— To marzenia ludzi o krainie szczęścia — powiedziałem. — Odwieczna idea o raju, o życiu bez trosk…
— Lud nie jest taki głupi, by marzyć o niebieskich migdałach. Ale przekazy o realnym wydarzeniu zachowuje w ciągu wieków, choć dawno już zapomniał o jego sensie. Niech pan sobie przypomni bajki i legendy wszystkich ludów o dżinnach i dewach, którzy zjawiają się i znikają nagle, latają w przestrzeni, widzą wszystko wszechwidzącym okiem. Proszę sobie przypomnieć ogniste smoki, które napotyka się niemal we wszystkich bajkach. Niech pan weźmie pod uwagę wszystkie przekazy religijne o cudownym mieście Syjon na górze, o Nowej Jerozolimie, o mieście Kiteżu, które znikło bez śladu. Pro-, szę wspomnieć opisy Ezechiela, który bardzo dokładnie przedstawił wygląd niebiańskich gości: ciała pokryte lśniącym metalem, coś na kształt kryształowego otoku dokoła głowy, skrzydła, na których podnoszą i opuszczają się te istoty, koła z oczami z przodu i z tyłu, promienie oświetlające drogę tym wysłańcom, latające chmury pełne niewiarygodnych dziwów…
— Przypominam sobie — odparłem w zadumie. — Czytałem kiedyś. Ale nie przywiązywałem do tego znaczenia. Uważałem to po prostu za mglistą symbolikę starożytności…
— Nie ma pustej symboliki. Każdy symbol stworzony został dla zamaskowania treści lub jej uogólnienia. Algebraiczny znak ducha. Dla ludzi niepiśmiennych symbole matematyczne są również absurdem. Przypomnę panu jeszcze opisy z Apokalipsy… Autora tych zapisów spotykają potężne istoty. Pamięta pan? Drzwi do nieba są otwarte, zapraszają go, by wszedł. Wchodzi i widzi siedzącego na tronie, dokoła Niego ludzie w białych szatach. Przed nimi jakby szklane morze, podobne do kryształu, cztery istoty pełne oczu z przodu i z tyłu. Janowi pokazują w tym krysztale różne widzenia: co było i co ma być na Ziemi. Zastanawiałem się nad tymi groźnymi przepowiedniami — czy nie można przypuszczać, że wszystkie te legendy i bajki są odgłosem spotkania naszych przodków z potężnymi wysłańcami dalekich światów…
— To znaczy…
— To znaczy z mieszkańcami innych planet. Wiem, że dla pana to może brzmieć dziwnie, nieprawdopodobnie. Mieszkańcy innych planet mogli pokazać ludziom, jaka ich oczekuje przyszłość, jeśli nie zmienią trybu życia: katastrofy, upadki, śmierć. I na odwrót — jeśli zapanuje braterstwo — inne wizje: nowe życie, bez świątyń, bez bogatych i biednych, bez chorób i nieszczęść. Wiem — z takiej hipotezy śmiać się będą zarówno popi, jak i uczeni-ortodoksi. Zresztą proszę sobie przypomnieć Ciołkowskiego. Czytał pan jego prace?
— Czytałem. Jeszcze podczas studiów uniwersyteckich. Nazywano go wówczas wariatem…
— Nic dziwnego. Ludzie gotowi są uznać efemerydę — tyrana niebieskiego, histerycznego, niekonsekwentnego, groźnego Jahwe, gotowi są czcić najstraszniejsze potwory… ale nie zgodą się z istnieniem mądrych i ludzkich istot obok nas, na innych planetach. Dziwne to i smutne. Niech pan słucha dalej. Proszę zwrócić uwagę na legendy wschodnie, przekazy, apokryfy. Hindusi wierzą twardo, że w Himalajach mieszkają bogowie. Mówią o tym Wedy, Purany, Mahabharata. Cała Azja wie o Shambali lub Kalapie…
— Shambala — powtórzyłem. — Królestwo niebieskie.
Szweta-Dwipa. Wyspa światła, która unosi się w przestworzach. Słyszałem o tym. Czytałem. Mieszkają tam Kumaczy, nieśmiertelni asceci, którzy powstali przeciw Brahmie, najwyższemu bogu….
