Zapadło milczenie. Raf cofnął rękę.
– Rzeczywiście przyszło mi to do głowy.
– Nie zrobiłam tego – powiedziała beznamiętnie. Mógł uwierzyć albo nie, było jej wszystko jedno.
– Taniu… – Usłyszała ból w jego głosie, a potem ciężkie westchnienie. Dotknął ostrożnie jej ramienia. – Co mogę zrobić?
– Idź do pracy, Raf. To wszystko, co możesz zrobić – powiedziała z rezygnacją.
Głaskał ją machinalnie po ramieniu, zastanawiając się – iść, czy nie iść? W końcu chwycił ją za ramię i odwrócił na plecy. Nie stawiała oporu. Nie miała na to sił ani ochoty. Jeżeli chciał na nią patrzeć, niech patrzy, już po raz ostatni.
Przestała płakać, ale ślady łez na policzkach świadczyły o niedawnym ataku rozpaczy. Spojrzała na niego pustym wzrokiem. Było jej wszystko jedno, jak wygląda, niczego już od niego nie chciała.
Patrzył na nią dziwnie, jakby miał przed sobą zupełnie obcą kobietę, niepodobną do tej, z którą się ożenił.
Rozumiała go.
Niewierna żona była kimś zupełnie innym od nietkniętej dziewicy. W końcu odwrócił wzrok.
On też się zmienił, wyglądał na starszego. Twarz miał pooraną zmarszczkami, których nie widziała nigdy przedtem.
To pewnie ze zmęczenia, pomyślała.
– Chyba będzie lepiej, jeżeli zostanę w domu – odezwał się.
Odwróciła głowę. Nie potrzebowała jego litości. Nie wiedziała, co skłoniło go do wypowiedzenia tych słów, i było jej to obojętne. Ucisk w piersiach zelżał, ale nadal czuła, że przygniata ją ciężar. Serce uderzało zwolnionym, jakby niechętnym rytmem.
– Chcę zostać sama. Muszę pomyśleć – powiedziała.
– Wolałbym…
– Na litość boską, idź! – przerwała mu z nagłym gniewem. – Chcę być sama po tym, co przed chwilą przeszłam.
– Dobrze… jeżeli tego chcesz – dodał z wahaniem. Chce! To była ostatnia rzecz, jakiej chciała! Poczuła, że w gardle narasta jej histeryczny krzyk, zdusiła go wysiłkiem woli. Raf nie mógł dać jej tego, czego pragnęła. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. On nigdy nie uwierzy, że ostatnią noc spędziła sama. Znała już całą prawdę. Ich życie nigdy się nie zmieni. Raf nie słuchał jej wczoraj, tak jak nie słuchał dzisiejszego ranka. Nigdy nie przyjmie do wiadomości czegoś, o czym nie chce wiedzieć.
– Proszę, idź – powtórzyła zrezygnowana.
– Dasz sobie radę?
Wyczuła w jego głosie nutę niepokoju.
– Tak. Odczekał jeszcze chwilę.
– Wrócę wcześniej – dodał. Nie odpowiedziała. Było jej wszystko jedno, kiedy wróci. I tak jej nie zastanie.
Wyszedł.
Leżała bez ruchu, nasłuchując głuchego pomruku silnika samochodu. Nie chciało się jej wstawać. Tępa rozpacz otulała ją jak ciepły kokon, czuła się w nim bezpieczna. Ale pławienie się w rozpaczy było bezcelowe. Muszę się ruszyć, powiedziała sobie.
Wieczorem będzie już daleko od Rafa i dotychczasowego życia.
Spakowała tylko te rzeczy, które kupiła za własne pieniądze. Biżuteria i wytworne stroje nie należały do niej. Były własnością papużki i musiały pozostać w klatce.
Kiedy zabierała swoje drobiazgi z łazienki, przypomniała sobie, że nie wzięła wczoraj pigułki antykoncepcyjnej. Łyknęła ją teraz, dwanaście godzin za późno, ale nie miało to chyba żadnego znaczenia.
Uporała się z pakowaniem i obeszła wszystkie pokoje. Była ciekawa, czy Raf zatrzyma dom. Chyba nie. Dostanie za niego sporo pieniędzy, no i Nika nie będzie przecież chciała mieszkać w miejscu tak silnie związanym z Tanią.
Zanim zadzwoniła po taksówkę, usiadła, by napisać pożegnalny list. Nie miała zamiaru go dręczyć. Nigdy, ani wczoraj, ani dzisiaj. Chciała tylko od niego odejść. Tak będzie lepiej dla nich obojga, szczególnie po dzisiejszym poranku.
Zdecydowała się na krótki, rzeczowy list. W końcu ich małżeństwo kręciło się wyłącznie wokół seksu. Napisała:
Drogi Rafie!
