Выбрать главу

Otworzyłem oczy. Ksenia leżała zwinięta w kłębek, była nieprzytomna, jęczała. Żal mi się jej zrobiło. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak ciężką drogę odbyła moja żona. Pojąłem wielkość ofiary, jaką złożyła w imię dziwnej, tajemniczej idei. I zrozumiałem, że ta prosta kobieta miała duszę tytana. Walki duszy nie mierzy się jedynie wysiłkiem zewnętrznym — zasadnicze pojedynki toczą się w ciszy serc.

Gdzież ty, jasny kraju prawdy? Gdzie jesteście, Białowody? Świetlista Kalapo, stare marzenie narodów wschodnich, jak trudna ścieżka wiedzie do ciebie! Tak trudna, iż milionom ludzi wydajesz się nieuchwytnym widziadłem, zmyśleniem bajarzy i pieśniarzy…

Gdzieś we mgle zapiał kogut.

Zadrżałem, przetarłem oczy. W wąwozie jak przedtem płynęła szara mgła. Skąd ten kogut? Czy mi się zdawało? Czy to halucynacja?

Znowu rozległo się dźwięczne: Kukuryku!

Ksenia poruszyła się, wsparła na łokciu.

— Kogut — powiedziała nieśmiało.

— Więc to prawda, a nie urojenie. Ty też słyszałaś. Gdzieś blisko są ludzie. Chodźmy.

Zebraliśmy nasze rzeczy, ruszyliśmy dalej. Mgła rozpływała się, podnosiła coraz wyżej. Wysoko nad wąwozem grały na skałach różowe błyski. To pewnie wzeszło słońce.

Z daleka napływał szum. Potężniał z każdą chwilą, napełniając wąwóz potężną melodią siły. Wkrótce ujrzeliśmy wodospad. Spadał z góry na ścieżkę, którą szliśmy, groźnie bił w skały i spływał w przepaść.

Ksenia spojrzała na mnie.

— Dalej iść nie można…

Milczałem. Zastanawiałem się. Rozumiałem, że takiej groźnej przeszkody nie potrafimy pokonać. Wiedziałem również, byłem głęboko przekonany, że wodospad nie znalazł się tu przypadkowo. Gdzieś w głębi serca słyszałem głos, który kazał czekać. Z powrotem i tak nie można iść bez przewodnika. Droga wiedzie tylko naprzód… Naprzód.

Usiedliśmy na kamieniu. Milczeliśmy. Wilgotne bryzgi jak srebrna chmura wypełniały wąwóz, miarowy szum potoku napawał spokojem. Ogarnęła mnie cicha radość. Rozjaśniło się również oblicze Kseni. Zapytała mnie szeptem:

— Czy ty też dobrze się czujesz, Hryhoriju? Wydaje mi się, że odpoczęłam… jakby mnie ktoś napoił radością…

Bez słowa uścisnąłem jej dłoń.

Szum wodospadu zaczął ucichać. Potok kurczył się, szybko spływał w dół po kamieniach, wreszcie znikł. Odsłoniła się ścieżka prowadząca do ciemnego skalnego przejścia. Nie namyślałem się długo, chwyciłem Ksenię za rękę i ruszyłem naprzód.

— Biegniemy!

— A jeśli tam nie ma drogi?

— Milcz! Biegniemy!

Ślizgając się po mokrych głazach, minęliśmy miejsce, w którym przed chwilą grzmiał wodospad, znaleźliśmy się na suchej ścieżce. W tej samej chwili coś huknęło za nami. Drogę odwrotu odciął groźny słup wody.

— Hryhoriju, to nie był zwykły wodospad, widziałeś? Oni wiedzą o nas…

— Widzę, Kseniu, cicho… Serce mi zamiera…

Szliśmy powoli wąską dróżką. Małe kamyki toczyły się spod naszych nóg, szeleszcząc spadały w przepaść. W końcu zatrzymaliśmy się przed nieprzebytą ścianą. Gęste zarośla zasłaniały stoki, nie widać było ani ścieżki, ani jakichkolwiek śladów.

Staliśmy przed górą bez sił, lecz pełni niewymownej nadziei. I nagle, nieoczekiwanie, umysł nawet nie zdążył pojąć, kiedy i jak, ukazała się na tle skały jakaś postać. Wysoka, spokojna, wspaniała. Rozległ się cichy, lecz wyraźny głos:

— Przyszedłeś. Męstwo i pragnienie wzięły górę. Wejdź do tajemnicy.

Nie byłem w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Drżałem oały jak w febrze, jakby przeze mnie przepływał potok niezwykłej energii. Nieznajomy uśmiechnął się życzliwie.

— Pozbądźcie się strachu. Jesteście wśród przyjaciół…

Dotknął skały dłonią. Poruszyła się olbrzymia bryła granitu. Za nią ukazało się czarne przejście. Wionął stamtąd zapach kwiatów czy ziół.

— Chodźmy.

Nieznajomy przyjaciel wziął mnie za rękę. Ksenia trzymała się mnie. Weszliśmy do podziemnej jaskini. Granitowa bryła wróciła z hałasem na dawne miejsce. Zapadła ciemność…

Nie mam słów, by przekazać wszystko, co stało się później. Wyszliśmy z podziemia na przełęcz. Dokoła bielały śniegi, lodowe wierzchołki gór. A w dole leżała cudowna dolina z baśni. Nad jeziorem zieleniały cedry, potężne dęby. Widać było kilka monumentalnych budynków z czarnego kamienia, zlewały się z tłem gór. Po ścianach wiły się rośliny o różowych i błękitnych kwiatach. Błyszczały nieznane przyrządy sferyczne. Nad doliną latało dziwaczne stworzenie czy może aparat podobny do dysku.

— Białowody — wyszeptała Ksenia z ręką na piersi. — Panie, za co taka radość? Czy sobie zasłużyłam?

Przewodnik bacznie i ze smutkiem spojrzał na zmizerowaną twarz Kseni, na jej poranione nogi i westchnąwszy odpowiedział:

— Zasłużyłaś, niewiasto. Szczerością, pracą, męstwem. Chodźmy…

Zaczęliśmy schodzić w dół…

Kilka dni odpoczywaliśmy, spaliśmy, piliśmy pachnące mleko jaków, jedliśmy wonny chleb. Można było wychodzić, ale z budynku, w którym pozostawił nas przewodnik, nie widać było nic prócz małego gęstego lasku i lśniącego potoku.

Ksenia zachorowała. Zaczęły się bóle głowy, gorączka Ja odczuwałem również, że w tej dolinie działają jakieś potężne energie nie znane dotąd ludziom. Może niezwykła radioaktywność? Może nieznany magnetyzm? Lecz kim są oni, dziwni ludzie, czemu się nie pokazują? Dlaczego nie wyjaśniają tajemnicy?

W końcu doczekałem się nieznanego przyjaciela. Przyszedł wówczas, kiedy Ksenia zasnęła, usiadł koło mnie. Serce zabiło radośnie, zrozumiałem, że przyszedł nie na próżno.