— Kiedy? — zapytała pani Jajbłuszko.
— Dzisiaj o dwudziestej pierwszej trzydzieści!
— Zwariowałeś! Mam zamówiony o dwudziestej drugiej masaż!
— Trzeba będzie się poświęcić — powiedział sponsor — dla dobra domowego pupila.
— To straszne! Nawet nie zdążę przygotować ci kolacji!
— Jak chcesz — ryknął sponsor. — Nie będę się więcej poniżał przed weterynarzem!
— Dobrze, dobrze…
Pani odwróciła się do mnie — domyśliła się, że stoję za jej plecami.
— No i wszystko się ułożyło — powiedziała takim tonem, jakby operacja już się odbyła. — Zrobimy to i już jutro o wszystkim zapomnimy. Nie smuć się, podnieś głowę, mój mały człowieczku! — Pani pogłaskała mnie, a ja byłem gotów ukąsić tę łuskowatą dłoń, ale powstrzymałem się. W końcu — jestem człowiekiem czy nie!
— Idź do ogródka, pobaw się — powiedziała. — Przygotuję kolację i pójdziemy. To niedaleko.
Prosić, błagać — bez sensu. Sponsorzy są pozbawienie naszych ludzkich uczuć. Zyją w racjonalnym świecie, i nawet dziwiłem się, że w swoimi czasie, w trakcie Wielkiego Podboju, nie wytrzebili wszystkich ludzi. Byś może właśnie emocje, nasze uczucia, nasze słabostki wywołały u któregoś ze sponsorów podobne uczucia? Wszak nie nadaremno ich psycholodzy zalecają trzymanie człowieka w domu, w którym jest żabczak, przepraszam — dziecię.
Nadszedł zimny, marudny wiosenny wieczór. Wyszedłem do sadu. Wiedziałem, że Inny nie będzie — schowali ją za siedmioma zamkami. Ale może patrzy w tej chwili w okno?
Zerwałem stokrotkę i zacząłem ją wąchać, demonstrując całym sobą, jaki jestem smutny i przygnębiony. Jeśli Inna patrzy to też zapłacze. Cóż robić, myślałem, gdyby było na Ziemi miejsce albo poza nią, jakiekolwiek miejsce, w którym mógłby się ukryć i przeżyć skrzywdzony i poniżony człowiek, przedstawiciel dumnej rasy ludzi. Ale przecież nie zamierzał stać się wędrownym psem, który będzie grzebał w śmietniku w oczekiwaniu chwili, kiedy go złapią i zawiozą do rakarni! Nie, lepsza śmierć, lepsza operacja… Widziałem tych parchawców, widziałem jak wiozą ich przez miasto w okratowanej suce, a oni szczerzą zęby na przechodniów, dlatego że nic innego im nie pozostało jak tylko szczerzyć się. Nie, człowiek to brzmi dumnie! Może będę wykastrowany, ale nie pochylę głowy!
Tak dumając, odrzuciłem stokrotkę i spacerowałem po trawniku, założywszy ręce za plecy i opędzając się od gnojowych much, które usiłowały osiąść na moim gładkim, delikatnym ciele.
— Hej, Timosza! — usłyszałem ironiczny głos.
Mój przyjaciel Wik przeskoczył przez płot i znalazł się obok mnie.
— Dlaczego puszczają cię samego spacerować po mieście! — zdziwiłem się.
— Przecież wiesz — moja stara żaba nie jest w stanie mnie upilnować. A zresztą i tak bym się nie posłuchał.
— Wik — powiedziałem — jestem zrozpaczony!
I opowiedziałem mu o tym, że wkrótce poprowadzą mnie do weterynarza.
— Szczerze mówiąc — oświadczył Wik wysłuchawszy mojej krótkiej opowieści — gdyby coś takiego przydarzyło się mi, to ja by uciekł albo się powiesił. Na szczęście wybrano mnie na reproduktora, i na razie nic minie grozi.
— Ale dlaczego miałeś takie szczęście? Dlaczego?
— Jestem z bardzo dobrej rasy. Już w dzieciństwie mierzyli mnie i badali. Cały miesiąc trzymali w ośrodku eugenicznym.
— Gdzie?
— Tam gdzie sprawdzają rasy i hodują nowe.
— A ja mogę do tego ośrodka?
— Za późno przyjacielu, za późno — powiedział Wik. — Zresztą to zajęcie nie dal ciebie. Cały czas trzeba zajmować się sportem, przestrzegać diety, być gotowym do pracy w dowolnym czasie dnia i nocy.
— A dlaczego twoja sponsorka się zgodziła?
— Próżność, próżność — westchnął Wik. — Takich jak ja jest mało, a rasowego dzieciaka chce mieć wiele rodzin. Nie ulicznego, przypadkowego — właśnie rasowego. Przy okazji, nie jestem tu przypadkowo. O dwunastej mam być w tym domu. Do pracy.
