— Dzięki ci, Lo nieznajomy — powiedziałem.
Zaśmiał się.
— Nie przysługuje mi „Lo”.
Zaprzężony do wózka pies patrzył na przemian to na mnie, to na garbusa i w końcu zaczął skomleć:
— Ja. Ja. Ja głodny. Ja.
Nieznajomy wręczył mi połówkę melona i podrapał psa za uszami.
— Przecież dostałeś obiad.
— Podzielę się z nim moją porcją — powiedziałem.
Garbus potrząsnął głową.
— On pracuje dla mnie i ja go karmię.
Przełamał swoją połówkę owocu i podsunął kawałek psu, który z mlaskaniem zabrał się do jedzenia. Gdy wgryzłem się w melon, nieznajomy zapytał:
— Skąd jesteś, poganiaczu?
Podałem mu nazwę wioski.
— Czy po raz pierwszy przyjechałeś do Branning-at-sea?
— Tak. Skąd wiesz?
— Och. — Uśmiechnął się, ukazując mnóstwo żółtych zębów. — Ja też kiedyś przyjechałem tu po raz pierwszy. Jest parę rzeczy, które odróżniają cię od miejscowych; parę cech, które czynią cię innym…
Garbus uniósł rękę.
— Nie chciałem cię obrazić.
— Nie obraziłem się.
Nieznajomy zachichotał ponownie, gdy zatopiłem zęby w słodkim miąższu.
— To, co jest diamentem w jednym miejscu, gdzie indziej jest łajnem. — Wypowiedział to z przesadną artykulacją, naśladując język sloganów. — Bez wątpienia kiedyś powiedziała to Gołębica.
— Gołębica — wtrąciłem. — Czy ona ma „La”?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Nie. Tu nie tytułuje się nikogo „Lo”, „La” ani „Le”. — Wyskrobał skórkę owocu przednimi zębami i odrzucił ją. — Diament i łajno. Sądzę, że tytuły te używane są w twojej wiosce, podobnie jak w mojej. Są one zarezerwowane dla płodnych osobników normalnych i ewentualnie nadawane płodnym osobnikom funkcjonalnym. Czy tak?
— Tak.
— Kiedyś było tak również w Branning-at-sea. Ale teraz już tak nie jest. Tak niewiele wie się w wioskach o inności, że nikt się tam nie obraża, gdy go nazywają innym.
— Ja jestem inny — powiedziałem. — Dlaczego mam się obrażać? Przecież tak to już jest.
— Nie. W Branning już nie przyjmuje się tego tak po prostu. Powtarzam po raz trzeci: diament i łajno. To, co było ważne w wiosce, tu nie ma znaczenia. Mam nadzieję, że twoje wioskowe zwyczaje nie przysporzą ci kłopotów. Gdy ja przybyłem tu po raz pierwszy piętnaście lat temu, parę razy dostałem porządne lanie. A wtedy to miasto było znacznie mniejsze. — Nieznajomy patrzył na drogę.
Przypomniałem sobie, jak Pająk mówił, że nie należy używać tytułów w stosunku do poganiaczy.
— To jak tu teraz jest z tymi tytułami? — zapytałem.
— Posłuchaj. — Garbus zatknął kciuki za pas. — Jest tu około pięciu rodzin, które kontrolują wszystko, co dzieje się w Branning-at-sea. Są one właścicielami wszystkich statków, wynajmują połowę domów w mieście, najprawdopodobniej kupią od ciebie te smoki. W stosunku do członków tych rodzin, jak również do piętnastu czy dwudziestu znanych osobistości, jak na przykład Gołębica, jeżeli zwracasz się do nich osobiście, należy używać tytułów „Lo” lub „La”. Ale przekonasz się, że pośród nich znajdują się osobniki zupełnie niefunkcjonalne.
— W takim razie jak rozpoznam te osoby, skoro ich oczywista funkcjonalność nie ma znaczenia?
— Jeżeli spotkasz takie osoby, na pewno będziesz wiedział, że to właśnie one. Ale to mało prawdopodobne. Możesz spędzić całe życie w Branning-at-sea, nigdy nie musząc użyć żadnego tytułu. Ale jeżeli zaczniesz tytułować każdego, kogo spotkasz, lub protestować, gdy ktoś nie użyje tytułu w stosunku do ciebie, zostaniesz uznany za głupca albo szaleńca, a w najlepszym razie będą mieli cię za wiejskiego jołopa.
— Nie wstydzę się, że pochodzę z wioski! — krzyknąłem.
Garbus wzruszył ramionami.
