— W czasie kiedy tłukłeś się w zwierzyńcu — kontynuowała Jajbłuszko (próbowałem oponować, ale nie słuchała mnie — po prostu głośno myślała) — właśnie komentowałyśmy z damami wiadomości z Symferopola. To się w głowie nie mieści — napad na uzdrowiskowy autobus! Nie jestem zwolenniczką surowego traktowania, ale każda cierpliwość ma swoje granice. I to bezsensowne hasło…
— „Ziemia dla ludzi!” — powiedziałem, a zabrzmiało to odrobinę bardziej wyzywająco, niż zamierzałem.
W tej samej chwili Jajbłuszko smagnęła mnie po plecach biczem, który zawsze nosiła ze sobą, żeby odpędzać ode mnie wielbicielki.
To mnie głęboko obraziło. Nawet jeśli jesteś większy i silniejszy, to nie znaczy, że możesz używać bata. Położyłem się na gołym zakurzonym asfalcie. Postanowiłem na znak protestu natychmiast umrzeć!
Jajbłuszko szarpnęła za smycz. Nie sprzeciwiałem się. Pociągnęła mocniej i dosłownie powlokła mnie, nie zastanawiając się nad tym, że mogę się podrapać i zacznie się ropienie, od którego już tylko krok do gangreny!
Wstałem. Przecież to nie ona będzie się męczyć przed śmiercią, bydlę tępe! Jeśli zajęli Ziemię, bo mają ogłupiające gazy, laserowe armaty i diabli jeszcze wiedzą jaką broń, to jeszcze to nie oznacza, że ludzie są niewolnikami. Nie, jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa! Też jesteśmy cywilizowanymi ludźmi!
Jajbłuszko, widocznie, poczuła gniew bijący od przedstawiciela ubezwłasnowolnionego, ale nie zniewolonego narodu, dlatego że przestała ciągnąć za smycz i powiedziała z winą w głosie:
— Otrzep się Timosza. Nie wolno tak się zachowywać — ludzie patrzą.
— Niech patrzą — powiedział, ale podporządkowałem się.
Jestem człowiekiem dobrym i nie pamiętliwym.
Nadal szliśmy w kierunku domu.
Czasami spotykaliśmy innych sponsorów i sponsorki, odbywających popołudniowy spacer z domowymi pupilami. Sponsorzy witali się i wymieniali po kilka zdań we własnym języku, a to dawało i nam, pupilom, również przywitać się i poplotkować.
— Słuchaj, Tim — zapytał mnie Iwan Aleksiejewicz z domu Plijbocziko — Sienia ma świerzb. Powieźli go do rakarni.
— Nie może być!
— Miałeś z nim kontakt?
Nie lubię Iwana Aleksiejewicza. Przez całe życie wysługiwał się ponad miarę swoim sponsorom. Nawet biega do sklepu i kołysze ich dziecko. Nie wolno tak się poniżać!
— Chyba pan przesadza — powiedziałem, a sam poczułem jak serce ściska mi żal z powodu Sieni, uprzejmego, dobrze wychowanego człowieka.
Jajbłuszko nieoczekiwanie pociągnęła mnie dalej, obroża wpiła się w gardło. Dobrze, że nie usłyszała o Sieni. Jeszcze by pociągnęła do weterynarza!
Widok, jaki otworzył się moim nieszczęsnym oczom, odwrócił moją uwagę od fizycznych cierpień.
Na spotkanie szedł żabczak i prowadził na złotym łańcuszku moją ukochaną!
Nie, nigdy nie pomylę jej z nikim na świecie! Jej świetlisty wizerunek na zawsze zapadł w mój umysł!
— Gdzie? — krzyknęła Jajbłuszko i tak szarpnęła do tyłu, że straciłem równowagę i, zeby nie upasc na ziemię, musiałem opasc na czworaki.
Dziewczyna, która najpierw uśmiechnęła się do mnie jak do starego znajomego, widząc moje nieszczęście roześmiała się — melodyjnie, dźwięcznie i boleśnie. Jej sponsorek zatrzymał się i też zaczął się śmiać, jak śmieją się oni — chrząkając i wypinając brzuch.
— Za co? — zapytałem, wstając i starając się zachować poczucie własnej godności. — Czyżby fakt, że sto lat temu udało się wam ujarzmić Ziemię, daje wam uprawnienia do tak krzywdzącego i bolesnego upokarzania jej ludność?
Widać w sercu tego cielska coś drgnęło, ponieważ Jajbłuszko surowym głosem rozkazała żabczakowi-sponsorkowi, by przestał się śmiać. Zdyscyplinowani to oni są.
