśmy. Dawno…

— Jak? Co powiedziałaś?

— Nie wiem… Nie wiem… Nie trzeba mi niczego… Już nigdy nie zapomnę o tobie… Oczekiwałam takiego mężczyzny…

Mychajle zaparło dech ze smutku i radości. Dlaczego, dlaczego to się nie stało przed dwudziestu pięciu laty? Skąd taka niesprawiedliwość losu? Co on da, czym odpłaci za niewysłowioną szczerość, za bezcenny dar?

— Ja też czekałem na ciebie. Było mi tęskno i smutno, Hanusiu. I teraz — radość i smutek. Dlaczego — nie wiem. Może dlatego, że jesteś taka młoda…

— Miłość nie zna wieku — szepnęła Hanusia. — Kwiatek jest młody, dopiero rozwinął się, a słońce liczy miliardy lat. I kochają się. Jakie ma znaczenie wiek, Mychajło?

— Rozwiodę się. Będziemy na zawsze razem…

— Nie wiem… Nie wiem… — powiedziała smutno.

— Dlaczego? Co ci jest? Masz zimne ręce…

— Przypomniałam sobie sen. Ognisko… i ty nie możesz go przeskoczyć…

— Sen-mara — rzekł gorąco Mychajło. — Nie trzeba zwracać uwagi na przywidzenia, trzeba słuchać głosu życia… Słyszysz, Hanusiu?

— Słyszę, kochany. Milcz. Postójmy razem w ciszy. Cicho…

Słowo czwarte — Mara

Na co mi słońce, skoro zmiotło twoje gwiaździste znaki?…

Mądrość wschodnia

Mychajło wstał bardzo wcześnie. Dzień rodził się jasny, cichy. Ulice wzdychały dalekim szumem samochodów, szmerem kroków. Sahajdak umył się szybko, usiadł przy biurku, przejrzał notatki nucąc wesołą piosenkę.

Zajrzała Nina. Zdziwiła się.

— Nigdy nie wstawałeś tak wcześnie. Co się z tobą dzieje?

— Chcę popracować. Sama wiesz — zostały mi tylko cztery dni.

— O, to dobrze. Bo zastanawiałam się, dlaczego jesteś taki wesoły? Jak gdyby zakochany…

— W dysertacji — zażartował niezręcznie Mychajło. — A dlaczego ty już wstałaś? Obudziłem cię?

— Nie. Idę do instytutu.

— Co się stało?

— Eksperyment. Zaraz przyjedzie po mnie Lihosow…

— Jaki to eksperyment? Epokowy? — zaciekawił się ironicznie Mychajło.

— Może i epokowy — mruknęła Nina, obejmując męża. Wionął od niej cierpki zapach perfum, rozgrzane ciało żony działało na niego odpychająco. Odsunął się.

— A jaki temat?

— Fizjologiczne podstawy etyki.

— Ho-ho! To może i miłość scybernetyzujecie?

— Zupełnie jakbyś nie był współczesnym uczonym — wzruszyła ramionami Nina. — Wszystko podlega cybernetyce. Czy miłość jest poza obrębem praw świata?

— Miłość sama jest prawem.

— No, to brzmi jak coś ewangelicznego…

— Dziwne — powiedział Mychajło. — Bardzo dziwne. Jak ten Lihosow przerobił ciebie na swoją modłę.

— A czy byłam inna?

— Byłaś. Pamiętasz — wyśpiewywałaś: „Miłość — i nie trzeba nic więcej”.

— Ha-ha, przypomniałeś sobie. Wszystkie dziewczęta są szalone, kiedy się zakochają. Do tego na wiosnę. Natura wzywa, pobudza odpowiednie organy…

— Nineczko!

— Co, kochany? Ach, jesteś zaszokowany. No, już nie będę. Przecież jesteś zakochany w gwiazdach, jesteś daleki od fizjologii. Chociaż, kiedy sprawa dochodzi do… Milczę, milczę. O, dzwonek. Zdaje się, że to on…

Nina wyszła do przedpokoju. Mychajło usłyszał przytłumioną rozmowę. Do gabinetu zajrzał Lihosow — kierownik wydziału biocybernetyki Instytutu Fizjologii. Twarz miał podobną do siekiery — ostrą, suchą. Oczy jak szydła, koło wąskich warg ironiczne zmarszczki. Skinął głową.

— Jak się masz, gwiaździsty anachoreto! Dawno cię nie widziałem. Wkrótce obrona?

— Za cztery dni.

— Przyjdę. Ciekaw jestem, ile będzie w tym mgły!

— Nie więcej niż u ciebie. Nineczka powiedziała mi o waszym hokus-pokus…

— To wcale nie hokus-pokus — zaśmiał się Lihosow, zacierając suche dłonie jakby mu było zimno. — U nas tylko naga praktyka. A u ciebie — pif-paf! — fantazje, eklektyka!