Выбрать главу

— To jest problem. Pozwól mi się zastanowić. — Światełka zamrugały, a ich odblask zamigotał na moim brzuchu i grzbietach dłoni. — Widzisz, gdybyśmy się spotkali przed twym efektownym wejściem, po prostu wysunąłby się ze mnie kawałek komputerowej taśmy. Ty byś ją uchwycił, a ona by się rozwijała w miarę twej wędrówki na spotkanie losu. Ty jednak przybyłeś tu i sam mnie znalazłeś. Czego pragniesz, bohaterze?

— Chcę iść do domu.

Komputer zacykał.

— A czego jeszcze?

— Naprawdę chcesz wiedzieć?

— Kiwam głową zachęcająco — zabrzmiało.

— Chcę Frizy. Ale ona nie żyje.

— Kim była Friza?

Zastanawiałem się. Próbowałem coś powiedzieć, ale jedynym rezultatem był skurcz krtani podczas wydechu, co mogło zabrzmieć jak szloch.

— Och — westchnął komputer, a po chwili odezwał się łagodnie: — Trafiłeś do niewłaściwego labiryntu.

— Doprawdy? A co w takim razie ty tutaj robisz?

— Zostałam tu umieszczona bardzo dawno temu przez ludzi, którym nawet się nie śniło, że przyjdzie tutaj ktoś taki jak ty. Psychiczna Harmonia i Enigmatyczno-Deliryczne Reakcje Asocjacyjne to był mój wydział. A ty przyszedłeś tu penetrować mą pamięć w poszukiwaniu utraconej dziewczyny.

Chyba jednak mówiłem to wszystko sam do siebie. Byłem bardzo zmęczony.

— Jak ci się tam podoba? — zapytała PHAEDRA.

— Gdzie?

— Na powierzchni. Pamiętam ludzi. Oni mnie zbudowali. A potem odeszli, zostawiając nas tutaj zupełnie samych. A teraz przyszliście wy, aby zająć ich miejsce. To musi być trudne: wędrować po ich wzgórzach, walczyć ze zmutowanymi cieniami ich flory i fauny, być nawiedzanym przez ich fantazje sprzed miliona lat.

— Próbujemy — odpowiedziałem.

— Nie jesteście do tego odpowiednio wyposażeni — kontynuowała PHAEDRA — Przypuszczam jednak, że po prostu musicie przejść przez stare labirynty, zanim wejdziecie do nowych. To trudne.

— Jeśli oznacza to zmaganie się z czymś takim — wskazałem brodą cielsko na posadzce — to rzeczywiście jest to trudne.

— Tak, to był świat pełen atrakcji. Brakuje mi revueltas, dziewcząt skaczących pomiędzy rogami i wykonujących w powietrzu obrót, aby wylądować na ogromnym grzbiecie, a potem z powrotem zeskoczyć na piasek. Ludzkość miała styl, dzieciaku! Może i wy kiedyś będziecie go mieli, na razie jednak wasz urok tkwi w tym, że jesteście jeszcze tacy nieporadni.

— Dokąd oni odeszli, PHAEDRO?

— Przypuszczam, że tam, gdzie twoja Friza. — Coś zadźwięczało metalicznie za moją głową. — Ale wy nie jesteście ludźmi i nie uznajecie ich reguł. Nie powinniście nawet próbować. My tutaj usiłujemy obserwować, co zrobiliście od kilku pokoleń, ale odpowiedzi na wszystkie ewentualne pytania są nam już znane, zanim zdążymy pomyśleć, by je zadać. Z drugiej jednak strony, bezskutecznie czekamy przez stulecia na podstawowe informacje na wasz temat, jak na przykład: kim jesteście, skąd przybyliście i co tu robicie.

Czy przyszło ci do głowy, że mógłbyś ją odzyskać?

— Frizę? — Usiadłem. — Gdzie? Jak? — Przypomniałem sobie tajemnicze słowa La Dire.

— Jesteś w niewłaściwym labiryncie — powtórzyła PHAEDRA — A ja jestem niewłaściwą osobą, i nie wskażę ci właściwego labiryntu. Dziecko Śmierć był tu przez chwilę, więc może mógłbyś dotrzeć do niego, aby wepchnąć palec między drzwi czy wtrącić swoje trzy grosze.

Pochyliłem się do przodu na klęczkach.

— Zawiodłaś mnie, PHAEDRO.

— Zmykaj — odrzekł komputer.

— Którędy? — zapytałem.

— Powtarzam, zapytałeś niewłaściwą osobę. Chciałabym ci pomóc. Ale nie wiem. Musisz się pośpieszyć. Kiedy słońce zajdzie, nastąpi odpływ i zrobi się zupełnie ciemno, zbiegną się tu rozmaite duchy i duszki i zaczną wrzeszczeć.