— Co? — Jakby mnie poraziło prądem. — Co masz na myśli?
— Inna, która tu mieszka, no ta, która tak ci się spodobała!
— A ty… co?
— Dzisiaj rano jej pani zadzwoniła do mojej i prosi: pilnie potrzebuję waszego samca! Nasza panienka, powiada, dojrzała i dokoła niej kręcą się kawalerzy… Tim, Timka, co ci? Zbladłeś jak ściana.
Odsunął się o krok.
— Właśnie sobie pomyślałem — mówił dalej, odsuwając się, dlatego, że był durniem, który nie może skończyć mówić, póki wszystkiego nie powie. — Ze to śmieszne — ty do weterynarza, a ja do niej. Prawda, że śmieszne?
Wtedy wyrżnąłem go w mordę. Między oczy, z całej siły.
Wik byłą większy, byłą silniejszy, ale nie oczekiwał, że mogę go uderzyć. Domowi pupile, szczególnie z tych rasowych, z dobrych rodzin, nigdy się nie biją. Sponsorzy będą się gniewali! Wik wyrwał się i zaczął uciekać, ale dogoniłem go i powaliłem na trawnik. Próbował oderwać moje palce od gardła, chrypiał i szarpał się, bił mnie nogami, a ze wszystkich stron już biegli ludzie i sponsorzy. Moja pani zaczęła odrywać mnie od niego, żabczak walił swoimi szponiastymi nogami — nienawidził mnie i chciał zabić. W otwartym oknie mignęła twarz Inna, wykrzywiona przez strach, a ja walczyłem, drapałem, gryzłem — byłem dzikim zwierzęciem, które należało zabić. Gdyby mnie zabili w tej chwili, nie zdziwiłbym się i nie uważał za krzywdzące — dla takiego jak ja nie było miejsca w naszym dobrze zorganizowanym cywilizowanym świecie.
Odciągnęli mnie. Wik leżał bez ruchu na trawniku, nie wiadomo — martwy czy żywy. Coś krzyczeli… A ja istniałem na poziomie zwierzęcych instynktów. Rządził mną instynkt samozachowawczy.
Szarpnąłem się i przeturlałem po trawie.
— Gdzie? — krzyczała pani Jajbłuszko.
Ale już przeskoczyłem przez płot i pobiegłem to skokami, to pochylając się, to robią uniki — oczekując w każdej chwili kuli albo laserowego promienia w plecy; pędziłem gdzie oczy poniosą, prowadził mnie instynkt samozachowawczy — za miasto, do lasu, na stary śmietnik… Widziałem, że mnie złapią, zawsze uciekinierów łapali i nawet pokazywali takie operacje w telewizji, żeby inni mieli nauczki. Ale i tak uciekłem…
Rozdział 2
Pupil na śmietniku
Nigdy jeszcze nie porzucałem naszego miasteczka, które wydawało mi się środkiem Wszechświata, ale miałem jakie takie pojęcie o otaczającym świecie. Mieliśmy w domu telewizor, a pani Jajbłuszko pozwalała mi oglądać go razem z nimi. Ale telewizor przeznaczony był nie dla domowych pupili czy innych ludzi — to było widowisko dla sponsorów.
Widziałem, że nasza Ziemia jest dużą planetą, z kontynentami i oceanami. Ziemia wchodzi w skład wielkiej federacji wolnych światów, a państwo sponsorzy zajmują w tej federacji honorowe miejsce. Niosą oni wszelkie prawdy i sprawiedliwość światom, które nie mają prawdziwej wiedzy. Zanim przylecieli do nas, my, ludzie, również nie znaliśmy prawdziwej wiedzy. Teraz wiele już wiemy, ale dużo jeszcze przed nami.
Wcześniej na Ziemi żyło bardzo dużo ludzi, nazywało się to #nadmierną populacją, ludzie mieli mało żywności, denerwowali się i nadali na innych. Silni zabijali słabych, ginęły całe państwa. Kiedy sponsorzy przylecieli na Ziemię, niosąc ze sobą światło wiedzy, wśród ludzi znajdowali się poszczególni osobnicy, którzy nie rozumieli prawdziwego celu sponsorów i starali się im przeszkodzić Z tym ludźmi, uzbrojonymi w czołgi i inne środki masowej zagłady, przyszło postąpić z całą surowością sprawiedliwości. Widziałem historyczne filmy telewizyjne, w których drobni, ale straszliwie uzbrojeni ludzi starali się wysadzić w powietrze wojskowe i ideologiczne obiekty sponsorów, a oni, z definicji dobrzy i sprawiedliwi, zmuszeni byli do ciężkich, niczym nie usprawiedliwionych ofiar, zanim zwyciężyli. Pamiętam, jak z oburzeniem oglądałem te filmy, całą duszą będąc ze sponsorami Jaj błuszkami, i nawet odczuwałem wstyd z powodu tego, że urodziłem się w skórze człowieka.