— Rozumiem, Eugeniuiszu. Więc co robić?
— Pomyśl. Jutro dasz odpowiedź. Albo niech pozostanie jako eksponat, ale wtedy kto wie, kiedy i w czyje wpadnie ręce. Nie chciałoby się, żeby na niej eksperymentowano. Chociaż twoim zdaniem jestem człowiekiem oschłym, to jednak… Albo… zabierz ją i pochowaj…
— Przecież mówiłeś, że nie można.
— Porozumiewałem się. Powiedziałem, że znaleźli się przyjaciele. Krótko mówiąc — można zabrać, dokumenty załatwimy. Pomyśl.
— Dobrze. Zadzwonię do ciebie. Dziękuję.
— Nie ma za co. Zaczekam do jutra. Rozumiem, sprawa jest delikatna.
Mychajło odszedł od biurka. Serce biło mocno, niespokojnie. Co mu się stało? Czy się jeszcze nie uspokoiło? Nie przyzwyczaiło się?
Więc po prostu zabierze ją. Zawiezie w Karpaty. Gdzieś na przełęczy, pod gwiazdami, pod słońcem, znajdzie Hanusia spoczynek. Spocznie snem wiecznym. Można poprosić Jurka, pomoże. Dokoła będą świerki, wysokie trawy, niebieskie fale Czarnogórza…
„Wiecznym snem? — zaśmiała się Hanusia. — Jaki ty jesteś dziwny, Mychajło? Czy istnieje wieczny sen?”
Co to? Skąd? Może to wiatr za oknem? Czy daleki łoskot pociągu? Czy śpiew ptaków? Nie można pojąć, nie można rozpoznać…
Opadają żółte, purpurowe, czerwone liście za oknem. Bezszelestnie stąpa Hanusia po jesiennej ziemi. Lekko jak chmurka siada na parapecie. Uśmiecha się.
„Pochowaj ciało — szepcze. — A pozostaw miłość. Miłość jest z tobą, ukochany. Chciałeś mnie wskrzesić? Śmieszne, po co?”
— Tak mało byłem z tobą — skarży się Mychajło. — Chciałem znów dotkąć twojej ręki, zajrzeć w oczy, iść obok ciebie.
„Przecież wcześniej czy później nadejdzie rozłąka — kiwa głową Hanusia. — Jakaż to różnica, czy spotkaliśmy się jeden raz czy sto? Jaka różnica?”
— Istotnie… Nie ma różnicy — mówi szeptem Mychajło. — I tak jesteś zawsze ze mną.
„No to dobrze, Michasiu. Zrozumiałeś. Cieszę się. Ciekam na ciebie.”
Rozpływa się mgła w oczach. Wilgoć na policzkach. Dlaczego? Nie ma nikogo. Cisza.
Do gabinetu zagląda Wala. Ujrzała na biurku stos listów, krzyknęła z zachwytu.
— Mychajło Kuźmiczu! Oj-ej-ej! Takich znaczków jesz-jeszcze nie mam! Niech mi pan nie odmawia!
— Bierz, bierz! Wszystkie są twoje, Walu!
Sahajdak uśmiecha się. Ciesz się, dziewczynko, zachwycaj się. Najmniejszy zachwyt zawiera w sobie cudowne skarby uczucia, bowiem wywodzi się z piękna. Kochaj wszystko — znaczki, chmurki, chłopców, drzewa, motyle, zachód słońca… Ale kochaj, nie kolekcjonuj!
Szczęśliwa Wala wychodzi z gabinetu. Sahajdak zabiera się znów do notatek Swamiego.
„Intuicja to synteza świadomości. Rozum, intelekt — porównuje, ocenia, integruje, układa z części jakiś model poznania. Zaś intuicja błyskawicznie ogarnia całość, poznaje istotę, staje się ową istotnością. Nie znamy jeszcze tajemnicy tego niezwykłego procesu. A rozwiązanie może być całkiem proste.
