— Kim jesteś?
Była piękna. Miała na sobie obcisłą srebrną suknię z głębokim dekoltem ukazującym małe piersi. Jej usta wyglądały tak, jakby były stworzone do śmiechu. Jej włosy, tak jasne jak włosy Małego Jona, były w nieznacznym nieładzie. Osobą, do której się zwróciła, byłem ja.
— Tak, tak. Ty, głuptasie. Kim jesteś?
Zupełnie wyleciało mi z głowy, że gdy ktoś się do ciebie zwraca, należy mu odpowiedzieć. Pies kaszlnął i zaanonsował:
— Hm… oto Lo Lobey!
W tym momencie wszyscy w sali umilkli. Uświadomiłem sobie, jak wielki panował tu przed chwilą hałas. Brzęk kieliszków, szepty, śmiech, rozmowy, skrzypienie podłogi pod stopami, szuranie nóżek foteli — chciałem, żeby to wszystko znów się zaczęło. W drzwiach z boku sali, ozdobionych wizerunkiem dwu splecionych węży, stał Pistolet. Najwyraźniej przyszedł zobaczyć, co się dzieje. Dostrzegł mnie, zamknął oczy, westchnął i nacisnął klamkę.
— No, nareszcie, Lo Lobey. Myślałam już, że nigdy tu nie dotrzesz — powiedziała Gołębica. — Pistolecie, przynieś fotel.
Byłem zaskoczony. Pistolet otworzył usta ze zdumienia, ale przyniósł fotel. Z wyciągniętą maczetą szedłem w stronę Gołębicy pomiędzy stołami, kwiatami, świecami i gobelinami. Mijałem mężczyzn z siedzącymi u ich stóp psami na złotych łańcuchach oraz kobiety z malowanymi powiekami i piersiami uwięzionymi w klatkach z mosiężnej siateczki lub srebrnego drutu. Wszyscy oglądali się za mną.
Wszedłem po schodach na balkon Gołębicy. Dziewczyna opierała się biodrem o barierkę i wyciągnęła do mnie rękę.
— Jesteś przyjacielem Pająka — powiedziała. W jakiś sposób sprawiała, że czułem się bardzo dobrze, słuchając jej głosu. — Pistolecie — obróciła się; fale światła ześliznęły się po jej sukni — postaw ten fotel obok mojego.
Garbus zrobił to i usiedliśmy na brokatowych poduszkach. W towarzystwie Gołębicy, siedzącej naprzeciw, trochę trudno było mi patrzeć na cokolwiek innego. Pochyliła się ku mnie, oddychając głęboko.
— Powinniśmy porozmawiać. O czym chciałbyś ze mną mówić?
Obserwowanie oddychającej kobiety jest fascynujące.
— No… cóż… ja… — Użyłem całej siły woli, aby na powrót skupić uwagę na jej twarzy. — Czy mieć dziewięć tysięcy to naprawdę taka wielka frajda? (Czy myślicie, że wiedziałem, o czym mówię?)
Zaczęła się bezgłośnie śmiać. Co było chyba jeszcze bardziej fascynujące.
— Ach! — westchnęła. — Sam musisz spróbować i sprawdzić to.
W tym momencie wszyscy znów zaczęli rozmawiać. Gołębica ciągle mi się przyglądała.
— Co robisz? — zapytałem. — Pająk powiedział mi, że możesz mi pomóc odnaleźć Frizę.
— Nie wiem, kim jest Friza.
— Ona była… — Gołębica znowu głęboko westchnęła. — Ona także była piękna.
Jej twarz wyrażała silne wzruszenie.
— Tak — powiedziała.
— Nie sądzę, byśmy mogli rozmawiać o tym tutaj. — Patrzyłem na Pistoleta, który ciągle krążył w pobliżu. — Mój problem polega niezupełnie na tym, o czym myślisz.
Uniosła przyciemnioną brew.
— To jest trochę…
— Och! — powiedziała i uniosła podbródek.
— Ale ty? — zapytałem. — Co robisz? Kim jesteś?
Jej łuk brwiowy stał się bardziej ostry.
— Pytasz poważnie?
Skinąłem głową.
Zmieszana, popatrzyła na ludzi wokół niej. Nikt jednak nie zamierzał jej nic wyjaśniać, więc ponownie spojrzała na mnie. Jej wargi rozchyliły się i na powrót złączyły; jej powieki kilkakrotnie unosiły się i opuszczały.
— Mówią, że jestem kimś, kto sprawia, że wszyscy mogą się ciągle kochać.
— W jaki sposób to robisz? — zapytałem.