— O, widzi pan. Pan to zapamiętał. Jeszcze jeden obraz Prometeusza. Buntownicy przeciw ślepemu prawu przyrody, rewolucyjne siły rozumu. Dlaczego wszystkie narody patrzyły na Wschód, mówiąc o siedzibie istot niebiańskich? Czemu wskazywano na najwyższe góry? Nawet nasze legendy o tytanie Światogorze, który skamieniał w wąwozach górskich? Czyż one nie mówią o tym samym? I wreszcie Biało wody… Ja wierzę staremu Artamanowowi. Oczywiście, staruszek nie może nam opowiedzieć nic konkretnego. Przeszedł, poszedł nie jako uczony-badacz, lecz jako fanatycznie wierzący. Ale i jemu nie pokazano wszystkiego. I nie pozwolono mu zostać, chociaż prosił o to. Zrozumiał pan? Otóż, nie każdy może się tam znaleźć…
— Jakiż więc sens ma ich pobyt na planecie?
— O, wielki. Wykazać, że nie ma bajek o królestwie dobra i prawdy. Nie ma legend o cudach, o dobrych tytanach. Nie ma postaci Prometeusza, który natchnął tylu twórców. A kto powie — co oni zrobili, a czego nie zrobili? Hryhoriju Wasiljewiczu, nie będę panu przekazywać wszystkiego… wszystkiego nie da się powiedzieć słowami. Powiem tylko jedno: od chwili, kiedy usłyszałem o cudownej krainie w Himalajach — stało się to jeszcze podczas ekspedycji — nie zaznałem już spokoju. I w dzień, i w nocy marzę o spotkaniu z dziwnymi przybyszami. Nie dla siebie, lecz dla ludzi. Nie wiem, czy dotrę do celu… a nie mogę nie iść. Więc wzywam ludzi, by szli ze mną razem. Droga jest daleka, niezbędni są przyjaciele. Tacy, którzy wierzą. Pan wie, uczeni to przeważnie sceptycy. Niekiedy lepiej mieć do czynienia z prostymi ludźmi. Właśnie o to tutaj chodzi, rozumie pan?
Ksenia położyła rękę na piersi, westchnęła z ulgą.
— Słuchałam pana, słuchałam… niby jakiejś baśni. Nie wszystko rozumiem. To bardzo mądre, ale radosne. Istnieją Bałowoldy? Czy dobrze zrozumiałam?
— Istnieją, Kseniu Afanasjewna — roześmiał się gość. — Nie szkodzi, że pani nie zrozumiała wszystkiego. Pani serce dawno pojęło prawdę, która, jak dobro, jest jedna.
Droga jest długa. Po drodze nauczymy was wielu rzeczy, dojdzie pani do Białowodów jako kobieta wykształcona. Zgoda?
— Bardzo tego pragnę…
— No, to doskonale. A teraz do rzeczy. Miło mi, że spotkałem na drodze naukowca, przyjaciela. Wiemy, czego szukamy. A jeśli wyżyjemy — przekażemy naszą wiedzę ludziom. Nie mistyczne domysły, lecz fakty naukowe. Hryhoriju Wasiljewiczu, jak pan decyduje? Pójdziemy razem?
Nie wahałem się długo. Na co mi życie pozbawione treści? Kseni nie zatrzymam, bez niej nie ma dla mnie życia. Wrócić? Dokąd? Kocham swój naród. Chcę mu służyć. Los zsyła mi niezwykłą okazję. Jestem naukowcem. Pójdę za tym wezwaniem. Może na tej drodze będę pożyteczny dla ludzi…
Jurij Siergiejewicz wyciągnął rękę. Ręka Kseni i moja spoczęły w jego dłoni…
Wyruszyliśmy w sierpniu. Ojciec błagał Ksenię, prosił, żeby pomyślała, czy warto iść do nieznanego kraju. Tu ziemia rodzinna, drogi sercu Ałtaj. Urodzą się dzieci, przyjdzie radość, życie wejdzie w zwykłą koleinę. Bóg życzy sobie, byśmy mieszkali i pracowali tam, gdzie się urodziliśmy…