— Wcale nie sugeruję, że powinieneś. Próbuję tylko odpowiedzieć na twoje pytania.
— Tak. Rozumiem. A co z innością?
Nieznajomy wydął policzek językiem i po chwili powiedział:
— W Branning-at-sea inność jest sprawą prywatną. Inność — to fundamenty tych budynków; to pale, na których zbudowano port; to korzenie, z których wyrastają tu drzewa. Połowa tego miasta została zbudowana na inności, a druga połowa nie może bez niej żyć. Ale jeżeli mówisz o tym w miejscu publicznym, to znaczy, że jesteś źle wychowany i wulgarny.
— Oni o tym mówili. — Wskazałem na stado. — To znaczy, poganiacze.
— Więc są wulgarni. Jeżeli chcesz pozostać z poganiaczami — a możesz spędzić z nimi całe życie — będziesz mógł o tym mówić do woli.
— Ale ja jestem inny… — zacząłem, ale cierpliwość garbusa już się najwidoczniej wyczerpała, więc dodałem: — …myślę jednak, że zatrzymam to dla siebie.
— Niezły pomysł — powiedział nieznajomy surowo.
Jak miałem mu opowiedzieć o Frizie? Jak miałem jej szukać, skoro inność jest utrzymywana w tajemnicy?
— A ty? — zapytałem po chwili kłopotliwego milczenia. — Co robisz w Branning-at-sea?
Pytanie sprawiło mu przyjemność.
— Jestem właścicielem pewnego miłego miejsca, gdzie zmęczeni mogą usiąść, głodni mogą zjeść, spragnieni mogą się napić, a znudzeni mogą się zabawić. — Zakończył swą wypowiedź, zarzucając czerwoną pelerynę na zniekształcone plecy.
— Przyjdę cię odwiedzić — powiedziałem.
— No cóż — zadumał się garbus. — Niewielu poganiaczy tam przychodzi. To nieco zbyt ekskluzywny dla nich lokal. Ale gdy już się otrzaskasz w mieście i uznasz, że potrafisz się odpowiednio zachowywać, wpadnij z odrobiną srebra w sakwie. I choć większość tego srebra ci zabiorę, z pewnością będziesz się dobrze bawił.
— Przyjdę na pewno — odrzekłem. Pomyślałem o Dziecku Śmierci i o mojej długiej podróży w poszukiwaniu Frizy, po czym zapytałem: — Jak się nazywasz i gdzie mogę cię znaleźć?
— Nazywam się Pistolet, ale nie musisz tego pamiętać. Znajdziesz mnie w „Perle” — to nazwa mojego lokalu.
— Brzmi fascynująco.
— To najbardziej fascynująca rzecz, jaką tacy jak ty kiedykolwiek widzieli — rzekł skromnie.
— Z pewnością nie ominę tego miejsca. Co robisz na tej drodze o tak później porze?
— To samo co ty. Jadę do Branning-at-sea.
— A skąd jedziesz?
— Mój przyjacielu z prowincji, twoje maniery są niewiarygodne! Ponieważ zapytałeś, odpowiadam ci: wracam od przyjaciół mieszkających poza miastem. Zawiozłem im prezenty, oni w rewanżu dali prezenty mnie. Ponieważ jednak nie są twoimi przyjaciółmi, nie powinieneś o nich pytać.
— Przepraszam. — Czułem się dotknięty tą oficjalnością, której nie rozumiałem.
— Nie rozumiesz tego wszystkiego, co? — powiedział Pistolet łagodniej. — Ale kiedy założysz buty i zakryjesz pępek, znajdziesz w tym więcej sensu. Mówię ci to wszystko teraz, chociaż gdy spędzisz rok w Branning, sam to wszystko zrozumiesz.
— Nie zamierzam pozostawać tu przez rok.
— Nie musisz tego zamierzać. Wbrew twym zamierzeniom może się zdarzyć, że spędzisz tu resztę życia. To jest takie miejsce. Jest tu wiele cudów, a cuda mogą cię zatrzymać.
— Jestem tu tylko przejazdem — powiedziałem z naciskiem. — Śmierć Dziecka Śmierci zakończy moją podróż.
Pistolet rzucił mi dziwne spojrzenie i przestrzegł:
— Mówiłem ci już, chłopcze z prowincji, oducz się tego wulgarnego języka poganiaczy. Nie przeklinaj przy lepiej od ciebie wychowanych.
— Ja nie przeklinam. Ten rudzielec nie daje nam spokoju. Jechał razem ze stadem, aby nękać Zielonookiego i mnie.