— Czy będziesz grał? — Wskazał na maczetę. — Zejdź tu do mnie.
— Nie chcę.
Piasek zaczął osypywać się spod moich stóp. Opuściłem wzrok i zobaczyłem, że część wydmy pode mną osuwa się. Zachwiałem się. Strach przypomniał o sobie. Upadłem i chwytając się rękami piasku, zsunąłem się w dół. Dziecko Śmierć chichotał, siedząc na kłodzie i przyglądając mi się.
— Czego chcesz? — wyszeptałem. — Zgubiłeś Zielonookiego. Czego chcesz ode mnie?
Dziecko Śmierć podrapał się w ucho, ukazując w uśmiechu mnóstwo małych zębów.
— Potrzebuję tego. — Wskazał na maczetę. — Czy myślisz, że Pająk naprawdę… — Urwał. — Pająk zdecydował, że Zielonooki, ty i ja nie możemy żyć w tym samym świecie; to zbyt niebezpieczne. Tak więc podpisał wyrok śmierci, i Zielonooki został powieszony, podczas gdy ty grałeś, a ja płakałem tu, nad morzem, gdzie nie widzi się łez. Czy uwierzyłbyś w to?
— Ja nie… nie wiem.
— Wierzę, że Zielonooki żyje. Nie mogę go śledzić, tak jak pozostałych. On może być martwy. — Dziecko Śmierć pochylił się do przodu i obnażył zęby. — Ale nie jest.
Oparłem się plecami o piasek.
— Daj mi maczetę — poprosił.
Cofnąłem ramię. Nagle rzuciłem się do przodu i zadałem cios. Rudzielec odskoczył. Z kłody poleciały drzazgi.
— Jeśli mnie uderzysz — powiedział Dziecko Śmierć — przypuszczam, że będzie to nieprzyjemne. Będę krwawił. Znam twoje myśli i mogę od razu ci powiedzieć, że próby pozbycia się mnie w ten sposób są z góry skazane na niepowodzenie. — Wzruszył ramionami, uśmiechnął się, wyciągnął rękę i dotknął maczety.
Drgnęła mi ręka. Rudzielec wziął maczetę i przesunął palcami po dziurkach.
— Nie — westchnął. — Nie potrafię. — Oddał mi maczetę. — Pokaż mi, jak się to robi.
Wziąłem ją od niego, bo była moja i nie chciałem, by jej dotykał.
Dziecko Śmierć podrapał się lewą stopą w prawą piętę.
— No, śmiało. Pokaż mi. Nie chcę maczety. Potrzebna jest mi muzyka, która jest w niej. Graj, Lobey. — Skinął głową.
Przerażony, przytknąłem ustnik do warg.
— Śmiało.
Zadrgała pojedyncza nuta.
Dziecko Śmierć pochylił się, opuszczając złociste powieki.
— Teraz zamierzam wziąć wszystko, co pozostało — powiedział. Zahaczył o siebie palce rąk, a zaciśniętymi palcami nóg drapał ziemię.
Następna nuta.
Zacząłem grać trzecią.
To był dźwięk, ruch i odczucie — wszystko w tym samym momencie. Usłyszałem głośne chlaśnięcie: Dziecko Śmierć skulił się i złapał za szyję. Przejęła mnie groza, większa, niż mogłem sobie wyobrazić. Pająk, stojąc na szczycie wydmy, krzyczał:
— Graj, do diabła!
Patrzyłem na niego, trzymając maczetę.
— Dopóki grasz, on nie może używać swego umysłu!
Bicz ponownie zaświstał nad moją głową i uderzył Dziecko Śmierć, rozcinając mu do krwi skórę na piersi. Rudzielec odskoczył, potknął się o kłodę i upadł. Odsunąłem się na bok, usiłując ciągle wydobywać z maczety jakieś dźwięki.
Pająk ze śpiewającym biczem zszedł z wydmy na ramionach niczym ogromny krab.
Dziecko Śmierć, którego kolejne smagnięcie obróciło na brzuch, próbował się odczołgać. Skrzela wysunęły mu się spod włosów i opadły na szyję. Następne uderzenie bicza rozcięło mu plecy. Pająk krzyczał do mnie:
— Nie przestawaj grać!
Dziecko Śmierć syczał i gryzł ziemię. Po chwili obrócił się na bok. Piasek oblepiał mu usta i brodę.
