Выбрать главу

Wkrótce wyzdrowiałem. Korciło mnie bardzo, żeby zobaczyć moją wybawczynię, lecz ona nie przychodziła. Za oknem zieleniły się gałązki jałowca, pukały z szybę miękkimi palcami, wzywały na szeroki świat.

Podchodziłem już do okna, trzymając się ściany. Widać było las, błękitne zębate góry na horyzoncie, potok toczący białą pianę w pobliżu chaty. Wśród kwitnących traw pasły się krowy, bawiły się dzieci. Chciałem wyjść do nich, chciałem coś robić.

Pewnego razu wszedł do izby starszy brodaty mężczyzna, siwy, barczysty, w chłopskiej sukmanie, w wysokich butach. Za nim stała wysoka zgrabna dziewczyna w długiej czarnej sukni. Była gładko uczesana, na pierś spadał jak żmija gruby jasny warkocz. Szare oczy spoglądały niespokojnie, nie spuszczała wzroku z mojej twarzy. Mężczyzna, pogładziwszy brodę, przywitał się, w jego niebieskich oczach przyczaił się wyraz nieufności.

— No cóż — powiedział. — Kim jesteś, jakiegoś ty rodu? Ja jestem Afanasij Hryhorowiez Łabędź. To jest moja córka, Ksenia…

Przedstawiłem się i podziękowałem za uratowanie mi życia.

— Dziękuj Bogu — rzekł krótko gospodarz. — No, i jej, Kseni. Ja, prawdę mówiąc, nie bardzo lubię wtrącać się do takich spraw. Biali, czerwoni — kto się w tym wyzna? Brat przeciw bratu — czy tak być powinno? Krew, wrogość, piekło. Nie będzie z tego dobra. Nie może być…

— Nie nasza rzecz zajmować się tą sprawą, tatko — rzekła władczym tonem córka. — Czynić dobro — to co innego. Przecież powiedziane jest: „Kto sądzi, że miłuje Boga, a nienawidzi brata swego — kłamie”.

Ojciec z zniezadowoleniem pokręcił głową, lecz w jego oczach błysnęły iskierki dumy. Spojrzał na mnie, kiwnął głową.

— Słyszałeś? Piśmienna. Naczytała się. No, dobrze! Do rzeczy. Ty, Hryhoriju Wasiljewiczu, jesteś człowiekiem uczonym, rozumiesz… Nie możesz tutaj być. Kto, co? U nas tutaj jest surowo, o naszej rodzinie jeszcze nie było plotek. Przygotuj się. Odwiozę cię w nocy do Ust’Kany. Tam sam zdecydujesz, dokąd i jak…

Westchnął, podreptał w miejscu, wyszedł. Ksenia, rzuciwszy na mnie smutne spojrzenie, poszła za nim.

Leżałem samotny, rozmyślałem. Dokąd mam iść? Do kogo? W dalekim Piotrogrodzie nie miałem nikogo bliskiego, całą Rosję ogarnął wicher walki. Nie znajdę od razu prawdziwej drogi, zmiażdży mnie ten cyklon jak robaka. Pragnę ciszy, prostego i jasnego życia. Zagłębić się w sobie, pomyśleć… Jak tu pozostać, jak wejść w ten świat staroobrzędowców, jak zdobyć ich zaufanie?

Siedziałem pogrążony w rozmyślaniach aż do zmierzchu. Za oknami już zamigotały gwiazdy. Drzwi otworzyły się bezszelestnie, do pokoju wśliznęła się wysoka postać. Zaskoczony zerwałem się na równe nogi.

— Ksenia Afanasjewna?

— Cicho. — Zbliżyła się do mnie, położyła rękę na mojej dłoni. Przez moje ciało przepłynęła gorąca fala. — Odjedziesz od nas?

— Nie… Nie wiem. Twój ojciec każe. Przecież słyszałaś?

— A ty, Hryhoriju Wasiljewiczu… chcesz pojechać stąd?

