Выбрать главу

Pojąłem, że Jajbłuszko kieruje się do baru „Olimpia” przy centrum handlowym. Będzie tam ssała niestrawne napoje z podobnymi do siebie damami, a ja pobędę z ludźmi.

Podeszliśmy do baru, i Jajbłuszko, dobra żaba, oświadczyła:

— Timosza, jeśli posiedzisz we wspólnej sali, to pójdziemy potem do kina, dobrze?

Odwróciłem się. Niech myśli, że się tym przejąłem bardziej niż była naprawdę. A przecież nie miałem nic przeciwko temu, żeby pogadać ze starymi przyjaciółmi, póki ty, gołąbeczko, będziesz przyswajać swoje śmierdzące nalewki.

Tak więc w milczeniu popatrzyłem na nią ładnymi, wyrazistymi oczami.

Ale Jajbłuszko wytrzymała moje pełne wyrzutu spojrzenie i wyciągnęła z torebki kaganiec. Zbladłem, ale Jajbłuszko wskazała na obwieszczenie przed wejściem do sali:

SALA DLA DOMOWYCH PUPILI

WPROWADZANIE BEZ KAGANCÓW WZBRONIONE

To było znane mi i poniżające obwieszczenie. Ale nie spierałem się i nie kaprysiłem, nie miałem humoru.

Podstawiłem twarz i Jajbłuszko nie brutalnie, powiedziałbym, że z niezręczną delikatnością umocowała mi na twarzy kaganiec, który zakrywał dolną część twarzy. Zupełnie się zgadzam, że byś może kiedyś, z powodu nieporozumienia, któryś z domowych pupili ugryzł innego człowieka. Ale kto i dlaczego rozciągnął ten przypadek na regułę? Z jakiego powodu uznali, że koniecznie musimy rzucać się na siebie i gryźć się?

W dużej sali, gdzie państwo zostawiają domowych pupili, póki sami piją kawę, plotkują w kawiarni albo wybierają coś w sklepach, było już ze trzydzieści osób, co najmniej. Wszyscy w kagańcach, ale o ile ja miałem taki prosty, niemal niewidoczny — ja i Jajbłuszko staraliśmy się sprowadzić poniżenie do minimum, to inni ludzie mieli na facjatach chwilami niewyobrażalnie absurdalne konstrukcje ochronne: jeden z kutego drutu, drugi w postaci ceramicznej doniczki.

Od razu zobaczyłem Wika, który siedział przed teleekranem; miał na sobie różowy kaganiec, udający hokejową maskę bramkarza Chryzapominajkina — wstydziłbym się pokazać z czymś takim ludziom. Przyjrzałem się obecnym, mając nadzieję, że wśród nich jest Kurt, który obiecał mi gumę do żucia. Bydlak Wik opacznie wytłumaczył sobie moje poszukujące spojrzenie i, poprawiwszy zrobione trwałą kędziory, złośliwie zauważył:

— Tutaj nie przyprowadzają samiczek. Mogłoby się źle skończyć!

— Szukam Kurta.

Sam wiedziałem, że to nie miejsce dla dziewczyn. Wśród domowych pupili zdarzają się bydlaki.

— Nie ma tu Kurta — powiedział Wik.

— A co w telewizorze?

Wik nie odpowiedział. Dawali historyczny film o pierwszym lądowaniu sponsorów na Ziemi.

…Tłum tubylców w obrzydliwych odzieniach rechocze na widok wychodzących z otwartego luku statku trzech sponsorów. Sponsorzy są masywni, są o wiele więksi i ciężsi od ludzi, niektórzy osiągają cztery metry. Ze skafandrów wysuwają się pokryte łuską zielone łapy z długimi, chwytnymi, jakby bezkostnymi palcami. Zielone, błyszczące, jakby wysmarowane tłuszczem głowy pokryte są łuską. Przybysze witają się z tubylcami.

— Dziś mamy jubileusz! — rzekł nagle siedzący obok mnie mężczyzna w średnim wieku, ubrany w jakąś głupią pelerynkę. — Wiek! Wiek pierwszego szczęśliwego kontaktu!

— Zeby tak oblać — rzekł jakiś nędzny parchawiec. Czasami do sali relaksu domowych pupili przenikają z ulicy włóczący się ludzie. Ukrywszy się pomiędzy nami mogą liczyć na szklankę lemoniady albo garść orzeszków. — Zeby tak wypić, powiedziałem! Z okazji szczęśliwego jubileuszu!

Patrzył prosto na mnie, jakby spodziewał się, że wyciągnę z zanadrza butelkę samogonu.