Jesteśmy cząstką całości, jak już pisałem. Cząstka może się łączyć z innymi cząstkami. A połączywszy się, uzyskać świadomość całości lub jej aspektu. Jakby niespodziewany kontakt z innym światem. Jak przelot na bajecznym latającym dywanie do krainy legendy. Jak więc owładnąć darem intuicji? Zbyt to rzadki rajski ptak. Czy nie można go oswoić?
Samadhi. Stan koncentracji duchowej. Od dawna znany na Wschodzie. Dokoła tego pojęcia powstało wiele legend, domysłów metafizycznych, mistycznych plotek. Samadhi przeniesiono do kategorii samonarkozy, podobnej do zjawisk, jakie wywołuje zażywanie narkotyków. Zapewne, w niektórych przypadkach tak jest — wtedy, kiedy do ekstazy dochodzi świadomość prymitywna, fanatyczna. Ja mam na myśli wysoki stan samadhi, który prowadzi do odkrycia praw rządzących światem, tworzenia genialnych poematów, prognoz społecznych, epokowych wynalazków. Ale nawet i tak wielkie osiągnięcia znajdują się w sferze zwykłości. Samadhi pozwala zagłębiać się tak daleko we wnętrze bytu, że myśliciel może pojąć prawa nowych stopni wszechświata, na których nasze tajemnice, nasze tragedie czy radości z okazji narodzin lub z powodu śmierci — są tylko falami na powierzchni oceanu życia.
Pisałeś mi, Mychajle, o twojej koncepcji zamkniętych światów. To piękna i głęboka idea. Spotykałem w starodawnych rękopisach na temat kosmogonii podobne idee, co prawda w formie symbolicznej.
Ezoteryczne zapisy hinduizmu informują, że Brahman — twórca świata — stworzył nasz świat bezprawnie, że ukrył go przed Mahadevą (Najwyższym Duchem). Wisznu i Siwa odkryli tę tajemnicę i zmuszają Brahmana do przywrócenia świata do jednego łona.
Niezwykłe — prawda? Zdobycze współczesnej myśli pozwalają rozszyfrować dziwny symbol. Brahman (nasz świat zamknięty) — tak również ty uważasz, Siwa (impuls wybuchu) — zmusza go do otwarcia się, Wisznu (prawo ewolucji) — poznaje prawa tego zamkniętego świata i szuka z niego wyjścia, by zsyntetyzować jedność.
Wychodząc z tych założeń można zrozumieć, iż mikrokosmos ludzki nie da się oddzielić od nieogamiętego makrokosmosu bytu. Człowiek jest jak kropla, która odbiją w sobie, w swojej świadomości, sercu, intuicji całą złożoność bytu. Wszechświat poznaje siebie przez nas, przez człowieka i poznaje siebie w nas. A człowiek, ogarniając myślą bezmiar wszechświata, poznaje w praktyce sam siebie, swą nieskończoną istotę. Tak łączą się dwa potoki poznania — jeden bierze swój początek w mikronieskończoności, drugi napełnia źródło meganieskończoności. I to jest jedność w ocenie wieczności.
Żyjemy w niezwykłym czasie. Mogą odsłonić się przed nami, nowe, nieoczekiwane możliwości. Nie należy negować żadnego kierunku poznania, ponieważ otwiera on drzwi wolności. Wolności rozumu, ducha — to jedyne powołanie nauki. Dość już byliśmy niewolnikami przyrody, płynąc posłusznie w nurcie ewolucji. Obecnie wybiła godzina synów. Dość już ślepego naśladownictwa praw przyrody, choćby genialnych. Niechaj człowiek tworzy własne prawa działania i twórczości. I będą to prawa miłości, a nie męczarnie i ciągłe pożeranie się, jak to ma miejsce w przyrodzie. Niewolnik wykonuje posłusznie wolę pana, syn ma prawo stworzyć nowy świat…