Wstałem i obejrzałem wszystkie wyjścia. Może odrobina logiki? Wybrałem tunel, którym przyszedł byk.

Długa ciemność rozbrzmiewała echem mego oddechu i spadających kropli. Potknąłem się o jakieś schody. Wstałem i zacząłem po nich wchodzić. Gdy schody się skończyły, otarłem się o coś ramieniem. Zacząłem macać w ciemności i stwierdziłem, że jestem w wąskim tunelu, który zdaje się prowadzić donikąd.

Wyjąłem maczetę i wydmuchnąłem resztki krwi. Popłynęła melodia, rozwijając się powoli, a poszczególne nuty kładły się na kamieniach niczym błyszczące w świetle płatki miki.

Uderzyłem w coś dużym palcem u nogi.

Podskoczyłem, zakląłem i poszedłem dalej szlakiem wyznaczonym przez cudowne dźwięki.

— Hej…

— …Lobey, czy…

— …czy to ty? — Młode głosy docierały spoza otaczających mnie kamiennych ścian.

— Tak! Oczywiście, że to ja! — Odwróciłem się do ściany i położyłem ręce na skale.

— Podkradliśmy się z powrotem…

— …aby popatrzeć i Lo Hawk…

— …kazał nam zejść do Jaskini i znaleźć cię…

— …bo przypuszczał, że mogłeś się zgubić.

Schowałem maczetę do pochwy.

— I miał rację.

— Gdzie jesteś?

— Tutaj, po drugiej stronie tego…

Obmacywałem kamienie, tym razem nad moją głową. Wyczułem palcami wolną przestrzeń; otwór miał około metra szerokości.

— Zaczekajcie!

Podciągnąłem się na rękach i zobaczyłem nikłe światło na końcu krótkiego tunelu. Wdrapałem się do góry i zacząłem się czołgać; nie było tam dostatecznie dużo miejsca, abym mógł stanąć.

Na drugim końcu tunelu wystawiłem głowę na zewnątrz i spojrzałem w dół na zadarte głowy trojaczków Bloi. Stali w plamie ukośnie padającego światła.

Bloi-2 pociągnął nosem i potarł go pięścią.

— Och! — odezwał się Bloi-1 — jesteś tu na górze.

— Mniej więcej — odpowiedziałem i zeskoczyłem pomiędzy nich.

— A niech to! — krzyknął Bloi-3. — Co się z tobą działo?

Byłem poplamiony krwią byka, podrapany, posiniaczony i utykałem.

— Chodźmy — powiedziałem. — Gdzie jest wyjście?

Znajdowaliśmy się bardzo blisko wyjścia, którym dostałem się do Jaskini. Wkrótce dołączyliśmy do Lo Hawka.

Myśliwy stał ze splecionymi rękami (jak pamiętacie, miał złamane żebro, ale nikt o tym nie wiedział aż do następnego ranka) oparty o drzewo. Podniósł brwi pytająco.

— Tak — odpowiedziałem. — Zabiłem go. Duża rzecz. — Byłem trochę zmęczony.

Lo Hawk wysłał dzieciaki przodem, aby pobiegły do wioski. Gdy przedzieraliśmy się przez gąszcz, nagle usłyszeliśmy trzask padającego drzewa.

O mało nie usiadłem.

To był tylko dzik. Niemalże otarł się uchem o mój łokieć.

— Chodźmy. — Lo Hawk wyszczerzył zęby w uśmiechu, unosząc kuszę.

Nie odezwaliśmy się już ani słowem, dopóki nie zabiliśmy dzika. Pocisk Lo Hawka ogłuszył zwierzę, a ja musiałem przerąbać je maczetą prawie na pół, zanim uznało, że jest martwe. Było to dziecinnie łatwe po el toro. Zakrwawieni do ramion, obciążeni zdobyczą, przedzieraliśmy się przez kolczaste zarośla. Był ciepły wieczór.

Głowa dzika ważyła ponad dwadzieścia kilogramów. Lo Hawk taszczył ją na plecach. Wycięliśmy wszystkie cztery szynki; dźwigałem je na ramionach, związane po dwie. To było następne sto dwadzieścia kilogramów. Tylko mając ze sobą Easy’ego, można było przenieść całego dzika. Gdy byliśmy już bardzo blisko wioski, Lo Hawk powiedział:

— Dla La Dire nie był tajemnicą wpływ Frizy na zwierzęta. Wie też co nieco o tobie i niektórych mieszkańcach wioski.