– Jest coś, o czym chciałam ci powiedzieć.
– Mmmm… – Jego palce zataczały teraz kółka na jej ramieniu.
Zaczerpnęła tchu.
– Jestem w ciąży. Dłoń Rafa znieruchomiała. Tania miała wrażenie, że serce także. Leżał nienaturalnie spokojnie, jakby to, co powiedziała, nie dotarło do jego świadomości. Czekała na jakąś reakcję, ale jedynym znakiem, że Raf żyje, był ledwo wyczuwalny ruch klatki piersiowej. Oddychał.
Zmobilizowała całą siłę woli, by stłumić wzbierający gniew. Przecież wiedziała, że tak będzie. Raf nie chciał dziecka. Odsunęła się od niego i wstała, zanim zdołał ją powstrzymać, jeżeli w ogóle miał taki zamiar. Nie spojrzała na niego. Nie chciała zobaczyć uczuć malujących się na twarzy męża.
Poszła do ubieralni, przezwyciężając dziwną słabość, która ogarnęła jej ciało. Wyszarpnęła szlafrok z szafy, włożyła go na siebie ze zbyteczną energią i z całej siły zacisnęła pasek. To pomogło jej opanować drżenie.
– Zostawiam cię tu, żebyś przemyślał sytuację. Ja tymczasem zrobię coś do jedzenia – rzuciła. Szła już. w stronę schodów, kiedy usłyszała jego głos, ale nie odwróciła się. Nie mogła na niego patrzeć. Bała się, że straci panowanie nad sobą i tylko pogorszy sprawę.
– Kiedy to się stało? Tania zatrzymała się w drzwiach, wzięła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. Stała bez ruchu, jak wrośnięta w podłogę. Znała już teraz znaczenie takiego bezruchu. Był to martwy spokój, pod którego powierzchnią kłębiły się najczarniejsze wody życia. Spokój, pomyślała. Musi zachować spokój, musi być tak opanowana jak Raf, inaczej padną słowa, których żadne z nich nie będzie mogło zapomnieć. Usłyszała jakiś ruch za plecami. Odwróciła się. Raf siedział na łóżku. Miał martwą, nieprzeniknioną twarz.
– Czy to ma jakieś znaczenie? – zapytała równie bezbarwnym głosem.
– Tak.
Czuła, że wzbiera w niej złość, straszna, niepohamowana złość.
– Tej nocy, kiedy mnie zgwałciłeś – powiedziała – zapomniałam wziąć pigułkę.
Zobaczyła, jak jego źrenice rozszerzają się pod wpływem szoku, i sprawiło jej to satysfakcję. Po chwili twarz mu się zmieniła i spochmurniała.
– Nika widziała cię z Jorganssonem dwie noce później.
Poczuła, że coś w niej pęka. Martwy bezruch zmienił się w rozdygotaną furię, nie panowała już nad sobą. W jej oczach błyszczały grudki lodu.
– Nika! – syknęła. Zatrzymał ją mimo wszystko! Zatrzymał ją i darzył większym zaufaniem niż własną żonę!
Tania trzęsła się z gniewu. Chciała zabić Rafa. Miłość, nienawiść… nierozłączne uczucia, niszczące wszystko, co napotykają na swej drodze. Odwróciła się i jak lunatyczka ruszyła w stronę drzwi. Musiała uwolnić się od niego chociaż na chwilę.
– Taniu… Nie zatrzymała się, nic ją nie obchodziła błagalna nuta w jego głosie.
– Taniu!
Tym razem był to ostry, nakazujący krzyk. Usłyszała, że wstaje i przestraszyła się, że pójdzie za nią. Nie mogła znieść jego obecności. Musiała zostać sama chociaż na chwilę, żeby odzyskać panowanie nad sobą i dopiero wtedy przeanalizować swoje uczucia. Spojrzała na niego przez ramię. Jej wzrok przykuł go do łóżka.
– To jest twoje dziecko… twoje dziecko… Głos uwiązł jej w gardle. Nie mogła mówić. Łzy przyćmiły jej wzrok i poszła na oślep w stronę schodów. Nie wiedziała, czy stało się to z powodu tych łez, czy osłabienia, które obezwładniło jej ciało. Ześliznęła się z pierwszego stopnia i zaczęła spadać.
Stopnie zdawały się pędzić ku niej, uderzać ze wszystkich stron, spychać ciągle w dół i w dół. Usłyszała krzyk Rafa, jej własne imię brzmiało jej w uszach głuchym echem, ale nie mogła się zatrzymać. Potem poczuła tępe uderzenie w głowę i ból, który stopniowo zmieniał się w nicość.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Raf rzucił się w dół schodów, przeskakując po parę stopni. Strach ściskał go za gardło, rozpacz zmieniała umysł w lodowatą bryłę.