Ktoś obok niej powiedział:
— Czy on naprawdę nie wie?
Ktoś inny dodał:
— Czy on nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia ciągłego krzyżowania się z sobą?
Gołębica położyła palec na ustach. Wszyscy umilkli.
— Muszę mu powiedzieć. Lobey… tak masz na… imię, prawda?
— Pająk powiedział mi, bym z tobą porozmawiał… — zacząłem. Chciałem przyczepić się do jej świata za pomocą haków informacji.
Uśmiechnęła się.
— Próbujesz upraszczać. Pająk. Wielki Lord Lo Pająk? Zdrajca, fałszywy przyjaciel, ten, który podpisał wyrok śmierci na Zielonookiego. Nie zaprzątaj sobie głowy tym przeklętym człowiekiem. Spójrz na siebie, Lobey. Co byś chciał wiedzieć…
— Wyrok śmierci…
Dotknęła mego policzka.
— Bądź egoistą. Czego pragniesz?
— Frizy! — krzyknąłem, niemal wstając ze swego fotela.
Gołębica usiadła.
— Pytałam cię już o to, ale mi nie odpowiedziałeś. Kim jest Friza?
— Ona… — powiedziałem i urwałem. — Ona była prawie tak piękna jak ty.
Dziewczyna opuściła podbródek i spojrzała na mnie. Jej jasne oczy pociemniały.
— Tak.
To słowo wypłynęło z jej ust wraz z oddechem, bez dźwięku. Uporczywe, pytające spojrzenie nadawało jej twarzy nieco szorstki wyraz.
— Ja… — zacząłem. Niewłaściwe słowo. — Ona…
Czułem się tak, jakby jakaś pięść wewnątrz usiłowała uderzyć mnie w żebra, ale w ostatniej chwili zatrzymała się, otworzyła, po czym powędrowała do góry i zaczęła drapać wnętrze mej twarzy. Piekło mnie czoło, policzki i oczy.
Gołębica ponownie westchnęła.
— Rozumiem.
— Nie, nie rozumiesz. — Udało mi się opanować. — Nie rozumiesz.
Wszyscy znowu patrzyli na nas. Dziewczyna rozejrzała się, przygryzła wargę i ponownie spojrzała na mnie.
— Ty i ja jesteśmy… niezupełnie tacy sami.
— Co?… och! Ale… Gołębico…
— Tak, Lobey?
— Gdzie ja jestem? Przybyłem tu z wioski, znikąd, spotykałem po drodze drapieżne rośliny i smoki. Odrzuciłem swoje „Lo”, szukając mojej martwej dziewczyny i polując na nagiego kowboja, okrutnego jak pejcz Pająka. A gdzieś tam pewien brudny jednooki książę wkrótce… umrze. Gdzie ja jestem, Gołębico?
— Jesteś bardzo blisko pewnego starego miejsca zwanego Piekłem — powiedziała szybko. — Można tu wejść tylko poprzez śmierć lub pieśń. Będziesz jednak potrzebował pomocy, gdybyś chciał się stąd wydostać.
— Szukałem mojej ciemnej dziewczyny, a znalazłem ciebie, srebrzystą.
Wstała, powodując, że uderzyły we mnie ostrza światła odbitego od sukni. Jej zgrabna ręka osunęła się wzdłuż biodra. Schwyciłem ją moją szorstką dłonią.
— Chodźmy — powiedziała.
Poszedłem z nią.
Gdy schodziliśmy po schodach, oparła się na moim ramieniu i wyszeptała:
— Obejdziemy salę dookoła. Musisz zdecydować, czy będziesz słuchał, czy patrzył. Wątpię, czy zdołasz robić obie rzeczy jednocześnie. Ja nie potrafię, ale możesz spróbować.
Gdy okrążaliśmy salę, uderzałem się w goleń trzymaną na płask maczetą.
— Jesteśmy już bardzo wyczerpani, próbując być ludźmi, Lobey — mówiła Gołębica. — Aby przeżyć jeszcze choćby dziesięć pokoleń, musimy bez przerwy mieszać nasze geny.
Stary człowiek opierał się brzuchem o blat stolika, gapiąc się na dziewczynę siedzącą naprzeciwko. Jego towarzyszka oblizała usta. Miała zdumiewająco piękne błękitne oczy. Jej kości policzkowe drwiły ze starca.
— Nie można zmusić ludzi, aby mieli dzieci z wieloma partnerami. Ale można uczynić tę ideę jak najbardziej atrakcyjną. — Gołębica spuściła wzrok.