Zabczak zamilkł i pociągnął moją ukochaną na boczną ścieżkę. Dziewczyna tak elegancko i lekko biegła obok niego, podskakując w ruchu, linia nóg tak płynnie przechodziła w krągły tyłeczek, rude kędziory tak delikatnie i kusząco spływały po szczupłych plecach, że zaparło mi dech. I wszystkie próby i usiłowania Jajbłuszko, by oderwać mnie od tego podniecającego widoku były próżne. Musiała chwycić mnie na swoje łapy i, przyciskając do twardej piersiowej łuski, odnieść do domu.
Nie rozmawiałem więcej z Jajbłuszko. Ona nie kryła swego niezadowolenia, ja — poczucia krzywdy.
Jak jest dobry dzień to dostaję jeść razem ze sponsorami, w jadalni, ale dziś Jajbłuszko postawił mi miskę w kącie kuchni. Wziąłem ją, usiadłem na parapecie, żeby chłepcząc patrzeć przez okno w nadziei, że moja ukochana wróciła ze spaceru, ale Jajbłuszko zajrzała do kuchni, dała mi klapsa i spędziła z parapetu. Gotów byłem zemścić się na niej i zrezygnować z kolacji, ale strasznie chciało mi się jeść, więc odłożyłem zemstę na inną okazję.
Na tym moje nieszczęścia się nie skończyły. Ni z tego ni z owego żabsko urządziło sprzątanie w komórce i znalazła tam książkę z komiksami o supermanie Iwanowie, którą dostałem od Wika za starą monetę. Więc kiedy w domu pojawił się ponury sponsor Jajbłuszko, ona podała mu jeszcze przed obiadem swoje trofeum.
Głodny i dlatego szczególnie niebezpieczny dla ludzkości przybysz Jajbłuszko wyciągnął mnie spod kanapy, pod którą chciałem się schronić i bezlitośnie wysmagał elektrobiczem. Jego żółte oczka płonęły przy tym wściekłym sadystycznym ogniem, ale podczas egzekucji rozmawiał ze mną, jakby nie sprawiał niewyobrażalnego bólu, tylko popijał herbatkę.
— Czyżbyś do tej pory nie zrozumiał, homo servilus, że czytanie to domena istot rozumnych? Dzisiaj zacząłeś czytać…
— Przecież to tylko komiks! Oj, boli!
— Będzie bolało jeszcze mocniej… Dzisiaj czytasz komiks, a jutro wyjdziesz na ulicę z wypełnioną plastikiem bombą!
— Nigdy nie ośmieliłbym się podnieść ręki na swojego żywiciela!
— Nie podniesiesz, dopóki się nas boisz, ale gdy tylko zniknie strach, staniesz się niebezpieczny.
Tak dywagując sponsor Jajbłuszko tłukł mnie.
Ja natomiast, zachłystując się łzami i bólem byłem bliski utraty przytomności, kiedy pani Jajbłuszko wyrwała mnie z rąk małżonka i odniosła na posłanie.
Rozmawiali za drzwiami w swoim zwierzęcym języku, który znałem jak własny. Ciekawe, że żaden sponsor nie wierzy, że ludzie są w stanie opanować ich język — jakoby ta umiejętność znajduje się po za zasięgiem naszych możliwości umysłowych. W rzeczywistości każdy domowy pupil, oprócz najtępszych, rozumie rozmowy sponsorów. Zresztą — jakżeby inaczej? Oni postanowię wysłać cię do rakarni, a ty tylko się będziesz gapił?
— Wydaje mi się, że byłeś przesadnie okrutny, mój panie — powiedziała pani Jajbłuszko.
Jej mąż coś wychrząkał w odpowiedzi.
— Przecież on nie jest obcy.
Znowu niezrozumiale.
Podpełzłem do drzwi, wlokąc za sobą posłanie. Idiotyczny zakaz ubierania się przez ludzi, który wpędził do grobu wiele już tysięcy, szczególnie jest okropny, kiedy jesteś zbity. Masz dreszcze, a okryć się nie ma czym.
Jako tako naciągnąwszy posłanie na sińce i zadrapania, ułożyłem się przy drzwiach do ich pokoju.
— Ale wzięliśmy go gdy był maluchem! Pamiętasz, jaki był zabawny!
— Ale już nie jest zabawny. Należy pomyśleć, co z nim robić w przyszłości.
— Jest nieszkodliwy.
— Musisz myśleć też o zwierzęciu! On ma swoje potrzeby — rozsądnie i spokojnie mówił sponsor. Tylko dlaczego nazywa mnie zwierzęciem, skoro dawno już udowodniono, że ludzie są rozumni?