Nie mogę dłużej być z tobą, wracam do babci. Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy, sama mogę się utrzymać. Mam zamiar pracować. Życzę ci szczęścia. Bardzo mi przykro, ale nie chcę dzielić z tobą życia już nigdy więcej. Dziękuję za wszystko.
Tania
Położyła kartkę na łóżku. To było najodpowiedniejsze miejsce. Obeszła dom po raz ostatni. Urządzała go z taką miłością, pełna nadziei na przyszłość. Nie było już ani miłości, ani nadziei.
W końcu zadzwoniła po taksówkę.
Opuściła dom, nie oglądając się za siebie. Postanowiła, że nie będzie żałować swojej decyzji, i miała zamiar dotrzymać słowa. Nie była obiektem seksualnym, nie była także przedmiotem opatrzonym etykietką właściciela. Miała dopiero dwadzieścia trzy lata i przed sobą drugie życie, z którym musiała coś zrobić. Połknęła łzy. Rozczulanie się nad sobą było stratą czasu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Taksówkarz wyładował bagaże przed domem Bei Wakefield i odjechał. Tania stała przez chwilę z ręką na klamce. Musiała zebrać siły przed czekającym ją spotkaniem. Babcia nie będzie zachwycona. Dla Bei Wakefield przysięga pozostawała przysięgą bez względu na okoliczności. Ucieczka z pola walki była czymś nie do wybaczenia.
Poddanie się było jednak czymś jeszcze gorszym, pomyślała Tania. Będzie musiała przekonać o tym babcię.
Spojrzała na dom.
Był taki sam jak wszystkie inne w tej szacownej podmiejskiej dzielnicy Artarmon; zbudowany z ciemnoczerwonej cegły, z oknem w szczycie dachu i werandą, ciągnącą się przez całą długość budynku. A jednak dom pani Wakefield odbijał się od pozostałych, jak kolorowa plama na tle nieskończonej szarości.
Każdy wolny centymetr posesji zajmowały kwiaty. Zdawały się rozsadzać niewielki ogródek, wiły się na balustradach werandy, zajmowały wszystkie parapety. Sprawiały, że dom był czymś niezwykłym, i choć taka myśl nie zaświtała nawet w głowie Bei, odzwierciedlał jej niezwykły charakter. Pani Wakefield była stanowcza, zaradna i zdecydowana czerpać z życia, ile się da.
Tania pchnęła furtkę do ogrodu i ujrzała dzieło Bei w pełnym rozkwicie.
Babcia musiała znowu podlać kwiaty tranem, pomyślała z rozbawieniem. Dawno temu, kiedy z pieniędzmi było krucho, Bea doszła do wniosku, że skoro tran jest dobry dla dzieci, powinien być dobry także dla kwiatów. Zmieszała go z wodą i nakarmiła jakieś ledwo żywe geranium. Rezultat był rewelacyjny. Z czasem odkryła, że żadne nawozy i odżywki nie są w stanie zastąpić tranu. Tania odkryła sekret babci, kiedy była jeszcze maleńka, i musiała przysiąc, że zabierze go ze sobą do grobu.
Babcia nie inwestowała pieniędzy w swoje kwiatowe szaleństwo. Wszystkie rośliny zostały wyhodowane z odrostów lub cebulek otrzymanych od kogoś w prezencie. Jej rola ograniczała się do dbania o nie z całą miłością, na jaką było ją stać.
Takiej miłości zabrakło w naszym małżeństwie, myślała Tania, idąc przez ogród. Miłość, która jest pożywką sprawiającą, że wszystko dookoła rośnie i staje się coraz piękniejsze. W jej stosunkach z Rafem panowała stagnacja. Ich uczucie nie rosło, więdło z braku troski i ciepła.
Westchnęła ciężko. Decyzja porzucenia Rafa nie przyszła jej łatwo. Miała nadzieję, że babcia to zrozumie. Jej małżeńskie problemy były zbyt skomplikowane, by można było znaleźć na nie gotową odpowiedź. Kochała Rafa, nigdy nie przestanie go kochać, ale nie mogła z nim dłużej żyć. Niszczył ją psychicznie.
Wniosła walizki na werandę. Były ciężkie, ale ciążyły jej mniej niż własne serce. Nacisnęła dzwonek. Babcia otworzyła niemal natychmiast i na jej widok Tanię ogarnęła fala ulgi.
Bea Wakefield była silną kobietą. Dobiegała siedemdziesiątki, ale wiek nie zdołał przygiąć jej imponującej postaci. Rude niegdyś włosy były niemal zupełnie siwe, ale gęste jak przed laty. W przeciwieństwie do rozwianych loków Tani, krótko przycięta fryzurka Bei okalała jej twarz z pełną wdzięku prostotą. Była to twarz kobiety, która wiedziała, czym jest życie, i traktowała je z przymrużeniem oka, która potrafiła odróżnić dobro od zła, nigdy nie traciła głowy i nie tolerowała żadnych głupstw.