— Pająku… och, Pająku. Przestań! Proszę, przest…
Bicz rozciął mu policzek.
— Graj, Lobey! Graj, bo inaczej on mnie zabije! — krzyczał Pająk.
Moja melodia, za wysoka o oktawę, kłuła poranek.
— Aaaaach… nie, Pająku. Nie rań mnie już! — Dziecko Śmierć bełkotał, ukazując zakrwawiony język. — Nie… aaa-aa… to boli. To boli! Przecież jesteś moim przyjacielem, Pająku! Przecież jesteś moim… — Łkał przez chwilę. Kolejne razy rozcinały mu skórę.
Ramię Pająka ociekało potem.
— W porządku — powiedział Pająk i zwinął bicz, oddychając ciężko.
Miałem sztywny język i zdrętwiałe ręce. Pająk spoglądał na przemian na mnie i na Dziecko Śmierć.
— Skończone — powiedział.
— Czy to było… konieczne? — zapytałem.
Wbił wzrok w ziemię.
W krzaku nie opodal coś trzasnęło. Wyłonił się stamtąd sunący po piasku kolczasty pęd ozdobiony kwiatami.
Pająk zaczął wchodzić na wydmę.
— Chodź — powiedział.
Podążyłem za nim. Na szczycie wydmy obejrzałem się.
Głowę Dziecka Śmierci otaczał bukiet żarłocznych kwiatów, rozpychających się i walczących z sobą o najbardziej smakowite kąski — oczy i język.
Zaczęliśmy schodzić z pochyłości po drugiej stronie wydmy.
U jej podnóża Pająk odwrócił się do mnie i marszcząc brwi, powiedział:
— Otrząśnij się z tego, chłopcze. Właśnie uratowałem ci życie.
— Pająku…
— Co?
— Zielonooki… myślę, że coś zrozumiałem.
— Co zrozumiałeś? Chodźmy, musimy już wracać.
— Podobnie jak Dziecko Śmierć, ja także mogę przywracać do życia tych, których sam zabiłem.
— Tak się stało w Pękniętej Krainie — rzekł Pająk. — Sam się przywróciłeś do życia. Najpierw pozwoliłeś sobie umrzeć, a potem wróciłeś. Teraz tylko Zielonooki może przywrócić życie twojej Frizie.
— Zielonooki — powtórzyłem. — Ale on nie żyje.
Pająk skinął głową.
— To ty go zabiłeś. Zabił go cios twojej… — Wskazał na maczetę.
— Och — powiedziałem. — Co się dzieje w Branning-at-sea?
— Rozruchy.
— Dlaczego?
— Ludzie niepokoją się o swoją przyszłość.
Na chwilę stanął mi przed oczami bukiet na twarzy Dziecka. Zrobiło mi się niedobrze.
— Wracam — powiedział Pająk. — Przyjdziesz?
Morze cofnęło się i osadziło na piasku spirale piany. Rozmyślałem przez chwilę.
— Tak. Ale jeszcze nie teraz.
— Zielonooki — rzekł Pająk, grzebiąc stopą w piasku — myślę, że będzie czekał na ciebie. I Gołębica też. Ona teraz prowadzi ich wszystkich do tańca i nie będzie skłonna, aby wybaczyć ci wybór, którego dokonałeś.
— A co to za wybór?
— Pomiędzy realnością i… resztą.
— I co ja wybrałem?
Pająk klepnął mnie po ramieniu uśmiechając się.
— Może będziesz to wiedział, gdy wrócisz. Dokąd się wybierasz? — zapytał i chciał się już odwrócić, ale powstrzymałem go.
— Pająku?
Spojrzał na mnie.
— W mojej wiosce był człowiek, którego znudziło wiejskie życie, więc opuścił ten świat. Pracował na Księżycu i na zewnętrznych planetach, a potem odwiedził światy odległe o wiele gwiazd. Być może i ja się tam udam.
Pająk skinął głową.
— Ja też tak kiedyś zrobiłem. Wszystko na mnie czekało, gdy wróciłem.
— Jak tam jest?
— Nie będzie tak, jak myślisz. — Pająk uśmiechnął się i odszedł.
— Czy tam będzie… inaczej?
Brnął dalej przez piasek.
Blask poranka kładł się na morzu, spychając ciemność w odległą część plaży. Odwróciłem się i ruszyłem w tamtą stronę.