Gdyby tylko na tym się skończyło, nie miałbym jej za złe. Ale ona nagle wyciągnęła wargi w ryjek i splunęła mi w twarz.
Nikt mi jeszcze nie splunął w twarz.
Poderwałem się, trzasnąłem z całej siły głową w sufit, zwaliłem jak wór z nar i pognałem za nią, żeby zabić. Nie przesadzam — wiedziałem, że każdy pupilek ma prawo zabić włóczęgę czy przestępcę i nic mu za to nie grozi, dlatego że w ten sposób okazuje wierność sponsorowi.
Biegłem za Irką zapomniawszy, że już od dawna nie jestem pupilkiem.
Wszyscy w sypialni wiedzieli co się stało, ale nikt ni nie współczuł i nie zamierzał pomóc. Niektórzy podstawiali mi nogi, popychali, klęli, nawet bili mnie.
Irka odwróciła się w biegu i — mogę przysiąc na Wszechmogącego sponsora! — uśmiechnęła się!
Jej szczerbaty uśmiech dodał mi sił i rzuciłem się z całych sił za nią do drzwi.
Ale, jak na złość, właśnie w tej chwili wjeżdżał przez nie wózek, na którym stał kociołek z polewką dla wszystkich więźniów. Mężczyzna, który popychał przed sobą wózek, rzecz jasna, nie oczekiwał, że rzuci się na niego rozjuszony młodzieniec.
Na moje szczęście polewka nie była zbyt gorąca, więc kiedy kocioł wywrócił się myśmy się z kucharzem prawie nie oparzyliśmy, ale huk był niesamowity — cały kocioł turlał się między narami, chlustając na wszystkie strony polewkę z kapustą i burakami. W tym szerokim, ale płytkim strumieniu płynąłem, właściwie jechałem na tyłku ja sam, za mną turlał się kocioł, a na końcu trzymając się za jego brzeg, w skazanej na niepowodzenie próbie powstrzymania przed wylaniem się jego zawartości, ślizgał się kucharz.
Jestem przekonany, że z boku widok był prześmieszny, ale jakoś nikt się nie śmiał — najpierw wszyscy się przestraszyli, ale szybko dotarło do nich komu zawdzięczają puste brzuchy zamiast obiadu. Więc jeszcze nie zdążyłem dokończyć swojego ślizgu w kałuży polewki, jak ze wszystkich stron rzucili się na mnie rozjuszeni niewolnicy — drapali mnie, kopali, starali się udusić, rozdeptać, oderwać mi ręce i wydrapać oczy! Chyba nigdy w życiu nie byłem tak bliski śmierci, jak w tej chwili — starałem się uratować — oczy i najbardziej czułe miejsca na swoim ciele, ale nie starczało mi rąk, żeby uratować wszystko, więc tylko turlałem się po podłodze starając się uniknąć…
Ile trwała ta katorga, nie wiem. Jak, zresztą, mogłem wiedzieć — ile! W końcu poprzez szum tej tortury dotarł do mnie krzyk:
— Dość tego! Na prycze, już mi! Do kogo mówię!
Uchwyt niewolników osłabł, puścili mnie, mogłem otworzyć oczy i zobaczyłem, że Łysy rozpędza biczem niewolników i że pomaga mu Irka, która także usiłuje mnie ratować.
Łysy potrzebował niewiele czasu, żeby zrozumieć co się stało, a wtedy zrobił coś, co jeszcze bardziej poniżyło moją ludzką dumę, a moja nienawiść do tego owocu Zła jeszcze wzrosła.
Łysy podszedł do mnie uśmiechając się wrednie i bardzo boleśnie — nawet nie wyobrażacie sobie. jak boleśnie! — przyłożył mi swoim biczem. I jeszcze raz. I jeszcze! Bat świstał w powietrzu tak groźnie, że każde uderzenie wydawało się być ostatnim w moim życiu, i wszyscy nagle przycichli, oczekując tego, co i ja. Tylko Irka nagle rozdarła się:
— Nie trzeba! Ma już dość! Przecież nie chciał. Łysy jakby posłuchał jej i powiedział:
— Ale drugiego obiadu dla was nie ma. Kombinujcie ja umiecie.
Dokoła rozległ się groźny szum oburzonych głosów. Zwinąłem się w kłębek.
— A do pracy pójdziecie grzecznie jak kotki — dodał Łysy.
I poszedł sobie.
Podniosłem się i powlokłem do swojej pryczy. Ale nie zamierzałem włazić na swoje miejsce, byłem przecież cały wysmarowany. Niektórzy, ci najgłodniejsi, zaczęli pełzać po podłodze i zbierać polewkę, dla innych kucharz zdołał wygrzebać trochę z dna kotła. Stałem w kącie między ścianą a pryczą i starałem się niczego nie widzieć. Nienawidziłem tej przeklętej Irki, która była wszystkiemu winna, to przez nią uderzyłem się o kocioł. Niechby teraz podeszła, to bym ją zadusił.
