Oto czym jest dla mnie samadhi, bracie…
Pozostało za mną wiele dróg. Były przepaście, były szczyty. Szkoda, że nie mogę ci przekazać wszystkiego. Chciałbym jeszcze zbadać stan nirwa-kalpsamadhi. To stan ogarnięcia całości. Nie wiem, czy go osiągnę. Nie wiem, czy powrócę. Dlatego zostawiam ci te notatki…”
Mychajło uśmiechnął się, w oczach miał łzy. Można pozazdrościć takiemu życiu. Niby orzeł w niebie tak przeleciał Swami przez życie, nie lękając się jego szumu, jego otchłani, jego zagadki. I ja powinienem czynić to samo! Jak wówczas, w dalekich Alpach. Wśród ciemności, pod kulami, na wąskim kamiennym gzymsie…
Swami, Hanusiu, Harry, nie zapomniałem o was, idę…
Dzień dogasał. Krwawiło niebo na zachodzie. Wielka cisza milczenia spływała w serce Sahajdaka.
Do gabinetu wszedł Saszko. Zobaczył łzy na twarzy Mychajły. Zakłopotany dreptał na progu.
— Witaj, Mychajło Kuźmiczu — rzekł cicho. — A ja…
— Co, przyjacielu? — uśmiechnął się Mychajło i wyciągnął do niego rękę. — Nie zwracaj na mnie uwagi. Jestem szczęśliwy. Wiesz, płacze się również ze szczęścia…
— Skoro tak, to dobrze — odezwał się śmielej Saszko. — Bo przyszedłem zaprosić…
— Dokąd?
— Na wieczorek. Do naszego stowarzyszenia…
— „Kosmos i ja”? — spytał Sahajdak, chowając listy.
— „Kosmos i ja” — odparł poważnie Saszko. — Dziś będzie dużo młodzieży. Bardzo interesujący chłopcy i dziewczęta. Nie pożałujesz, rosną tacy wojownicy, że ho-ho!
— Prowadź, Saszko! — rzekł wzruszony Sahajdak. — Chcę widzieć młodych. Będziemy poszukiwać razem.
Poszli ulicami pięknego Kijowa, pod pąsowymi koronami drzew. Przyroda przywdziewała kolorowe jesienne szaty, przygotowywała się do zimy, ale nie było smutku w jej uroczystym biegu. Nie smutek, lecz radosne oczekiwanie nowego zmartwychwstania, nowej wiosny…
Wszystko przed nami — myślał Mychajło, idąc obok Saszki. — Nic się nie skończyło, nic nie zostało stracone. Może tylko iluzje. Ale wszystko, co piękne, nie zginie. I zresztą gdzie się może zapodziać? Gdzie — z jedynego łona bezmiarów?
Matko moja, jak możesz umrzeć, zniknąć, kiedy jesteś nieśmiertelna we mnie, w twojej miłości, która zrodziła mnie, moje dzieci, przyszłych wnuków, w wielkiej pracy, która odnawia i odnowi rodzinną planetę!.. Mamo, możesz z pełnym prawem powiedzieć: „Jestem!” Tylko tobie odpowiada ta stara formuła nieśmiertelności!
Nie zaginie śpiewny mój język, który przyniósł mi w swym cudownym brzmieniu echo tysiącletnich walk i poszukiwań ukochanego narodu, którego droga wiedzie w nieśmiertelność.
Mowo moja! Czarne źródło mądrości i natchnienia, poznania i nadziei na wspaniałą przyszłość! Nie znieważyły ciebie wieloletnie wysiłki wrogów, nie zubożyły nieudolne próby nieuków. Niesiesz w swym wnętrzu niezmierne bogactwa, skanby przeszłości i przyszłości dla całej planety, dla całej ludzkości. Twardo oświadczasz, oświadczysz: „Jestem!”
Ukraino moja, ziemio bajeczna, rozśpiewana matko nasza! Nie pokonała cię przemoc szlachecka, nie zdławiła katorga otomańska, nie deptało twej ziemi carskie więzienie, nie złamały hordy nohajskie. Pewnym krokiem wychodzisz na płomienną drogę nieśmiertelności w potężnym okręgu wolnych narodów i władczo, uroczyście mówisz: „Jestem!”
Ziemio — planeto płonąca! Palisz się na ogniskach złości, wstrząsasz ramionami, by uprzedzić swe szalone dzieci, pragniesz uwolnić się od upiora wojen i szaleństwa, by wejść w cudotwórczą melodię kosmosu kryształowym akordem miłości i ludzkości. Dźwignij się, matko ziemio, ze śmiertelnej choroby barbarzyństwa, rozkwitaj w gwiaździstym wieńcu braterstwa powszechnego. I powiedz razem ze zbrataną ludzkością: „Jestem!”
Nadejdzie taka godzina. Nieuchronnie.
A do tego czasu — niech toczy się walka. Nie boję się niczego. Przyjmę wszystko, wszystko, co jest, co będzie. Bo wiem, dokąd idę.
Podłość i chciwość uczy mnie być człowiekiem. Wrogowie hartują moją odwagę. Niebezpieczeństwa umacniają wolę dotarcia do celu.
Idę — niezwyciężony; twórca i twór, idę z łona matki ziemi do łona matki wszechświata. I powiem jej — matce bezmiarów:
Jestem! Nie pyłek, matko, nie efemeryda, nie marność. Twój syn rodzony! Odsłoń oblicze, chcę ujrzeć ciebie w całym niewymownym pięknie. Pozwól napić się z jedynego źródła prawdy. Matko, powracam z długiej wędrówki i błądzeń. Otwórz drzwi ojczystej chaty, zapomnianej z dawien dawna. Chcę popatrzeć w twe drogie oczy, posłuchać odwiecznej bajki…
Nawet śmierć z twoich rąk będzie dla mnie pucharem Amrity — Pucharem Nieśmiertelności. Gdzie mój puchar? Matko? Słyszysz? Idę…
Wydanie I. Nakład 3000+350 egz. Ark. wyd. 13,1; ark. druk. 15. Papier rotogr. kl. V, 65 g, 84X108 z fabryki papieru w Skolwinie. Oddano do składania w marcu 1971 r. Podpisano do druku.i druk ukończono w czerwcu 1971 r. Zam. nr 588/A/71. U-100. Printed in Poland by ŁÓDZKA DRUKARNIA DZIEŁOWA Łódź, ul. Rewolucji 1905 r. nr 45
Cena zł 22.—