– Taniu… Taniu! Słyszał swój chrapliwy krzyk, ale ona spadała, coraz niżej i niżej, a on nie mógł jej dosięgnąć, nie mógł powstrzymać uderzeń jej bezwładnego ciała o nieczułe drewno.
Patrzył z przerażeniem, jak uderza głową o marmurową posadzkę holu.
Leżała taka nieruchoma, cicha i bezbronna. Padł przy niej na kolana, trzęsąc się ze strachu i rozpaczy. Bardzo ostrożnie położył dłoń na jej szyi. Wyczuł słaby puls i zadrżał z radości. Żyła! Jeszcze żyła.
Przesunął dłońmi po jej bezwładnym ciele, nie wyczuł złamań. Pragnął unieść ją z podłogi, utulić w ramionach, ale nie śmiał jej ruszyć. Gdyby miała uszkodzony kręgosłup, mógłby ją w ten sposób zabić.
Była strasznie blada. Delikatnie odgarnął pasma włosów z jej twarzy. Modlił się, by otworzyła oczy. Tania jęknęła, podkulając nogi, i Raf ostrożnie wziął ją w ramiona. Uniosła wolno powieki, z trudem skupiając na nim wzrok.
– Nie chcę stracić mojego dziecka – powiedziała dziwnym, rozmytym głosem.
– Naszego dziecka, Taniu, naszego… – szepnął żarliwie, ale nie był pewien, czy go słyszała.
Oczy zaszły jej mgłą i uciekły gdzieś w bok. Zaciążyła mu w ramionach.
– Taniu, przysięgam, że nie stracisz dziecka – zawołał ochrypłym głosem, przytulając ją mocniej.
Pragnął, by go usłyszała i uwierzyła, że zrobi wszystko, jeżeli tylko da mu szansę.
Czekał w napięciu, aż znów odzyska przytomność, ale Tania leżała w jego ramionach jak martwa. Musiał coś zrobić! Nie mógł siedzieć pod schodami w nieskończoność. Jeżeli ona umrze…
Życie bez Tani… Ta myśl była nie do zniesienia.
Jego umysł zaczął pracować, szukając gorączkowo dróg ratunku. Zabrać ją stąd gdzieś, gdzie będzie jej wygodnie. Ale może nie powinien jej ruszać? Lekarza! Pogotowie! Przykryć ją czymś, musi jej być ciepło!
Zrobił to wszystko najszybciej, jak potrafił, potem naciągnął na siebie jakieś ubranie. Będzie musiał pojechać z nią do szpitala, być przy niej, dopilnować, żeby zrobiono wszystko…
Wyczerpany osunął się na podłogę. Trzymał ją za rękę, z trudem powstrzymując się, żeby jej nie ściskać. Pragnął już tylko przelać w nią własne życie.
Nie poruszyła się. Znalazł ręcznik i ocierał jej twarz, powtarzając uporczywie jej imię. Nie słyszała go. Czuł, że do serca wkrada mu się zwątpienie. Bał się, bał się śmiertelnie, że ona umrze i w ten sposób ukarze go za krzywdę, jaką jej wyrządził.
Dziecko…
Było jego. Oczywiście, że było jego. A czyje miało być? Musiał chyba oszaleć, żeby w to wątpić.
Nika Sandstrom… Te na pozór niewinne, a w gruncie rzeczy zjadliwe uwagi pod adresem jego żony. Tania miała rację, był ślepy. Dopiero niedawno… Dobrze chociaż, że podjął już decyzję. Koniec z Niką. Gdyby tylko Tania…
Nękało go uczucie wstydu. Ukrył twarz w dłoniach. Nie zasługiwał na nią. Co go opętało? Jak mógł pozwolić, by Nika tak nim zawładnęła? Jak wyglądałoby jego życie… bez Tani? Może ojciec miał rację? Liczy się tylko miłość.
Nigdy nie powiedział, że ją kocha, nie wtedy, kiedy tego pragnęła. Nie powiedział jej, jakie puste byłoby jego życie, gdyby odeszła. Był taki zachłanny, nie myślał o jej potrzebach, chciał zaspokoić własne…
Łzy napłynęły mu do oczu, po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat. Jeżeli Tania straci dziecko, on nigdy sobie tego nie wybaczy.
– Dziecko…?
– Jest bezpieczne, Taniu. Lekarz mówi, że wszystko w porządku, kochana. Proszę cię, nie martw się.
Słowa te dotarły do jej świadomości. Głos Rafa… Mrok zalegający umysł przeszedł w łagodną szarość.
– Bezpieczne… – Uczepiła się tego słowa. Przynosiło ulgę. Podobnie jak czyjaś dłoń gładząca delikatnie rękę, ciepła i czuła.