Zeby uniknąć jego bezczelnego spojrzenia odwróciłem się do ekranu. Nawiedziła mnie dziwna myśclass="underline" jak zmieniło się życie na Ziemi w ciągu minionych stu lat! Nie było mnie, co prawda, wtedy na świcie, ale wiem ze starych taśm i czasopism o świecie gwałtu, niepewności, wczesnej śmierci i biedy, o świecie, w którym panowało prawo silniejszego, gdzie ludzie, jakby dążąc do samobójstwa, niszczyli rzeki i zatruwali powietrze… aż strach myśleć, co by było bez Wizyty!

Parchawiec natomiast już uczepił się Wika, słyszałem jego mendowaty głos:

— Zdobądźże łyk, no zdobądź, bracie. Przecież możesz, jesteś gładziutki!

Dumny patrzyłem na ekran, gdzie spokojnie, z poczuciem własnej dumy poruszali się sponsorzy, chłonąc świecącymi dobrem oczami otaczającą rzeczywistość. Ciekawe, jakie myśli przebiegały w tamtym czasie pod wysokimi zielonymi czołami! Kiedyś Jajbłuszko, głaszcząc mnie po pleckach, opowiadała mi o swoim ojcu — jednym z pierwszych sponsorów. Zapewniała mnie, że sponsorzy byli wstrząśnięci tym, co zobaczyli na Ziemi.

— Aj! — rozpaczliwy krzyk przeciął spokojny szum sali relaksu.

Poderwałem się. Wszyscy się poderwali. Tak jak myślałem: Wik, elegancki, miły, wydawałoby się że genetycznie pozbawiony agresji, jak dziki pies rzucił się na parchawca, i turlali się teraz po podłodze, usiłując wpić się zębami w gardło drugiego. Pozostali poderwali się ze swoich miejsc, otoczyli bijących się pierścieniem i oklaskami oraz krzykami ich zachęcali. Takie zachowanie moich kolegów mnie oburzyło.

— Jak wy się zachowujecie! — krzyknąłem. — Wstydźcie się! Zapomnieliście, że nasi sponsorzy nie żałują czasu i sił, żeby nauczyć nas właściwego rozumienia dobra! Nie mamy prawa poniżać się do prymitywnej bójki. Lada moment może to ktoś zobaczyć!

Ale jak na złość nikt mnie nie słyszał. A zwabieni hałasem do sali wpadli dwaj sklepowi milicjanci z elektropałami. Zachowywali się tak, jakby wszyscy byli przestępcami i chuliganami — tłukli pałami, rzucali na podłogę, deptali nogami. Musieliśmy wbić się w kąty, ale i tam sięgały nas razy tych sadystów.

Zawsze mnie oburzali ci ludzie, którzy nie widzą różnicy pomiędzy miłością do naszych sponsorów, współpracy z nimi i usługiwaniem im kosztem swoich współplemieńców. Jak to się mówi, „służę z ochotą, wysługiwać się brzydzę!” Oto moje kredo.

Ale kredo nie broniło mnie przed ciosami, mnie, który nikogo nie tknął palcem i nie brał udziału w ohydnej bójce, sprowokowanej, jak uczciwie przyznałem Jajbłuszko, kiedy zabrał mnie z sali relaksu, przez szubrawca-parchawca, byś może agenta sił destrukcyjnych, występujących pod fałszywym hasłem: „Ziemia dla ludzi!”

— Gdzie by oni teraz byli — burknęła w odpowiedzi Jajbłuszko, ciągnąc smycz, na której prowadziła mnie do domu, a przeznaczonej, w moim konkretnie przypadku, tylko do tego, by uchronić mnie w przypadku niespodziewanej napaści — gdyby nie nasza ekspansja, wymarliby we własnych brudach.

Oczywiście, całkowicie się zgadzam z moją kochaną, dobroduszną Jajbłuszko, czterometrowym niezgrabnym żabskiem!

Postanowiłem wykorzystać jej zaniepokojenie i powiedziałem:

— Pani, widziałem niedawno trójkolorową elektroniczną obrożę.

— Po co ci? Masz zupełnie nową.

— Ta ma wszczepiony system ostrzegania. Jeśli ktoś zechce mnie ukraść, to obroża od razu to zasygnalizuje.

— Pewnie wściekle kosztuje — burknęła moja pani.

A ja zrozumiałem, że jej stały strach przed utratą mnie, jej papusia, pieseczka-koteczka, kochanego jej człowieczka, którego szczerze uważała za członka rodziny, zmusi ją do wykosztowania się. Taki tricokor miał już Wik, cała nasza ulica wariowała z zazdrości.

Skręciliśmy do domu. Wkrótce miał wrócić z pracy sam sponsor Jajbłuszko, więc my z panią zawsze z drżeniem czekaliśmy na tę chwilę.