Opowiedziałem panu, Mychajle Kuźmiczu, o sobie… Może nieskładnie, lecz za to szczerze. Czy pomogła panu moja opowieść? Czy rozwiała jakieś wątpliwości?
Po wysłuchaniu spowiedzi lekarza Mychajło zamyślił się. Był pod wielkim wrażeniem tej relacji. Skomplikowane, tragiczne losy Sokoła przesłoniły jego własny dramat, wnosiły nowe czynniki, pomocne w zrozumieniu własnego nieszczęścia, osłabiały osobiste odczucie bólu. Gdzieś w głębi świadomości Sahajdaka rodziły się nowe nadzieje — niewiarygodne, dziwaczne…
— Niezwykła opowieść — wyszeptał. — Jak baśń…
— Dla mnie całe życie jest baśnią — odezwał się lekarz. — Do dziś jestem pełen podziwu dla wszystkiego, co napotykam w życiu. Dla kwiatów, szczebiotu ptaków, zabaw dziecięcych. I rad jestem, że nie stałem się pesymistą. Życie jest ciężkie, pełne sprzeczności, lecz zarazem piękne. Dzięki czemu? Dzięki walce! Czy może być coś radośniejszego niż pokonywanie oporu żywiołów w dążeniu do pięknego celu?
— Rozumiem — zgodził się Mychajło. — Rozumiem… i zgadzam się z panem… Ale kwiat, dziecko i ptaki można spotykać codziennie, a to, o czym pan opowiadał — jest legendą. Dlaczego pan nie ogłosił drukiem swoich wspomnień? Istnieje obecnie mnóstwo hipotez o przybyszach z innych planet, o kontaktach z nimi, o ich wysokim poziomie umysłowym. Pan, jako naoczny świadek…
— Naoczny świadek? — powtórzył sceptycznie Sokół, unosząc siwe brwi. — A co moje świadectwo pomoże prawdzie? Pan sądzi, że przybysze potrzebują moich świadectw? Gdyby chcieli — dawno zamanifestowaliby swoją potęgę. Ale tak się nie stało. Wynika stąd, że nie życzą sobie. Jakie ja mam prawo postępować wbrew ich woli?
— To prawda. Nie pomyślałem o tym. A może…
— Co?
— Czy nie pomyślał pan kiedyś, że to się panu…
— Przyśniło? Uroiło? — uśmiechnął się dziwnie lekarz.
— Tak…
— Myślałem. I dotąd przychodzi mi to czasem na myśl… Wąwóz… Mgła… Nasze gorące pragnienie… Zobaczyłem to, czego pragnęło moje serce… Tym więcej, że nie zabrałem żadnych materialnych dowodów rzeczowych…
Lekarz zamilkł, zamyślił się. Po chwili w jego oczach zabłysły iskierki radości.
— Nie, nie, niech pan nie wątpi. Nie wolno wątpić nawet w najdziwaczniejszą legendę. Bowiem pomaga stać się lepszym, czystszym, mężniejszym — niech pan wierzy w bajkę. A poza tym… poza tym, moja Ksenia… ona też widziała… Nie może być mowy o takiej uzgodnionej zbiorowej halucynacji…
— Cudownie byłoby spotkać się — szepnął Mychajło.
— Z kim?
— Z nimi…
— Niech pan spróbuje — rzekł zagadkowo Sokół. — Może się panu poszczęści. Dziś jest łatwiej. Era kosmiczna. Loty międzyplanetarne. Zbliża się godzina. Może się panu uda…
— Doktorze, jestem panu wdzięczny. Lżej mi się zrobiło na sercu. Ból tkwi we mnie — nic na to nie poradzę. Lecz zrozumiałem — nie wolno zamykać się w skorupie egoistycznego bólu. Życie jest jedno — kształty różne. Kształt nieśmiertelny — to śmierć życia. Ciężko jest utracić ukochaną istotę, lecz żyć iluzjami — to hańba…
— Dlaczego utracić? — rzekł cicho lekarz, patrząc w zamyśleniu przez okno. — Nauka nie stanęła w miejscu, odkrywa nowe tajemnice bytu. Może wkrótce rozwiązana zostanie tajemnica nieśmiertelności…
— Nieśmiertelności? Przecież sam pan powiedział…
— Co powiedziałem? Że nieśmiertelność formy statycznej to absurd. Nieśmiertelność dynamicznego potoku — to piękne. Zachowujemy jednolitą świadomość od dzieciństwa do starości, lecz w praktyce wiecznie umieramy. Jednak nasze ciało w dzieciństwie, w młodości, w starości, to coś całkiem innego. A świadomość jest jedna. Znaleźć możliwość przeniesienia świadomości do innej formy, udoskonalać tę formę — oto znakomita idea dla poszukiwaczy…
— O tym marzy Rishideva — szepnął Mychajło.
— Rishideva? — powtórzył Sokół. — Słyszałem to nazwisko. Hinduski biopsycholog?
— Tak. To mój stary przyjaciel. Zetknęliśmy się w ciężkich chwilach. Poznałem jego i jeszcze jednego człowieka. Staliśmy się przyjaciółmi. Doktorze, przypomniałem sobie o nich we właściwym czasie. Proszę o papier i atrament. Napiszę do nich. To jest niezbędne…
Wkrótce nadeszła odpowiedź z zagranicy. W depeszy z Ameryki było kilka zdań:
Kochany przyjacielu Mychaju, bądź mężny. Tak jak wówczas, w obliczu śmierci. Całe życie jest bohatprskim czynem. Tak ja pojmuję powołanie człowieka. W moim życiu — radość i niepokój. Nowy etap. Lecę na Księżyc. Sam rozumiesz — nie ma pewności, czy uda mi się wrócić. Wierzę. Prześlij mi najlepsze życzenia. Przejdę nad otchłanią, jak wówczas kiedy szliśmy pod kulami wroga.
Do zobaczenia, Mychaju. Pozwól mi uścisnąć twoją rękę.
Swami pisał w liście:
Mój bracie Mychaju, zmartwił mnie twój list. Wiem, jak ci jest ciężko. Nie pocieszam ciebie — wiem, że jesteś silny, że wytrwasz, nie ugniesz się.
Prawdę mówiąc, cieszę się, że nie kroczysz łatwymi drogami. W cierpieniu hartują się bojownicy życia. Ty należysz do nich.
Pytasz o gości z innych planet? To jest teraz modne. Ja nie lubię mody.
My w Indiach dawno wiemy o nich. Lecz Hindusi nie lubią sensacji. Umieją ochraniać piękne pojęcia. Wolą milczeć niż profanować. Twój znajomy lekarz słusznie powiedział — jeśli trzeba będzie, zgłoszą się sami. Czy należy ich szukać? Tak. Lecz poszukiwacze powinni jasno sformułować w swych sercach koncepcję konieczności takiego kontaktu. Ciekawość? To nie wystarcza. Pragnienie uzyskania nowej informacji? I tego za mało. Jeszcze nie daliśmy sobie rady z własną informacją. Właśnie tak, rozpatrując po kolei wszystkie zagadnienia konieczności, poszukiwacz dotrze do sprawy zasadniczej. O niej — nie powiem. Pomyśl sam.