Podeszła później. Dalej chciałem ją udusić, aż mi ręce dygotały z bólu i nienawiści. Ale nie zadusiłem jej, dlatego że przyniosła mi swoją miskę, a na dnie jej była polewka.
— Żryj, palmusie — powiedziała…
Chciałem chlusnąć jej polewką w gębę i popatrzeć jak będzie podskakiwała, i Irka, chyba domyśliła się tego z mojego spojrzenia, bo odsunęła się. Ale potem głód pokonał mnie. Wy chłeptałem polewkę i nawet wylizałem miskę językiem.
Milczeliśmy. Potem Irka powiedziała:
— Dawaj miskę, palmusie, muszę ją oddać.
Oddałem jej miskę, chociaż wcale się nie najadłem. Ciągle miałem ochotę stłuc tę paskudę, ale — wiadomo — jeśli jadłem jej z ręki, to musiałem uznać ją za panią, chociaż wcale nie miała nic wspólnego ze sponsorami.
— Gdzie by tu się umyć? — zapytałem.
— Myślę, że zaraz nas pogonią do łaźni — powiedziała Irka. — Tylko bądź ostrożny, ludzie są na ciebie źli, mogą cię udusić.
Rzeczywiście, wkrótce popędzili nas do łaźni, tylko Irkę i jeszcze jedną kobietę zatrzymali, żeby umyły podłogę. Bardzo mnie to wzburzyło, bałem się sam iść do łaźni.
Moja żywa fantazja podsuwała obrazy, w których ta banda rzuca się na mnie i dusi. Szedłem jako ostatni i zwróciłem uwagę, że wszyscy skręcając do drzwi łaźni zatrzymywali się na jakąś jedną czy dwie sekundy przed jakimiś drzwiami. I dopiero kiedy podszedłem do nich zrozumiałem że to nie są drzwi tylko lustro. Kiedy do niego zajrzałem, to zamiast siebie zobaczyłem jakiegoś strasznego, brudnego, pokrwawionego potwora, owoc strasznego snu czy też brudnej menażerii. Dopiero kiedy wystraszony odskoczyłem, a istota ta odskoczyła również, domyśliłem się, że to jestem ja — najpiękniejszy pupilek na naszej ulicy! Nic dziwnego, że mnie biją i nienawidzą. Taką maszkarę sam bym znienawidził! Czy pomoże mi łaźnia?
Łaźnie była mała i tak wypełniona parą, że na dwa kroki nie było widać człowieka. Na dodatek było gorąco i duszno. W domu myłem się w miedniczce, którą stawiano dla mnie w łazience, a poza tym pozwalano mi pływać w basenie. Zawsze byłem czysty i nigdy nie miałem pcheł.
Na półce obok wejścia stały aluminiowe miedniczki. Nie wiedziałem wtedy, że to się nazywa szaflik, że do niego nalewa się wody, żeby umyć ciało, dlatego stałem bezradny pośrodku łaźni, nie mając pojęcia czym nabrać wody z kotłów wpuszczonych w podłogę — jednego z zimną. drugiego z gorącą wodą. Wszyscy inni mieszali wodę w szaflikach i dopiero wtedy się myli.
Zobaczyłem pusty szaflik — obok niego nie było nikogo, uznałem, że trzeba robić jak inni, i nagle poczułem niebezpieczeństwo. Uczucie było tak mocne — takie przeczucia zdarzają się tylko pupilom, zwyczajni ludzie ich nie miewają — że natychmiast odskoczyłem w bok, a w tej samej chwili, na miejsce, gdzie stałem chlusnął cały szaflik świeżego wrzątku.
Krople rozleciały się na wszystkie strony, parząc nie tylko mnie, ale i kilka blisko stojących osób. Ci zaczęli przeklinać, a któraś z kobiet zajazgotała:
— To znowu on!
— To nie ja! Ktoś chciał mnie zabić! Oparzyć!
Dziwne, ale od razu mi uwierzyli i odwrócili się do swoich szaflików, jakby zgodzili się zostawić mnie sam na sam ze śmiercią.
Na moje szczęście przyszła Irka, od razu podciągnęła swój szaflik do mnie i zapytała ze zdziwieniem:
— Żyjesz?
Uśmiechnęła się znowu przy tym bezczelnie. Z przyjemnością wsadziłbym jej łeb do wrzątku! Ale powstrzymałem się i tylko się od niej odwróciłem.