Mierzyła mnie płomiennym spojrzeniem, a w jej oczach lśniły iskry. Wyszeptałem:

— Dobrze mi u was. Nie mam nigdzie nikogo…

— Czy jestem ci miła, Hryhoriju Wasiljewiczu? Taka jaka jestem, prosta, nieoświecona? Nie dziw się, że pierwsza mówię. Pokochałam ciebie. Nie wiem dlaczego. Serce mi mówi, że jesteś mi przeznaczony. Jedyny. Czy pomyliłam się, powiedz?

Nie znane dotąd wzruszenie ścisnęło mi serce, szczerość dziewczyny roztkliwiła mnie, do oczu napłynęły łzy. Oto on — rozkaz losu. Pochyliłem się i z wdzięcznością ucałowałem jej ręce.

Pocałowała mnie namiętnie, pobiegła do drzwi. Stanęła na chwilę.

— Ojciec zaprzęga konie. Zatrzymam go. Zaczekaj, przyprowadzę go…

Po kilku minutach gospodarz już był w moim pokoju. Wszedł z płonącym łuczywem, wetknął je w szparę. Przeszył mnie surowym spojrzeniem.

— Tak szybko? Co to ma znaczyć, Hryhoriju Wasiljewiczu? Jak to rozumieć?

— Miło mi tu u was — odrzekłem głucho. — Nie mam dokąd pójść. Wiem, że wasza Ksenia godna jest lepszego ode mnie. Ale będę dla niej szczerym przyjacielem. Nie ma w tym żadnego wyrachowania, Afanasiju Hryhorowiczu. Nie ma oszukaństwa. Sądźcie, jak uważacie…

— Ojcze — odezwała się Ksenia zza ramienia ojca. — Moje serce tak każe. Nie stawaj na przeszkodzie!

— Milcz! — przerwał jej groźnie ojciec. — Serce! Dużo ty o nim wiesz? A może jest bezbożnikem? A ty jesteś dawnej głębokiej wiary. Mów otwarcie, jak przed Bogiem, wierzysz czy nie?

— W jakiego Boga, Afanasiju Hryhorowiczu? — spytałem poważnie. — Przecież nie ma jednego Boga?

— Jak to nie ma jednego? — krzyknął zaskoczony gospodarz. — Jak śmiesz bluźnić? Stwórca wszystkiego jest jeden. A Syn Jego — Zbawiciel świata — również jeden.

— Dlaczego więc ludzie nienawidzą się z powodu wiary? — zapytałem smutno. — Wszyscy wierzą w jednego Boga. Wszyscy chrześcijanie — w jednego Chrystusa. I mordują się wzajemnie w imię Zbawiciela. Czy Nikon i car Piotr nie zagnał was do dalekiego Ałtaju w imię Chrystusa? A wy — czy nie broniliście swojej wiary w imię tego samego jedynego Boga?

— To jest herezja Nikona — odpowiedział niepewnie gospodarz. — Strzegliśmy starej wiary pradziadów naszych…

— Na czym ona polega? — westchnąłem. — Na kładzeniu znaku krzyża za pomocą dwóch palców, na różnicy kilku mniej ważnych obrzędów. Spójrzcie, Afanasiju Hryhorowiczu, na całą Ziemię. Tysiące sekt głosi prawdę, miłość, zbawienie i przegryzają sobie nawzajem gardła w imię Boga jedynego. Gdzież jest Jego głos, gdzie jest Jego wola, gdzie jest ręka wszechmogącego i kochającego Stwórcy świata? Dlaczego stworzył taki straszny, pełen cierpienia świat?

— Taka jest wola Boska — przerwał mi surowo gospodarz. — Nie wolno narzekać, nie wiemy dlaczego i po co. Ty mi najpierw powiedz, do czego się nadajesz, przejdź po ziemi jako człowiek — a dopiero potem pytaj. Trzeba cierpieć, modlić się, czekać i dziękować…

— To jest niewola — zaprzeczyłem. — A Chrystus powiedział: „Jesteście jako bogowie”. Afanasiju Hryhorowiczu, przecież nie ulegliście władzy zwierzchniej, jak nakazywali apostołowie, lecz zbuntowaliście się przeciw Nikonowi i Piotrowi, uciekliście na dalekie ziemie. Wasi przodkowie nie chcieli być niewolnikami. Męstwem i pracą ożywili te dzikie obszary, nie lękając się klątwy Cerkwi i Boga…